Wszyscy w rodzinie dziwili się, że zdecydowałam się na powrót do kraju po dwudziestu latach za granicą. Ale dla mnie to było oczywiste. Po wypadku nie miałam już nikogo bliskiego w Irlandii, nic mnie tam nie trzymało, a opieka nad starą matką jest chyba ważniejsza niż cokolwiek innego.
– Chciałabym mieć taką córkę – westchnęła ciocia Danka, która do tej pory zajmowała się mamą.
– To nie jest moja córka – zaprotestowała mama, ale nie wzbudziła większej sensacji.
– Pogarsza się jej z każdym tygodniem – ciotka zniżyła głos do szeptu. – Już nie wiedziałam czasem, co mam z nią robić. Dobrze że wróciłaś, Liliano.
Były rodzonymi siostrami, ale mieszkały daleko od siebie i ciotka tęskniła już za własną rodziną na południu.
– Już rozpatrywałam oddanie Krysi do domu opieki – przyznała się ze łzami w oczach. – Przecież nie mogłam zabrać jej ze sobą do Przemyśla! Roksana wprawdzie wyszła tutaj za mąż, ale ma małe dzieci i wystarczająco dużo obowiązków.
– Po kokardę – przyznała obecna przy naszej rozmowie kuzynka. – Poza tym, nie wiadomo było, co zrobić z mieszkaniem. Doskonała lokalizacja, metraż całkiem spory… Wielu chętnych by się znalazło, ale widzę, że i ty masz tego świadomość, skoro wróciłaś. Ja się z tego bardzo cieszę. Będę was teraz często odwiedzała, w sumie mało mam tutaj znajomych.
– Jasne – zmusiłam się do uśmiechu.
A to żmija. Odwzajemniłam uśmiech, ale dość niepewnie. Czy byłyśmy w tak zażyłych stosunkach, by mieć o czym rozmawiać? Cholera, muszę się tyle jeszcze dowiedzieć o nowym otoczeniu. Ale też pogaduszki z kuzynką mogłyby wiele wnieść do bazy danych... Niech wpada, tylko muszę być ostrożna.
– Danusiu – mama zwróciła się w stronę siostry. – Kim jest ta kobieta?
– To Liliana, kochanie – ciotka ujęła dłoń mamy. – Twoja córka.
– To nie Lilka – mama wzruszyła ramionami, po czym zajęła się obserwacją muchy spacerującej po stole.
Na razie temat córki przestał ją interesować
Jakoś z czasem przekonam ją do siebie.
– Nie przejmuj się, skarbie – pocieszała mnie ciotka, wkładając płaszcz. – Są dni, że nie pamięta nawet swojego imienia.
Nie przejmowałam się aż tak bardzo. Wracając, liczyłam się z trudnościami, i to dużo większymi; na razie wszystko szło nieźle. Rodzina mnie zaakceptowała, a z chorą na alzheimera mamą i tak nikt się nie liczył. Ciotka z Roksaną wyszły w końcu i mogłam zachowywać się trochę swobodniej. Postanowiłam pozwiedzać. Zajrzałam do pokoju, gdzie spała mama: trochę zalatywało tam pleśnią, moczem i ogólnym rozkładem, ale przy częstym wietrzeniu nieprzyjemny zapach powinien zniknąć.
Mniejszy pokój należał kiedyś do Liliany… Czyli do mnie. Nie zostało w nim nic, co by o tym świadczyło. Czy było to zamierzone działanie, czy kwestia praktyczna? Nieważne, teraz ja tu rządzę i pokój należy do mnie. Przez pięć ostatnich lat pracowałam w irlandzkim domu starców i niejedno już widziałam. Niepokoiłam się tylko kuzynką – mimo że udawała słodką psiapsiółkę, widziałam, że węszy. Nie byłam w stanie przewidzieć dalszych ruchów Roksany, bo jej po prostu nie znałam.
Póki co, miałam inne sprawy na głowie
Musiałam poznać zwyczaje i zachowanie podopiecznej, zapoznać się z listą leków, jakie zażywała i uporządkować przestrzeń wokół, by nie stwarzała zagrożeń dla starszej osoby. Można mi było wiele zarzucić, ale rolę córki traktowałam poważnie. Roksana zadzwoniła już następnego dnia. Zakomunikowała, że wsadziła ciotkę do pociągu, spytała, jak sobie daję radę i zapowiedziała się z wizytą. Na szczęście mama zdążyła się już przyzwyczaić do mojej obecności w domu i, mimo iż nadal byłam dla niej obcą osobą, współpracowała bez histerii.
– No – mruknęła Roksana.– Nieźle się zaczynasz urządzać. Czyżbyś w końcu zamierzała zapuścić korzenie?
– Chyba nie mam wyboru – uśmiechnęłam się niewinnie.
– Zawsze jest jakiś wybór – stwierdziła, uważnie mnie obserwując.
Zignorowałam tę wypowiedź i zajęłam się parzeniem kawy.
– Aha – radośnie klasnęła w dłonie. – Masz pozdrowienia od Bartka. Wczoraj z nim rozmawiałam i….
– Nie kojarzę – próbowałam uciąć niebezpieczny temat znajomych z przeszłości.
– No wiesz?! – oburzyła się. – Wyrwałaś najlepsze ciacho w Przemyślu, a potem wyjechałaś jakby nigdy nic. Naprawdę go nie pamiętasz, czy raczej nie chcesz pamiętać?
– A, ten – obojętnie wzruszyłam ramionami. – Od jakiegoś czasu staram się żyć teraźniejszością i nie babrać się w tym, co było. Ale podziękuj mu.
– Przecież Bartek nie żyje – Roksana triumfalnie splotła ręce na piersiach. – Popełnił samobójstwo, kiedy go zostawiłaś.
Zapadła niezręczna cisza. Nie zamierzałam się tłumaczyć – wcześniej czy później kuzynka zastawiłaby następną pułapkę.
– W co ty pogrywasz, Roksana? – spytałam oschle.
– Jestem pewna – odpowiedziała, sięgając po kubek z kawą – że to ty pogrywasz, i to bardzo ryzykownie.
– Chyba nie mam ochoty na takie przepychanki – powiedziałam. – Chcesz coś powiedzieć, to mów, a nie, to możemy się napić w milczeniu, a potem żegnaj.
– Okej, pani … Jak właściwie ma pani na imię? Bo na pewno nie Liliana. Poznałabym Lilkę, choć nie widziałyśmy się wieki.
– Gówno tam – postanowiłam zaatakować. – Mam nadzieję, że własne dzieci lepiej poznajesz i nie odbierasz z przedszkola przypadkowych gówniarzy.
– Hej! – uniosła głos. – Trochę grzeczniej! Ciekawe, jaką będziesz miała minę, gdy zawiadomię odpowiednie służby, że podszywasz się, najprawdopodobniej w celu wyłudzenia spadku, pod moją kuzynkę.
Musiałam działać zdecydowanie i raz na zawsze uciąć te insynuacje. Nie wiedziałam o Roksanie za dużo, ale i to powinno wystarczyć.
– A jaką minę będzie miała twoja bogobojna rodzinka, kiedy się dowie, że w wieku piętnastu lat uprawiałaś lesbijską miłość z kuzynką? Jak zareaguje twój mąż?
– Hej, to były tylko takie dziewczęce wygłupy, kiedy spędzałaś u nas wakacje. Raz, może dwa razy. Tylko wygłupy!
– Podobało ci się – zagrałam va bank. – Bardzo, bo to nie stało się raz czy dwa. Regularnie ze sobą sypiałyśmy.
– A jak inaczej miałyśmy sypiać – zauważyła Roksana – skoro w moim pokoju było tylko jedno łóżko?
Jednak straciła impet i całą pewność siebie. Przygryzała nerwowo dolną wargę.
– Okej – powiedziała, spuszczając wzrok. – Wygłupiłam się, ale naprawdę, od samego początku coś mi w tobie nie pasowało. Nadal zresztą nie pasuje, ale…
– Minęło chyba ze dwadzieścia lat, dziewczyno – weszłam jej w słowo. – To normalne, że się zmieniłyśmy. I to obie. Kiedy ostatni raz się widziałyśmy, miałyśmy po kilkanaście lat, co ty chcesz.
– No tak – mruknęła niepewnie i dodała z większym zaangażowaniem: – Ale ja naprawdę nie jestem lesbijką.
– Wiem – uśmiechnęłam się. – W wieku kilkunastu lat wszyscy eksperymentują.
Na jej twarzy zobaczyłam wyraz ulgi. Odwzajemniła uśmiech i dopiła swoją kawę.
– To lecę – powiedziała, odstawiając kubek. – Muszę odebrać dzieciaki z przedszkola… Mam nadzieję, że wezmę swoje.
Wybuchłyśmy śmiechem i atmosfera od razu się oczyściła. Roksana włożyła buty, zbierając się do wyjścia. Zawahała się z ręką na klamce.
– Ale nie powiesz o tym nikomu, co? – spytała niepewnie. – Wiesz, jacy moi rodzice są zasadniczy.
Obiecałam zabrać naszą tajemnicę do grobu, co ją usatysfakcjonowało, i wreszcie opuściła mieszkanie. Obserwowałam ją z kuchennego okna, dopóki nie zniknęła za rogiem. Czy mogłam jej ufać? Stuprocentowej pewności, nie miałam, ale póki co, kryzys wydawał się zażegnany. Kawa w moim kubku zdążyła już wystygnąć. Straciłam na nią ochotę. Myślałam o Lilianie.
Co mnie skłoniło, żeby podmienić nasze dokumenty?
Chyba niezupełnie zdawałam sobie sprawę z tego, co robię, nawet momentu wypadku nie mogę sobie przypomnieć. Wiem tylko, że kiedy odzyskałam świadomość, moja ukochana leżała obok w kałuży krwi, z głową wykręconą o sto osiemdziesiąt stopni, a w jej oczach zgasły już iskierki życia. Kiedy policja identyfikowała zwłoki, podałam im swoje nazwisko. Nie interesowało mnie życie, więc równie dobrze mogłam umrzeć.
Świat nie miał mi nic do zaoferowania i vice versa, a Lilka, mimo zapewnień, że nie jest nic winna rodzicom, miała zobowiązania. Odkąd matka zachorowała, dręczyło ją poczucie winy. Niechętnie się do tego przyznawała, ale widziałam, że ją to przybija, że staje się nieobecna duchem. Myślę, że w końcu by mnie zostawiła i wróciła do kraju. Wcześniej czy później przyjechałaby do matki. Wypadek samochodowy pokrzyżował nam wszystkim plany.
Liliana zginęła, a ja mogłam dla niej zrobić tylko jedno: przejąć jej zobowiązania. Jakoś tak to sobie wykombinowałam. Może i nie za mądrze, ale już za późno, by się wycofać. Jestem teraz Lilianą i sama muszę w to uwierzyć, żeby nie spartolić wszystkiego.
Czytaj także:
Radzimir kazał zmienić żonie nawet imię, żeby nikt się nie dowiedział, że to sklepowa ze wsi
Poszedłem na pogrzeb kolegi tylko po to, żeby spotkać swoją dawną ukochaną
Po śmierci siostry adoptowałam córkę. Nie kochałam jej, ani nawet nie lubiłam