„Rok bezskutecznie zabiegałem o względy pięknej sąsiadki. Nie wiedziałem, że ukrywa się przed mężem, z którym się nie rozwiodła”

Nie umiałam odejść od alkoholika fot. Adobe Stock, _KUBE_
„Przyznaję, kilka miesięcy wcześniej zamontowałem w komórce Asi program szpiegujący. Wykorzystałem też to, że jestem policjantem, i sprawdziłem w krajowych bazach danych, czy znajdę jej nazwisko. Nie jestem z tego szpiegowania dumny, ale desperacja popycha ludzi do różnych, niezbyt chwalebnych działań. Musiałem się o niej czegoś dowiedzieć!”.
/ 07.11.2022 15:15
Nie umiałam odejść od alkoholika fot. Adobe Stock, _KUBE_

W naszym miasteczku ludzie dbają o siebie. Mają oczy szeroko otwarte. Tak zwani sygnaliści nie wstydzą się, nomen omen, sygnalizować, że coś u kogoś może być nie tak.

– Wprowadziła się do domu sąsiadów trzy dni temu – powiedziała pani Wanda.

Przybiegła na posterunek z samego rana, zapewne prosto z piekarni, bo jej torba na zakupy emanowała rozkosznym zapachem świeżego pieczywa.

Z małym dzieckiem, takim czterolatkiem. Ja tam nie słyszałam, żeby sąsiedzi komuś dom wynajęli, a ja wiem takie rzeczy, jak pan dzielnicowy doskonale wie. Więc to może być dzika lokatorka.

– Zajrzę tam dzisiaj – obiecałem.

Na Lipową poszedłem zaraz po lunchu, czyli hot dogu ze stacji benzynowej.

Było po drodze

Dom owych sąsiadów – którzy wyjechali co najmniej na rok do Kanady, do córki, by pomóc opiekować się trojaczkami – stał niemal przy zakręcie. Pchnąłem skrzypiącą furtkę, wszedłem po schodkach na małą werandę i zapukałem do drzwi. Czekałem może z dwie minuty, zanim lokatorka mi je otworzyła. Miała jakieś trzydzieści lat i świetliste orzechowe oczy. I usta, od których z trudem oderwałem wzrok. Miała na imię Joanna, była kuzynką sąsiadki, i udowodniła, że ma pozwolenie na wielomiesięczny pobyt w domu.

– Jestem na życiowym zakręcie – wyjaśniła, gdy siedziałem już w kuchni i piłem herbatę. – Przyjechałam tu, by odzyskać spokój. Jak się ogarnę, to poszukam pracy.

– Jakiej?

– Jakiejkolwiek. Jestem silna. Wiem, że jest tu państwowe przedszkole. Jak przyjmą Kacpra, to będę miała czas pracować. A jak nie… Jakoś sobie poradzę.

W miasteczku z pracą nie było najlepiej. Nie dla takich delikatnie wyglądających kobietek. Wyjąłem z kieszeni notatnik i nabazgrałem na kartce adres.

– To zakład ogrodniczy. Właścicielka szuka kogoś do sklepu. Kasjerki, takie tam. Proszę tam jutro zajść z samego rana.

Wzięła kartkę i spojrzała na mnie. Jej nieśmiały uśmiech ogrzał mi serce. Kiedy wyszedłem z domu, zadzwoniłem do ciotki Mirki.

– Hej, tu twój ulubiony siostrzeniec – powiedziałem.

– Michał?

Ta, jasne, jakbyś od razu mnie nie poznała – żachnąłem się. – Gerard. Dla przypomnienia, gdyby twój wiek już siadł ci na pamięć… – w słuchawce usłyszałem śmiech. – Jutro przyjdzie do ciebie taka nowa mieszkanka miasta, Joanna. Pomyślałem, że mogłaby ci pomóc w sklepie.

– Pomyślałeś, tak? Chociaż wiesz, że nikogo nie szukam. Ładna jest?

– Ciocia…

– Nie ciociuj mi tu, tylko wpadaj na obiad, to mi wszystko opowiesz. Inaczej odeślę ją z kwitkiem. Najwyższy czas, żebyś kogoś sobie przygruchał.

Nie miałem wyjścia, umówiłem się na obiad

Potem wpadłem do przedszkola i uprzedziłem dyrektorkę, że będzie prośba o miejsce dla dziecka. I że będę wdzięczny, jeżeli ją spełni. I tak Joanna zamieszkała w L., a moje życie w pewien subtelny sposób się zmieniło. Nie wiem, na czym to polegało, ale każdy dzień wydawał się jakby jaśniejszy i bardziej energetyczny. Nawet kiedy nie miałem okazji, by zobaczyć się z Joanną czy Kacprem.

Chłopaczek był świetny, bardzo rozwinięty jak na czterolatka. Szybko skradł kawałek mojego serca. Moja ciotka polubiła Joasię i jej synka, i często zapraszała ich do siebie na obiad czy podwieczorek. Wpadałem i ja. Lubiłem siadywać w wielkim fotelu przy biblioteczce i patrzeć na Joannę, która rozmawiała z ciotką. Czasem przyłapywałem ją na rzucanych w moją stronę szybkich spojrzeniach. Była świadoma mojej obecności. Lubiła mnie. Podobałem się jej, mężczyzna potrafi to wyczuć. Tylko że mijały miesiące, a nic z tego nie wynikało.

– Jest strasznie ostrożna – powiedziała pewnego dnia ciotka, gdy pomagałem jej skopać grządki w przydomowym ogródku. – Próbowałam wyciągnąć z niej coś o przeszłości, o ojcu Kacperka, ale tak jakoś zmienia temat, że dopiero gdy się rozstaniemy, dociera do mnie, że znów nic mi nie powiedziała. Tak jakby jej przeszłość była groźną tajemnicą. A tobie idzie nie lepiej, co? – popatrzyła na mnie ze współczuciem.

Faktycznie, wtedy byłem już w stanie ciężkiego zakochania w kobiecie, która wymykała mi się z rąk. Żadnego naszego spotkania nie można było określić mianem randki. Kiedyś nawet wprost zaprosiłem ją na spacer, potem do kina. Powiedziała:

Wybacz, Gerard, ale nie mogę. Nie jestem jeszcze gotowa. I nie pytaj, dlaczego. Kiedyś… może ci powiem. Ale nie dziś.

Przyznaję – wykorzystałem to, że jestem policjantem, i sprawdziłem w krajowych bazach danych, czy znajdę jej nazwisko. Nie jestem z tego szpiegowania dumny, ale desperacja popycha ludzi do różnych, niezbyt chwalebnych działań. Odetchnąłem z ulgą, kiedy nic nie znalazłem. Z drugiej strony, byłem niezadowolony, bo nadal nic nie wiedziałem…

Od przyjazdy Joanny minął prawie rok

Była chyba dziesiąta przed południem, kiedy zadzwoniła moja komórka.

– Gerard, słuchaj, był tu właśnie taki facet i rozpytywał o twoją Aśkę. Pokazał jej fotkę – w słuchawce poznałem głos Wacka, kierownika stacji benzynowej, a mojego dawnego kumpla ze szkoły. – Czy widziałem, czy wiem, gdzie mieszka. Powiedziałem, że pierwsze słyszę. Pokazał mi policyjną blachę, ale jakby był gliną, toby zaszedł najpierw do ciebie, co nie?

– Masz u mnie piwo – powiedziałem.

Już gnałem do samochodu.

– Jak wyglądał?

– Trudno powiedzieć. Bez cech szczególnych. Trochę łysawy na czole. Ubrany w ciemny garnitur i zielony krawat.

– Dzięki za cynk – rozłączyłem się i zadzwoniłem do ciotki do sklepu. – Hej, jest Asia?

Nie ma. I nie odbiera telefonu. Dyrektorka przedszkola, do której zadzwoniłem, powiedziała, że Joasia nie przyprowadziła dzisiaj Kacpra.

Ruszyłem sprzed posterunku z piskiem opon. Niepokój podżerał mi serce i żołądek. W takim stresie to zawsze się pocę, i już czułem, że pod mundurem mam mokrą koszulę. Zatrzymałem się przed domem na Lipowej, ale był zamknięty. Aśka nie odbierała telefonu. Uznałem, że ta sytuacja wymaga drastycznych działań. Przyznaję, kilka miesięcy wcześniej zamontowałem w komórce Asi program szpiegujący. Nigdy wcześniej go nie używałem, ale teraz był jak znalazł. Wskazał mi jej lokalizację. Sprawdziłem na mapie. Strach przejechał mi zimnym pazurem po kręgosłupie. Zielona kropka poruszała się po leśnej drodze prowadzącej do starej, nieczynnej glinianki piętnaście kilometrów za miastem. Joasia i Kacper – bo byłem pewny, że synek jest z nią – jechali samochodem. I jakoś byłem przekonany, że prowadził fałszywy glina.

Na miejscu byłem kwadrans później

To, co zobaczyłem, sprawiło, że przed oczyma pojawiły mi się purpurowe plamy. Joanna leżała na ziemi, niedaleko krawędzi glinianki. Płakała i tuliła do siebie Kacpra. Przelewał jej się przez ręce, jakby był martwy. Przed nimi stał facet w garniturze z pejczem w ręku. Pejczem! Ten widok na moment wprawił mnie w osłupienie. Kiedy otrząsnąłem się, ruszyłem na niego z rykiem. Obrócił się ku mnie z lekkim zaskoczeniem i odrzucił bat, uniósł ręce, że niby się poddaje. Ale ja byłem jak szarżujący byk, z krwawą płachtą wściekłości, gniewu i strachu przed oczami.

Już wiedziałem, rozumiałem. Uciekała przed nim, ojcem swego dziecka. Bo był potworem. To przez niego nie pozwalała mi się kochać, bo wiedziała, że on ją znajdzie i znów będzie musiała uciekać. W końcu zmęczyłem się. Spojrzałem na Joannę. Była w szoku, klęczała na ziemi i tuliła do siebie ciało synka. Nie wiedziałem, czy Kacper żyje, czy nie. Ale to nie miało znaczenia. Popatrzyłem na faceta. On patrzył na mnie. Spokojnie.

Nic więcej nie możesz mi zrobić, kochasiu – powiedział pogardliwie, trochę niewyraźnie, bo miał spuchnięte wargi. – Jesteś gliną. Musisz mnie aresztować. Ja wniosę oskarżenie o nieuzasadniony atak, w końcu się poddałem. Ciebie wyrzucą z policji. Mnie wypuszczą. Ona znów ucieknie, ale ja ją znajdę. Jak zawsze.

Usłyszałem cichy szloch Joanny i jęk Kacperka. Żył. Zalała mnie fala ulgi, która tylko wzmocniła moją decyzję.

– Nie – powiedziałem.

Tego, co zrobiłem później, nie mogę wyznać. Robiłem, co musiałem. W obronie Joanny i Kacperka, to oni byli dla mnie najważniejsi. Ważne jest jedno: ten człowiek już nigdy ich nie skrzywdzi.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA