Tamtego majowego poranka zostałem zatrzymany przez policjantów, kiedy miałem zamiar wejść do klatki schodowej mojego bloku. Jakiś mężczyzna ubrany po cywilnemu chwycił mnie za dłoń. Zaraz pojawił się drugi. Wykręcili mi ręce do tyłu. Szczęknęły założone na nich kajdanki. Nawet się nie broniłem. Byłem totalnie zaskoczony, kiedy usłyszałem słowa:
– Policja! Jest pan aresztowany za próbę zabicia żony!
Ochłonąłem, ledwo znalazłem się w radiowozie. Przede mną, między kierowcą a tylnym siedzeniem, tkwiła solidna krata. Oczywiście po mojej stronie nie zauważyłem klamki, którą mógłbym otworzyć drzwi. Ale nigdzie nie zamierzałem uciekać. Przecież byłem niewinny!
Zabronili mi chodzić po własnym mieszkaniu
To prawda, że ostatni rok mojego małżeńskiego pożycia można nazwać piekłem. Nie ja jednak byłem temu winien. Poznałem swoją żonę półtora roku temu. Ładna, zaradna, obrotna, Dorota szybko poradziła sobie z takim nieśmiałym facetem jak ja. Nie powiem, owinęła mnie sobie wokół palca. Byłem oszołomiony, zakochany i megaszczęśliwy. Jakaś kobieta po raz pierwszy w życiu zwróciła na mnie uwagę! Wzięliśmy ślub i byłem pewien, że od tej pory moje życie będzie już tylko usłane różami.
Dwa miesiące po ślubie zostałem wyrzucony z własnej sypialni, gdzie wraz z moją ślubną zamieszkał jej brat. Że brat, to mówiła sąsiadom, żeby zamydlić im oczy. Tak naprawdę to był jej kochanek. Jednak ja nie zamierzałem bynajmniej dyskutować z nim, kto i dlaczego ma prawo spać w jednym łóżku z Dorotą. Z prostego powodu: jego biceps miał w obwodzie tyle co moje udo, więc nie próbowałem dochodzić swego.
Ta nagła zmiana zaszła po tym, jak zameldowałem żonę w naszym gniazdku, jednocześnie czyniąc ją u notariusza współwłaścicielką mojego mieszkania. To miał być dowód miłości, którego moja gołąbeczka ode mnie zażądała. Byłem głupi i zrobiłem wszystko, jak chciała.
Od tamtej pory moja swoboda była ograniczana z dnia na dzień. Pewnego dnia osiłek oświadczył mi, że on by wolał, żebym za dnia nie kręcił się po ich mieszkaniu. Już otworzyłem usta, aby sprostować zdanie, w którym użył zaimka „ich”, ale on spojrzał na mnie takim wzrokiem, że wolałem nie wyjawiać już rozpoczętej myśli. Tak więc poinformowano mnie, że jeśli już muszę przychodzić, to najlepiej, jak będę zjawiał się koło godziny 7 wieczorem, szedł do swojego pokoju i nie szwendał się po kuchni.
Potem ostrzegli mnie jeszcze przed swoimi gośćmi. Miałem się im zanadto nie przyglądać, bo – jak powiedziała Dorota – oni strasznie nie lubią, jak się ktoś na nich gapi. Nie ukrywam, że totalnie mnie zastraszyli. Kolega w pracy, któremu w przypływie szczerości zwierzyłem się z mojego koszmaru, poradził, żebym doniósł o wszystkim na policję:
– Tamci z pewnością mają w kartotekach mordę tego bydlaka. Zobaczysz, dzielnicowy znajdzie sposób na tego drania.
Poszedłem na komisariat. Policjantka, na którą się natknąłem, usadziła mnie już na wstępie, informując, że policja kompletnie nic nie ma do spraw rodzinnych.
– A jak poleje się krew?
– Czy już panu grozili? – dopytywała się.
– Nie, ale zabronili mi chodzić po moim własnym mieszkaniu. Inaczej mówiąc, zostały drastycznie ograniczone moje prawa do przebywaniu na całej powierzchni mojego własnościowego mieszkania!
Policjantka poprosiła mnie o nazwisko. Wkrótce okazało się, że moja żona była u nich tydzień wcześniej. Złożyła wówczas zawiadomienie, że rzuciłem się na nią z nożem. Na potwierdzenie tych słów pokazała obdukcję lekarską. „A więc to dlatego miała obandażowaną rękę” – przypomniałem sobie od razu. Jako świadka Dorota podała swojego znajomego, przebywającego wówczas „zupełnie przypadkiem” w naszym mieszkaniu. Oczywiście owym przypadkowym gościem był byczy kark, który zajął moje miejsce w małżeńskiej sypialni.
Policjantka poinformowała mnie, że moja żona chwilowo wycofała doniesienia o popełnieniu przeze mnie przestępstwa, ale powinienem odtąd uważać na swój wybuchowy charakter. Bo w razie kolejnego zgłoszenia sprawa trafi na wokandę.
Myślałem, że dostanę dożywocie
Kiedy wyszedłem z komisariatu, zrozumiałem, że druga strona, uprzedzając moje działanie, zaczęła tworzyć pewne fakty, które miały pozbawić mnie w przyszłości dochodzenia swoich praw. To ja miałem być winnym, a nie pokrzywdzonym. Dorota ustawiła się w roli ofiary, a ja zostałem wskazany jako prześladowca. Nie jestem gladiatorem, który miałby ochotę rzucić się tamtemu draniowi i mojej połowicy do gardła. Być może inny facet na moim miejscu kupiłby dobrą pałę i pogonił to całe bractwo ze swoich czterech ścian. Byłoby trochę krzyku, ale… No właśnie, ja się do tego nie nadawałem.
Jakiś tydzień później usłyszałem od Doroty, że byłoby najlepiej, gdybym wyniósł się ze swojego mieszkania. Tego było już dla mnie za wiele. Oświadczyłem krótko:
– Po moim trupie.
Wtedy jej kochanek skoczył do kuchni po nóż. Kiedy z nim wrócił, złapał moją żonę za rękę i chlasnął po niej nożem.
– Teraz już się nie wymigasz! – zadrwił głośno. – I zgnijesz w mamrze za próbę zabójstwa.
Uciekłem z mieszkania, gdy Dorota zaczęła wrzeszczeć:
– Ratunku! Mordują!
Nie powinienem był tego robić. Wrzaski zaalarmowały sąsiadów, którzy zobaczyli, jak „brutalny mąż” wybiega z budynku i znika w mroku nocy. Włóczyłem się całą noc po mieście. Kiedy ochłonąłem, doszedłem do wniosku, że nie mam czego się obawiać. Nikt nikogo nie zabił. Na nożu nie ma moich odcisków palców, więc byczy kark może mi skoczyć. Nie ukrywam, że do tego wniosku doszedłem po odwiedzeniu kilku knajp, gdzie znalazło się kilku chętnych do napicia się ze mną i udzielenia kilku wspaniałych rad.
Tak więc zmęczony całonocnymi rozmyślaniami, nad ranem postanowiłem wrócić do domu i mieć głęboko w zadzie oskarżenia swojej połowicy i jej fagasa. Niestety, w chwili, gdy zamierzałem wejść do swojej klatki schodowej, doskoczyło do mnie dwóch tajniaków. Skuli mnie i zawieźli na tzw. dołek, czyli do aresztu. Tam miałem przesiedzieć do czasu, aż zostanę przesłuchany. Ciążył na mnie zarzut próby zabójstwa własnej żony. Kiedy zatrzasnęły się za mną drzwi więziennej celi aresztu, ktoś zadał mi pytanie:
– Za co?
Odwróciłem się. Na metalowej pryczy siedział mężczyzna w nieokreślonym wieku. Miał na sobie tylko koszulkę bez rękawów, więc zobaczyłem, że na jego rękach, ramionach, szyi i łysej czaszce nie ma ani skrawka wolnego miejsca. Caluśką skórę miał pokrytą wielobarwnymi tatuażami.
– Chciałem zabić żonę.
Bandzior chwilę mi się przyglądał, potem kiwnął głową jakby z uznaniem i przesunął się na pryczy, żeby zrobić mi miejsce koło siebie.
– Ja też swoją zarżnąłem – oznajmił z lekką dumą.
Nie wiem, co potem do mnie mówił. Pamiętam jak przez mgłę, że chyba klepał mnie pocieszająco po plecach i pocieszał, że w pudle nie jest wcale tak źle, jak to się na mieście czasami słyszy.
Kawalerski stan nie jest taki zły
Jakiś czas później zostałem wezwany na przesłuchanie. Prawdę mówiąc, byłem pewien, że stanę przed obliczem prokuratora, który od razu, pomijając sąd, skaże mnie na dożywocie. Nic takiego się nie stało. Policjant zaprosił mnie, żebym zajął sobie miejsce przy biurku. Zaproponował herbatę. A gdy poczuł ode mnie wczorajszy alkohol, wyjął z kieszeni polopirynę i wcisnął mi ją do ręki. Skąd taka łaskawość?
Kiedy napiłem się nieco gorącego czaju i przełknąłem proszek, zostałem poproszony o przejrzenie albumu ze zdjęciami. Na każdej stronie było co najmniej po dziesięć fotek różnych kobiet i mężczyzn. A stron w albumie kilkanaście. Obok leżały trzy podobne księgi, które chyba też miałem przejrzeć. Kazali mi wskazać osoby, które odwiedzały moją żonę i jej kochanka. Szybko okazało się, że moje mieszkanie stało się miejscem spotkań przestępców, a Dorota niedawno wyszła z więzienia, gdzie odsiedziała 5 lat za współudział w napadzie na konwój, który rozwoził pieniądze między bankomatami.
Nie wiem, co bandyci omawiali w moim mieszkaniu, ale policjanci bardzo się ucieszyli, gdy wskazałem kilka zakazanych gąb. Jeśli zaś chodzi o mieszkanie, to okazało się, że mogłem wyrzucić swoją ślubną w każdej chwili. Dlaczego? Bo moja Dorota w rzeczywistości miała całkiem inne imię i nazwisko, a posługiwała się podrobionym dowodem tożsamości. Inaczej rzecz ujmując, akt notarialny z moim podpisem był tylko nic niewartym świstkiem papieru.
Nie będąc chojrakiem, poprosiłem policjantów o wyprowadzenie oszustów z mojego mieszkania. Z ochotą przystali na moją propozycję. Poprosili mnie jednak o kilka dni zwłoki. I rzeczywiście kiedyś bladym świtem do mojego mieszkania wpadli antyterroryści i aresztowali przebywających w nim mężczyzn. Jeśli chodzi o Dorotę, poprzedniego dnia wyszła i zniknęła bez śladu. Nigdy nie dochodziłem, na kogo i po co była ta policyjna obława.
Teraz mieszkam sobie spokojnie, ale choć znów wiosna, nie rozglądam się już za kobietami. Kawalerski stan nie jest taki zły.
Czytaj także:
„Zamiast akademika i studiów, były pieluchy i ciasna kawalerka. Wpadłam w sidła smutnego życia, z którego pragnę uciec”
„Przyjaciele odsunęli się ode mnie przez fałszywą plotkę. Nikt nie chciał słuchać moich wyjaśnień! To ma być przyjaźń?!”
„Mój zdolny, przystojny brat mógł mieć każdą, a wybrał starszą o 7 lat rozwódkę z chorym synem. Nie wiem, co go napadło”