– Pani mama nie może dłużej mieszkać sama. To niebezpieczne dla jej zdrowia, a nawet dla życia – oznajmiła przez telefon pielęgniarka środowiskowa. – Musieliśmy zakręcić gaz, żeby nie wysadziła całego bloku. Niestety, to samo trzeba będzie zrobić z dopływem wody.
Stanowi zagrożenie
Tłumaczyłam, że przecież opłacamy opiekunkę, która jest u niej cały dzień, ale okazało się, że problem jest z nocami. Mama w nocy wstaje, odkręca kran, zapomina zakręcić. Ostatnio usiłowała sobie zrobić herbatę, zapomniała o czajniku, płomień zgasł, kuchenkę wyłączyła dopiero pielęgniarka. Teraz postawiła sprawę jasno: administracja budynku zdecydowała o odcinaniu dopływu wody i gazu do mieszkania, kiedy mama będzie w nim sama. A potem usłyszałam, że to mój obowiązek zająć się niedołężną matką.
Rozłączyłam się i ukryłam twarz w dłoniach. Już rok wcześniej zapisałam mamę do kolejki osób oczekujących na miejsce w domu opieki, ale, jak dotąd, wciąż były przed nią cztery osoby. Aby ona mogła dostać pokój, ktoś musiał umrzeć – taki mamy bezduszny system.
– A prywatne ośrodki kosztują od czterech tysięcy wzwyż – jęknęła moja siostra. – W życiu nie będzie nas na to stać. Co my zrobimy, Anetka? – popatrzyła na mnie, ale ja tylko bezradnie pokręciłam głową.
Mama miała tylko nas dwie. Urodziła nas późno – Beatę w wieku trzydziestu sześciu lat, mnie w wieku niemal czterdziestu. Teraz miała osiemdziesiąt sześć lat, zaawansowaną chorobę Alzheimera, no i przyszła kolej na nas, żeby się nią zająć. Tyle że Beata z mężem i dziećmi mieszka na czterdziestu pięciu metrach kwadratowych, a ja z córką w kawalerce przedzielonej parawanem, żeby każda miała swój kąt. Nie było fizycznej możliwości, aby mama zamieszkała u którejś z nas.
Jak będzie trzeba, damy mu łapówkę!
– Proszę, tu ma pani receptę dla mamy – powiedziała nasza rodzinna pani doktor. – A co do ośrodka opieki, to polecam Złoty Klon, mój wujek jest tam rezydentem, świetne miejsce. Proszę porozmawiać z kierownikiem, to bardzo sympatyczny człowiek, może jakoś przyśpieszy sprawę.
„Jasne!” – prychnęłam w duchu, ale pojechałam do ośrodka. Włożyłam swój najlepszy kostium, starannie się umalowałam i psiknęłam perfumami. Poprzedniego dnia ktoś zadzwonił do mnie z ośrodka pomocy społecznej i poinformował, że u mamy nie będzie wody od 20.00 do 8.00 rano. „Gdyby chciała w tym czasie skorzystać z toalety, będzie potworny smród” – pomyślałam i zrobiło mi się strasznie wstyd, że nie umiem zaradzić tej sytuacji. Byłam więc zdeterminowana, by przekonać tego miłego kierownika, żeby przyjął moją mamę poza kolejnością.
– Może nawet będzie nas to kosztować – oznajmiłam Beacie. – Trudno, zapożyczymy się, ale damy tę łapówkę. Po prostu nie mamy wyjścia!
Kierownik jednak nawet nie sugerował takiej możliwości. Był łysawym jegomościem z brzuszkiem, koło sześćdziesiątki, z czerwonymi, spierzchniętymi dłońmi i wydatnym nosem. Fizycznie nieatrakcyjny, jednak rzeczywiście bardzo życzliwy. Na dzień dobry obdarzył mnie komplementem na temat wyglądu i zaprosił do swojego gabinetu, proponując cappuccino. Pełna nadziei, grzecznie podziękowałam i usiadłam w skórzanym fotelu.
– Och, taka przykra sprawa… – pokręcił głową, kiedy mu zrelacjonowałam swoje kłopoty. – Mamusia powinna być absolutnie pod stałą opieką, i to najlepszą! A u nas czułaby się na pewno dobrze.
– Ale pewnie jest kolejka na kilka lat, prawda? – dopowiedziałam z rezygnacją.
– No, niestety – pokiwał wielką głową z plamami na czaszce. – Wpiszę panią na listę i dam znać, jeśli coś się zmieni.
Przypomniałam sobie o łapówce. Siostra kazała mi zapytać, „jak można to jakoś przyśpieszyć poza systemem”, i choć było mi okropnie głupio, zadałam to niezręczne pytanie. Pan Roman przyjrzał mi się badawczo i przestraszyłam się, że wyrzuci mnie za drzwi za tę sugestię. Tymczasem on tylko uśmiechnął się szeroko.
– Pani Aneto… mogę tak mówić, prawda? – pokraśniał, kiedy kiwnęłam głową. – Oczywiście niczego nie da się zrobić poza systemem, ale może mama kwalifikuje się do natychmiastowego przeniesienia. Musiałbym szczegółowo zapoznać się z jej sytuacją.
– Oczywiście – potwierdziłam, choć nie miałam pojęcia, o czym on mówi. – To może zaproszę pana na obiad? Przyniosłabym dokumentację medyczną mamy i spokojnie byśmy porozmawiali.
Trochę się krygował, lecz w końcu przyjął moje zaproszenie. Umówiliśmy się na następny dzień w mieście, w kameralnej włoskiej knajpce, którą sam mi polecił. Zanim wyszłam, rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o mało istotnych sprawach; o tym, że mieszkam sama z córką, że on jest od dawna rozwiedziony, i że lato tego roku zapowiada się piękne, więc warto byłoby się wybrać nad Bałtyk.
Czułam, że powinnam lekko flirtować
Pan Roman zupełnie mi się nie podobał, za to ja jemu wyraźnie tak. A przecież on mógł pomóc mojej mamie… I rzeczywiście tak się stało. Roman, bo już wypiliśmy brudzia, znalazł coś w historii choroby mamy, gdzieś zadzwonił, coś komuś obiecał – i bum! Moja mama mogła zamieszkać w pięknym Złotym Klonie, w pojedynczym pokoju z widokiem na park i pakietem rehabilitacyjnym, a to wszystko było opłacane przez NFZ!
– Romek, nawet nie wiesz, jak niesamowicie jestem ci wdzięczna! Boże, to cud! – krzyknęłam spontanicznie, kiedy już ulokowaliśmy mamę w jej nowym domu. – Mogę cię zaprosić na kolację w sobotę wieczorem?
Wtedy już byliśmy w bardzo przyjaznych stosunkach. W sobotni wieczór wysłałam więc Agnieszkę, moją siedemnastoletnią córkę, na nocowanie do koleżanki i nakryłam pięknie do stołu w naszym miniaturowym mieszkanku. Roman zjawił się przed czasem, z kwiatami i butelką wina. Pachnący wodą kolońską, w perfekcyjnie wyprasowanej koszuli, z lekko rozmarzonym uśmiechem na ustach. Chyba wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że on oczekuje czegoś więcej niż kaczka w pomarańczach i tiramisu na deser.
Pił dużo wina, żartował i cały czas mówił mi miłe rzeczy. Lubiłam go i oczywiście miałam wobec niego ogromny dług wdzięczności, więc odpowiadałam tym samym, wiedząc równocześnie, że w sensie męsko-damskim kompletnie nic między nami nie będzie. Na pożegnanie Romek pocałował mnie w policzek i poczułam, że trwa to troszkę zbyt długo jak na zwykły, przyjacielski pocałunek. Ale się nie odsunęłam, bo bałam się, że to wyda mu się to niegrzeczne.
Komu pomógł? Mojej mamie czy… mnie?
Zadzwonił następnego dnia z pytaniem, co porabiam. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nic specjalnego, po prostu siedzę w domu. Już godzinę później stał pod moim blokiem. Poszliśmy na spacer, potem na lody. Romek ciągle pytał, czy mi przypadkiem nie za zimno, czy nie bolą mnie nogi, i ogólnie zachowywał się, jakby to była randka. A może była, tylko ja się w porę nie zorientowałam?
Było mi niezręcznie mu odmówić również przy następnych trzech spotkaniach. Przecież załatwił mojej mamie miejsce w ośrodku poza kolejnością, a wcale nie musiał. I nie zrobił tego z chęci zysku. Wszystko było zupełnie legalne, po prostu wykazał sporo zaangażowania. I to obcej kobiecie…
– A czasem nie tobie? – zapytała przytomnie Beata, kiedy jej o wszystkim opowiadałam. – Wiesz, do mnie nie dzwoni z propozycjami spacerów, a to także moja matka, nie?
– No, masz rację, jasne, że tak! – trzepnęłam się w kolano. – Tylko co mam zrobić? Przecież on nam bezinteresownie pomógł! Nie mogę tak po prostu go spławić. Jeszcze by się obraził, kazał zabrać mamę…
I brnęłam w to coraz dalej, aż pewnego wieczoru, powodowana wdzięcznością, może poczuciem winy, czy nawet litością, pozwoliłam się Romanowi pocałować w usta. Od tamtego momentu jakby urósł o dziesięć centymetrów. Teraz, kiedy szliśmy gdzieś razem, brał mnie za rękę, a ja walczyłam ze sobą, by mu jej nie wyrwać. Ale nie wyrywałam. Tak wiele mu zawdzięczałam!
– Wiesz, tamtego dnia, kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz, wiedziałem, że będziemy razem – wyznał mi któregoś dnia, a ja omal nie uciekłam. – Wiedziałem, że jesteś kobietą mojego życia! A ja facetem twojego! Że po prostu do siebie pasujemy!
Tyle że to była tylko jego fantazja
Nie chciałam się wiązać z tym starszym panem, nie podobał mi się! Mimo to nie protestowałam, kiedy mnie przytulał, całował i snuł marzenia o wspólnych wakacjach i dalszej przyszłości. Chciał poznać Agnieszkę, więc zaaranżowałam spotkanie. Moją mamę już znał i przykazał personelowi, żeby traktowano ją szczególnie dobrze. Często do niej zaglądał, gawędził z nią i wydawało się, że ona, choć go nie rozpoznawała, bardzo go lubi.
Właściwie to wszyscy go lubili. Agnieszka, Beata, moje koleżanki, nasza rodzinna pani doktor. Ja oczywiście też. Bo Roman był inteligentny i sympatyczny. Tyle że… no, ja po prostu nie czułam do niego nic więcej niż ta sympatia. Nic, poza wdzięcznością i coraz większą litością.
– On się w tobie normalnie zakochał – Beata nie pozwalała mi schować głowy w piasek. – Bądź dorosła i przyznaj to! Facet myśli o tobie poważnie, a ty go zwodzisz. Tak się nie da na dłuższą metę.
– To co mam zrobić? – spytałam załamana. – Z głupia frant powiedzieć mu, że z nami koniec? Bo co? Bo się rozmyśliłam? Przecież my się dalej będziemy widywać w Złotym Klonie! Mam go unikać?
– Nie, masz być z nim szczera – poradziła siostra poważnie. – Nikt nie zasługuje na związek z litości. Nie blokuj go, pozwól mu spotkać kobietę, której naprawdę będzie na nim zależeć!
To tylko pogorszyło sprawę. Zaczęłam mieć jeszcze większe poczucie winy z powodu tego związku. Patrzyłam na zakochanego we mnie Romana i czułam się paskudnie, że nie odwzajemniam jego uczuć. Starałam się wynagrodzić mu tę oziębłość emocjonalną i odgrywałam dobrą partnerkę: robiłam mu drobne prezenty, poznałam jego kolegów i pojechałam na cztery dni nad morze. Od wspólnej nocy udało mi się wymigać tylko dlatego, że Roman zachował się bardzo w porządku i nie nalegał.
I właśnie tam zrozumiałam, że to żadnemu z nas nie służy. Romek był wspaniałym człowiekiem. Kochał mnie i chciał ze mną spędzać coraz więcej czasu. A ja symulowałam problemy żołądkowe, żeby móc siedzieć w łazience i nie musieć znosić jego czułości i troski…
Czy opieka się pogorszy?
Czy Roman będzie dla niej mniej uprzejmy? A może każe nam zabrać ją z domu opieki?
– Co ci jest, śliczna? – Romek przydybał mnie w ogródku kawiarni, z której uciekłam pod pozorem bólu głowy. – Martwisz się? Chodzi o mamę?
Zaczerpnęłam powietrza, żeby mu powiedzieć, że tak naprawdę chodzi o nas, lecz ostatecznie stchórzyłam. Bałam się, że zrobi scenę, że zostawi mnie nad tym morzem, wścieknie się, wyjedzie… Dlatego postanowiłam załatwić to później. Ale później było jeszcze ciężej. Z Romkiem łączył mnie już bowiem seks. Dla niego pewnie fantastyczny, dla mnie obowiązkowy. Czułam się jak kobieta wydana za mąż wbrew swojej woli. Tak naprawdę tylko ja sama nie pozwalałam sobie na zerwanie tej znajomości.
– Beata, już nie mogę… – któregoś razu zadzwoniłam do siostry spod kina, pod którym czekałam na Romana. – Muszę z nim zerwać albo się powieszę! Nie mogę tak dłużej! Tylko obiecaj, że nie będziesz mi miała za złe, jeśli mamę wyrzucą ze Złotego Dębu. Nie wiem, jak Romek się zachowa.
– Przestań, on nie jest taki! – zmitygowała mnie.
– A może jest? – zaczynałam wpadać w histerię. – Wiesz, jak ludzie potrafią się odgrywać za złamane serce? Może mama wyląduje na bruku? Może znaleźć jakiś sposób… Ale ja tak dłużej nie mogę! To jego zakochane spojrzenie! I te kwiaty, które mi znosi… Zaczynam brzydzić się samej siebie!
– Więc może wystarczy szczerze powiedzieć – usłyszałam głos za sobą i zobaczyłam niewiarygodnie smutną twarz Romana; zrozumiałam, że chciał mi zakryć oczy, jak czasem to robił, podszedł cicho i niechcący usłyszał całą rozmowę.
– Roman! Ja… ja… – zaczęłam się jąkać, ale było za późno.
– Nigdy bym nie zaszkodził twojej mamie – powiedział cicho. – Jeśli tak mnie oceniasz, przykro mi. To wszystko rzeczywiście nie ma sensu.
Chciałam wyjaśnić, że wcale nie, po prostu dałam się ponieść emocjom. Chciałam go przeprosić, bo nagle przyszło mi do głowy, że ten wzrok pełen intensywnych uczuć wcale mnie nie denerwuje. A kiedy zobaczyłam, jak wstydliwie chowa za sobą bukiet tulipanów, poczułam łzy pod powiekami. Roman jednak nie chciał, żebym z czegokolwiek się tłumaczyła. Zrozumiał, że byłam z nim z poczucia wdzięczności, a potem niejako „z rozpędu”. I może trochę ze strachu o losy mamy. A to nie są dobre powody do związku.
Biegłam koło niego, przepraszając i tłumacząc się, kiedy szybkim krokiem wracał do samochodu. Nie powiedział mi nic nieprzyjemnego, tylko gwałtownie cisnął te piękne tulipany do śmietnika. Poczułam się tak, jakby wrzucił tam mnie.
Było mi głupio. Głupio i źle. Wcześniej miałam poczucie wdzięczności, teraz winy. Napisałam do Romka SMS-a, że nie chciałam, by tak to wyszło, i aż podskoczyłam z radości, kiedy mi odpisał. Treść jednak ostudziła moje emocje:
„Biorę zaległy urlop na dwa tygodnie. Możesz śmiało odwiedzać mamę. I nie musisz się o nią bać, nadal będzie miała najlepszą opiekę”.
Miałam czas na przemyślenie tego, co mu zrobiłam. Co zrobiłam także sobie. Beata kazała mi się nie zadręczać.
– Co się stało, to się nie odstanie – powtarzała. – Lepiej teraz niż po ślubie.
Po urlopie Roman wrócił wypoczęty
Powiedział mojej siostrze, że był na wczasach last minute na Dominikanie. „Cudowne miejsce, wiele nowych znajomości” – tak to ujął. Z jedną z tych „znajomości” spotkałam go kilka tygodni później w parku. Wymieniliśmy uprzejmości. Nie wyglądał tak, jakby wciąż miał do mnie żal. Jego towarzyszka trzymała go za rękę i ciągle się przytulała do jego ramienia. Ucieszyłam się, choć ja nikogo nie miałam i wakacje zamierzałam spędzić sama, bo Aga jechała na dwa obozy. Ale nie narzekam.
Czekam, aż spotkam kogoś, kto wzbudzi moją namiętność, kogo pokocham całym sercem. Aha, ostatnio dawny kolega załatwił mi nową pracę. Chciał to uczcić przy kolacji. Zgodziłam się, lecz przyszłam na nią z córką. W dowód wdzięczności zaś wręczyłam mu po prostu butelkę bardzo drogiego koniaku. Na szczęście człowiek uczy się przez całe życie – szczególnie na swoich błędach.
Aneta, 47 lat
Czytaj także:
„Dla ukochanego byłam nagrodą pocieszenia. Wytarł sobie mną łzy smutku po stracie żony”
„Moje eks twierdziły, że jestem dziecinny, więc zmężniałem. Nie pomogło. Kobiety bawią się mną jak pluszakiem”
„Matka nie chciała odejść od ojca, bo przecież mu ślubowała. Przez utarte schematy za dziecka żyłam w piekle”