„Dla ukochanego byłam nagrodą pocieszenia. Wytarł sobie mną łzy smutku po stracie żony”

smutna żona fot. iStock, LittleBee80
„Kiedy po raz pierwszy napomknął, że może powinniśmy zamieszkać razem, wpadłam w prawdziwą euforię! Nie docierały do mnie w ogóle głosy przyjaciółek, że być może będę tylko plastrem na jego zbolałe serce”.
/ 04.07.2024 15:27
smutna żona fot. iStock, LittleBee80

Dawno pogodziłam się z myślą, że już zawsze będę samotna. A tu los mi sprawił niespodziankę.

Jedni zajadają smutki słodyczami, a ja idę pływać. Miałam tak od dzieciństwa i już mi zostało, że woda „wymywa” ze mnie wszelkie smutki. Kiedy więc w moim życiu pojawia się stres, idę na basen. Otwierają go o ósmej i rano nigdy nie ma tłumów. Mogę się więc w pełni cieszyć wodą i samotnością.

Samotność… 

Ja także nie sądziłam, że zostanę sama na stare lata. Kiedy dwadzieścia lat temu rozpadło się moje małżeństwo, byłam jeszcze zajęta wychowywaniem dwojga nastoletnich dzieci. Nie myślałam o nowym partnerze, nie miałam na to siły. Odpuściłam sobie, wyciszyłam się; zapomniałam, co to miłość.

Tymczasem ona dała o sobie znać zupełnie niespodziewanie! Pięć lat temu poznałam Zbyszka – na jakiejś wycieczce, na którą oboje pojechaliśmy sami. Ja, bo uwielbiam podróżować, on – bo wysłały go na nią dzieci, aby doszedł do siebie po śmierci żony. Na tej wycieczce zaprzyjaźniliśmy się, okazał się wspaniałym kompanem. Jest bardzo inteligentny i oczytany.

Lubi opowiadać rozmaite historie, co wydało mi się takie odżywcze po związku z mężem, który był mrukiem. Ponieważ pochodzimy z tego samego miasta, zaczęliśmy się spotykać. Dużo mi opowiadał o swojej zmarłej żonie; widać było, że musiał ją bardzo kochać. Podobno zmarła na zator płucny na jego rękach. Bardzo cierpiał i długo dręczyło go poczucie winy, choć nie mógł jej pomóc.

Zakochałam się w Zbyszku

Miałam nadzieję, że ja także zaczynam dla niego znaczyć coś więcej. Nie naciskałam, byłam delikatna i wyłapywałam nawet najdrobniejsze sygnały świadczące o tym, że mu na mnie zależy. Stopniowo poznawał mnie ze swoimi znajomymi, potem z synami, którzy tak jak ojciec wydali mi się mili i dobrze wychowani.

Obaj uważali, że ich ojciec powinien docenić to, że los postawił na jego drodze taką kobietę jak ja. Która wyciągnęła go z depresji, z obsesyjnego pogrążania się w myślach o zmarłej. Bo Zbyszek oprócz okresów towarzyskiego ożywienia miał tendencję do popadania w melancholię, zamykania się w sobie. Nie od razu zrozumiałam prawdziwą przyczynę takich stanów – to była żałoba.

Nie miałam szans wygrać z Heleną

Jeden człowiek potrafi przeżyć żałobę w kilka miesięcy, inny potrzebuje na to lat. Ale wydawało się, że Zbyszek otworzył się na nową miłość, bo wyznał, że jestem mu potrzebna… Kiedy po raz pierwszy napomknął, że może powinniśmy zamieszkać razem, wpadłam w prawdziwą euforię! Nie docierały do mnie w ogóle głosy przyjaciółek, że być może będę tylko plastrem na jego zbolałe serce. Przecież zdawałam sobie sprawę z tego, że jako wdowiec będzie wspominał i idealizował swoją zmarłą żonę, którą przecież tak bardzo kochał, i że będę musiała znaleźć w sobie wiele siły, aby zmierzyć się z tym ideałem.

Naprawdę wierzyłam, że nam się uda. Nalegałam, aby przeprowadził się do mnie. Znałam jego mieszkanie. Szafę, w której nadal wisiały rzeczy zmarłej żony, bo – jak twierdził – nie miał siły, aby je przebrać i oddać potrzebującym lub po prostu wyrzucić. Jej zdjęcia stojące dosłownie wszędzie. Nie chciałam żyć w takim otoczeniu.

Miałam swoje, równie ładne mieszkanie, w którym było miejsce dla Zbyszka. Wystarczyło tylko, aby chciał je zapełnić. W mojej szafie zaczęły pojawiać się jego rzeczy, coraz częściej zostawał na noc. Jednak miałam wrażenie, że nie cieszy się całym sercem z tego, że jesteśmy razem, że raczej traktuje nasze wspólnie spędzane chwile jak jakiś eksperyment…

Czułam się trochę jak zawodniczka, która powinna zwycięsko pokonać kolejną przeszkodę. Ale każda czynność była trudna. Nawet tak błaha jak zaparzenie rano dobrej kawy. Czy będzie mu smakowała tak samo jak ta, którą robiła mu żona? Codziennie, za każdym razem wpatrywałam się wyczekująco w twarz Zbyszka – czy pojawią się na niej zadowolenie i uśmiech, czy może jednak melancholia i tęsknota za dawnymi czasami. Ta rywalizacja ze zmarłą żoną zaczęła mnie wykańczać.

Co gorsza, czasem miałam wrażenie, że to jednak ona zwycięża. Jak wtedy, gdy w chwilach uniesienia Zbyszkowi zdarzało się nazywać mnie jej imieniem. Kwitowałam to uśmiechem, ale jego to krępowało. I nagle odkryłam, że w obawie przed kolejną gafą zaczyna się do mnie zwracać jakoś tak... bezosobowo. Chociaż starałam się nadal trzymać fason, to jednak w moim sercu pojawiły się wątpliwości, czy dam radę. „No i po co mi to? – rozważałam. – Czy źle mi było żyć samej?”.

Zaczęły do mnie docierać uwagi przyjaciółek, że znalezienie szczęścia z wdowcem jest jak wygrana na loterii. Możliwe, lecz mało prawdopodobne.

On już przecież swoje przeżył i raczej szuka pocieszycielki niż kobiety, która chciałaby dać mu szczęście. Jego szczęście leży bowiem na cmentarzu.

– Kochana, po co miałby się ponownie wiązać? Przecież w tym wieku z nową babą już niczego nie zbuduje! Nie dorobicie się ani dzieci, ani nowego domu – usłyszałam od przyjaciółki. – Przepraszam za brutalną szczerość, ale nie chcę, żebyś się rozczarowała.

W duchu przyznawałam jej rację, choć miałam także nadzieję, że zwyczajnie przyjemniej będzie ze Zbyszkiem przejść przez resztę życia. Nie budzić się rano w pustym łóżku. Nie wzięłam tylko pod uwagę, że może on będzie chciał widzieć w swoim łóżku kogoś innego niż mnie…

Przez kilka miesięcy wspólnego mieszkania przywykłam do tego, że Zbyszek ucieka do siebie. Czasami to nie bolało, niekiedy bolało bardzo. Jak w moje urodziny, kiedy mi w końcu wyjawił, że dokładnie tego samego dnia pochował żonę. No to już wiedziałam: nie mam co liczyć na kwiaty lub prezenty, skoro dla niego to już zawsze będzie dzień żałoby.

Pewnego dnia jednak okazało się, że jego ucieczki do siebie wcale nie muszą oznaczać poszukiwania samotności. Bo zobaczyłam go na mieście… z inną kobietą. Roześmianego, adorującego, szczęśliwego... To było jak cios w samo serce! Ja rozumiem, że mogłam zgodzić się na rywalizację ze zmarłą żoną, ale z innymi, żywymi kobietami?! Nie, na to naprawdę nie miałam ani siły, ani ochoty! I chociaż

Zbyszek mówił mi później, że to tylko dawna przyjaciółka

Poczułam, że mam dosyć. Może i dawna, ale wyraźnie roszcząca sobie do dzisiaj do niego jakieś prawa! Poznałam ją bowiem i zaszczyciła mnie takim spojrzeniem, że od razu wiedziałam, co jest grane. Niby stała z boku, a jednocześnie jej oczy mówiły: „Jeśli zechcę, to go wezmę, bo już kiedyś miałam!”.

Postanowiłam… zerwać ze Zbyszkiem. Mówiłam już przecież, że nie ma we mnie ducha rywalizacji, a życie traktuję jak pływanie: powinno być relaksem, a nie spinaniem się każdego dnia. Tym bardziej teraz – mam 63 lata i chcę się cieszyć każdą chwilą, która mi pozostała. Poprosiłam więc Zbyszka, aby się ode mnie wyprowadził. 

– Moim zdaniem nasza znajomość nie zmierza ku dobremu – powiedziałam mu. – Chyba nic z tego nie będzie, bo nie czuję pozytywnej energii. Nie protestował, spokojnie zabrał swoje rzeczy, a na odchodnym wyraził nadzieję, że pozostaniemy przyjaciółmi. Tym samym potwierdził to, co podejrzewałam: potrzebował mnie, aby poukładać sobie swoje emocje, a teraz odszedł, żeby znaleźć inną kobietę.

Taką, która nie będzie mu się kojarzyła z przejściowym okresem między żałobą a normalnym życiem. Mijały tygodnie, a Zbyszek nawet do mnie nie dzwonił. Naprawdę mnie to bolało, lecz uznałam, że czas i woda uleczą moje rany. Trudno, zostałam znów sama, dam radę.

Przepłynęłam jeszcze jedną długość basenu i postanowiłam wyjść już z wody. Dookoła robiło się gwarnie, na basen schodziły grupki młodzieży. Skończył się czas ciszy i spokoju. Podpłynęłam do schodków i wspięłam się po nich na brzeg. Miałam jeszcze na oczach okularki do pływania, więc w pierwszej chwili nie rozpoznałam wysokiej postaci, która stanęła tuż przede mną. Dopiero gdy je zsunęłam, ze zdumieniem odkryłam, że to Zbyszek!

– Wiedziałem, że cię tutaj znajdę – powiedział tak po prostu, jakbyśmy rozstali się ledwie godzinę temu, i… zaproponował kawę. – Bożenko, chcę cię prosić, abyśmy spróbowali jeszcze raz – powiedział potem prosto z mostu. Po czym szczerze przedstawił mi swój punkt widzenia sytuacji. Nagle ze zdumieniem dowiedziałam się, jak często w naszym związku to ja wspominałam… swojego byłego męża!

Ile razy odwoływałam się do tego, jaki był, co robił albo czego nie robił. Co lubił, czego nie.

– A przecież minęło dużo więcej lat od waszego rozstania niż od śmierci mojej żony, więc wydawałoby się, że miałaś mnóstwo czasu, aby przeżyć swoją żałobę – tłumaczył mi spokojnie Zbyszek. – Ja się nigdy nie obrażałem o to, że wspominasz tamtego człowieka, chociaż nie było mi miło, bo miałem wrażenie, że nas porównujesz – powiedział mi.

Niestety, miał rację!

„Mój eks tkwi gdzieś głęboko we mnie do dziś. Ale czy to mnie zamyka na nowy związek? Nie! – pomyślałam. – Może więc i żałoba Zbyszka go nie zamyka? Skoro deklaruje, że chce spróbować jeszcze raz, po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, to…”.

– Spróbujmy – spojrzałam mu w oczy i wzięłam go za rękę. A on ją z czcią ucałował. Jesteśmy razem już dwa lata, pół roku temu wzięliśmy ślub i mogę powiedzieć, że u boku Zbyszka odnalazłam szczęście. Coraz rzadziej wspominam moje dawne małżeństwo, a kiedy Zbyszkowi zdarzy się wspomnieć o zmarłej żonie, uśmiecham się i odpowiadam niezmiennie:

– Była wspaniałą kobietą.

– Ona była, a ty jesteś! – słyszę wtedy od mojego ukochanego.

Bożena, 63 lata

Czytaj także:
„Moje eks twierdziły, że jestem dziecinny, więc zmężniałem. Nie pomogło. Kobiety bawią się mną jak pluszakiem”
„Matka nie chciała odejść od ojca, bo przecież mu ślubowała. Przez utarte schematy za dziecka żyłam w piekle”
„Urzędniczka popełniła błąd, ale o oszustwo oskarżono mnie i męża. Postanowiłam zawalczyć ze skarbówką i... udało się”

Redakcja poleca

REKLAMA