Sześć lat temu wybaczyłam mężowi romans z inną kobietą i… nasz związek rozkwitł na nowo. Ba, dziś uważam, że tamte wydarzenia były dla mnie bardzo cenną lekcją małżeńskiego życia.
Jaka była historia naszego związku?
Taka, jak pewnie tysięcy innych. Spotkaliśmy się, zakochaliśmy się w sobie, a po dwóch latach znajomości wzięliśmy ślub. Miałam wtedy zaledwie 24 lata i niewiele wiedziałam o życiu w małżeństwie. Wydawało mi się, że skoro się z Pawłem kochamy, to wszystko samo się ułoży. I będziemy żyć jak w bajce. Może gdyby mama powiedziała mi, że to nie jest takie proste, że każdy związek wymaga pracy i uwagi, byłabym mądrzejsza.
Ale nie dostałam od niej żadnych cennych wskazówek. Usłyszałam tylko, że jak będę dobra dla męża i dzieci, to moje małżeństwo będzie szczęśliwe. Co dokładnie kryje się pod pojęciem „dobra”, już mi, niestety, nie wyjaśniła.
Nie zdążyliśmy z mężem nacieszyć się sobą
Rok po ślubie przyszła na świat nasza córeczka Zosia, dwa lata później synek Jasiek. Mój świat zaczął kręcić się wokół dzieci i domu. Codziennych obowiązków było tak wiele, że właściwie nie miałam czasu dla męża. Co tu ukrywać, odstawiłam go na boczny tor. Kochałam go, ale rzadko mu to okazywałam. I nie chodziło tu tylko o seks, ale zainteresowanie jego sprawami. Pracą, problemami niezwiązanymi z domem.
Gdy tylko zaczynał się na coś skarżyć, chciał mi o czymś opowiedzieć, szybko ucinałam temat i wracałam do spraw ważnych, czyli związanych z synem i córką. Czy widziałam w tym coś złego? Zdecydowanie nie! Uważałam, że taka jest naturalna kolej rzeczy, że matka musi myśleć przede wszystkim o dzieciach. One były przecież malutkie, bezbronne, on dorosły i samodzielny. Nie potrzebował więc aż tyle mojej uwagi, co one. Poza tym byłam przecież dla niego dobra. Prałam i prasowałam jego rzeczy, gotowałam mu obiadki, dbałam o to, by w naszym domu było czysto… To powinno mu wystarczyć.
Zwłaszcza że nie wymagałam od niego za wiele. Chciałam tylko, żeby zarobił na nasze utrzymanie. O tym, że jest inaczej, przekonałam się pewnego lutowego popołudnia. Wybrałam się na zakupy do centrum handlowego. W sklepie ze sprzętem AGD dostrzegłam Pawła. Oglądał telewizory z jakąś kobietą. Ona wpatrywała się w niego z zachwytem, on coś jej tłumaczył. Był tak zaaferowany, że choć stałam kilka metrów od niego, nawet mnie nie zauważył. Poczułam ukłucie zazdrości. „Czyżby coś ich łączyło?” – przemknęło mi przez głowę.
Wycofałam się cichcem, lecz gdy wrócił do domu, natychmiast wzięłam go na spytki. Spodziewałam się, że mnie uspokoi. Powie, że to tylko koleżanka z pracy, która potrzebowała pomocy w wyborze nowego telewizora. Tymczasem on poczerwieniał, wziął głęboki oddech i wypalił, że od pół roku ma z tą kobietą romans.
– Nie chcę cię stracić, ale nie podoba mi się nasze życie. Czuję się zaniedbany. Nie jak mąż, mężczyzna, ale jak maszynka do zarabiania pieniędzy. Albo zaczniemy walczyć o nasze małżeństwo, albo się rozstańmy.
Zamarłam. Przez długą chwilę nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Gdy to jednak do mnie dotarło, zalała mnie fala wściekłości i rozżalenia. Zaniedbany? To żart?!
– Wynoś się, nie chcę cię więcej widzieć na oczy! – wrzasnęłam.
Spakował się jeszcze tego samego dnia
Od znajomych dowiedziałam się, że zamieszkał z tamtą kobietą. Mimo wyprowadzki Paweł nie zniknął z mojego życia. Mieliśmy przecież dzieci, a one bardzo go kochały i przeżywały tę sytuację. Zosia miała wtedy 11 lat, Jasiek 9. Choć więc byłam wściekła na męża i cierpiałam, pozwalałam mu widywać się z córką i synem. Postawiłam tylko jeden warunek – spotkania mają się odbywać w naszym domu, a nie u tamtej kobiety. Paweł często więc nas odwiedzał, a po pół roku oświadczył ni z tego, ni z owego, że zakończył romans i przeprowadził się do rodziców.
– Po co mi to mówisz? – warknęłam.
– Bo chciałbym do was wrócić. Mogę? – patrzył na mnie nieśmiało.
Nic z tego! W głębi duszy cieszyłam się, że wygrałam z tamtą kobietą, ale złość była silniejsza. „Co on sobie wyobraża? Że po tym wszystkim przyjmę go z otwartymi ramionami? Mowy nie ma!” – myślałam. Mimo to Paweł nie rezygnował. Jeśli zauważał, że cokolwiek w domu jest zepsute, zaraz brał się za naprawianie, jeśli potrzebowałam jego pomocy, był do dyspozycji, zajmował się dziećmi bardziej niż w czasach, gdy z nami mieszkał. Widziałam, że się stara, że mu zależy, ale nie umiałam mu wybaczyć.
Kiedy przyszło otrzeźwienie?
Mniej więcej po pół roku. Byłam wtedy u najlepszej przyjaciółki i po raz kolejny opowiadałam jej o staraniach mojego męża.
– Zależy ci na Pawle? Kochasz go jeszcze? – zapytała w pewnym momencie.
– Szczerze? Sama nie wiem – wzruszyłam ramionami.
– To się zastanów. Najlepiej jak najszybciej.
– Tak? A niby dlaczego?
– Bo on cię nie będzie przepraszał w nieskończoność. Któregoś dnia po prostu nie przyjdzie. A wtedy będzie już po wszystkim. Pomyśl o tym – odparła.
Pomyślałam. Nie spałam przez dwie noce. I doszłam do wniosku, że jeśli nie dam mężowi szansy, to nasza rodzina rozpadnie się na dobre. Poszłam do psychologa, bo nie umiałam poradzić sobie z wściekłością. Te spotkania bardzo mi pomogły. Zrozumiałam, że oddalaliśmy się od siebie od dawna i ja też ponosiłam winę za to, co zaszło, że mąż, jak każdy mężczyzna, potrzebował mojego zachwytu, zainteresowania. A skoro ich nie dostawał, znalazł kobietę, która mu to dawała. Ale z niej zrezygnował. Dla mnie.
– Próbuj dalej, postaram się też zaangażować, ale niczego ci nie obiecuję – powiedziałam mu po tych swoich przemyśleniach.
Zaczęliśmy więcej rozmawiać i spędzać razem czas
Któregoś dnia odkryłam, że Paweł jest fajnym facetem. Chciałam z nim być. Nie dla dzieci, nie z rozsądku, po prostu zakochałam się w nim na nowo. Mniej więcej po roku wszystko wróciło do normy. Nasze małżeństwo jest o niebo lepsze, jest związkiem prawdziwym i bliskim. I chyba trwałym, bo skoro przetrwaliśmy taki kryzys, to będziemy ze sobą przez resztę naszych dni.
Czytaj także:
Po 20 latach wróciłam z zagranicy, żeby opiekować się mamą. Ona nie pamiętała nawet swojego imienia
Mąż mojej siostry to tyran. Wyrzucił córkę z domu, bo nastolatka w ciąży to plama na honorze notariusza
Mama zawsze wolała moją siostrę. Nawet gdy zaszła w ciążę w liceum, mama kłuła mnie w oczy tym, że już ma rodzinę