Tamtego wieczoru w domu mojego brata wpadłem w amok. Wyrzuciłem z siebie cały gniew, żal, zazdrość, którą trzymałem w sercu przez lata. Biłem na oślep, bez opamiętania.…
Facet siedzący na pryczy był brzydki jak noc. Do tego strasznie zaniedbany, nieogolony, brudny. Miał na sobie przepocony T-shirt, rozciągnięte spodnie dresowe i rozdeptane kapcie. Śmierdział papierosami.
– Za co cię zamknęli? – spytał.
– Za niewinność – odparłem.
– Jasne – zarechotał. – Jak każdego tutaj. Bronek jestem.
– Marek – odparłem.
Położyłem swoją pościel na wolnej pryczy
A potem usiadłem i rozejrzałem się po celi, która miała być moim domem przez najbliższe sześć lat.
– Marriott to nie jest – rzucił Bronek. – Rozgość się. Spędzimy ze sobą trochę czasu. Każdy ma swoje powody, tak, tak, choć za teściową to akurat medal powinienem dostać, a nie odsiadkę. Wredna była. No nic, jak będziesz chciał pogadać, ja się nigdzie nie ruszam. Chyba że na spacerniak, ale to tylko raz dziennie. Czas się tu strasznie dłuży, zobaczysz. Prędzej czy później zaczniesz opowiadać…
Zamilkł i wyciągnął się na pryczy. Poszedłem w jego ślady. Zapatrzyłem się w odrapany sufit, poznaczony siatką pęknięć.
Sześć lat… Jasne, będą apelacje, odwołania, kasacje, może warunkowe zwolnienie, ale szybko stąd nie wyjdę. Jedna osoba nie żyje, dwie poważnie ranne, pożar… A ja chciałem tylko powstrzymać brata.
Bliźniacy. Tacy sami tylko na pierwszy rzut oka. Maciek był starszy ode mnie o kilka minut, co wykorzystywał we wszystkich kłótniach.
Jego zawsze musiało być na wierzchu
Kiedy graliśmy jako dzieci w chińczyka albo w Eurobiznes, musiał być górą, inaczej rzucał pionkami, kostką i przewracał planszę. Nigdy nie nauczył się przegrywać. Różniliśmy się wszystkim oprócz wyglądu.
Ja lubiłem patrzeć, jak mrówki pokonują patyk, który położyłem im na drodze; Maciek wolał je przypalać za pomocą szkła powiększającego. Byłem lepszy w przedmiotach humanistycznych, on w ścisłych. W podstawówce chodziliśmy do jednej klasy i często pisaliśmy za siebie kartkówki. Obydwaj bazgraliśmy jak kura pazurem, więc nauczyciele nigdy się nie zorientowali.
Kiedy byliśmy ubrani identycznie, nawet rodzice mieli problem z rozróżnieniem nas. Mama rzadko, ale tato prawie nigdy nie wiedział, który jest który. Śmialiśmy się z niego w kułak. W liceum oddaliliśmy się z bratem od siebie. Chodziliśmy już do innych klas, mieliśmy innych znajomych i różne zainteresowania. Tylko dziewczyny podobały nam się te same, niestety…
Byliśmy w trzeciej klasie, Ania chodziła do drugiej
Śliczna, drobna blondyneczka. Pierwszy ją zauważyłem, ale to argument na poziomie przedszkola, bez znaczenia. Znaczenie ma to, że i ona jakimś cudem zauważyła mnie. Z nas dwóch, to ja jestem ten nieśmiały. Maciek zawsze był otwarty, towarzyski i łatwo nawiązywał nowe znajomości. Ja wręcz przeciwnie.
Niemniej na którejś przerwie zacząłem z Anią rozmawiać i dalej samo poszło. Oczywiście nie od razu zostaliśmy parą – podchody zajęły mi kilka miesięcy. Maciek śmiał się ze mnie i mojej nieporadności, mówiąc, że sam załatwiłby to w tydzień. Może tak, a może nie.
Ania była inna niż wszystkie dziewczyny. Czas spędzony z nią to najlepsze dni w moim życiu… wszystko układało się wspaniale aż do tamtej imprezy tuż przed maturą.
Którejś soboty poszliśmy na popijawę do kumpla z klasy; ja z moją Anią, Maciek ze swoją ówczesną dziewczyną, której imienia nie pamiętam (trochę ich było). Wszyscy dobrze się bawili. Piłem z chłopakami, Ania siedziała trochę ze mną, trochę plotkowała z koleżankami. Towarzystwo stawało się coraz bardziej pijane, coraz głośniejsze.
Nagle zauważyłem, że Ania tańczy z jakimś kolesiem, którego w życiu nie widziałem. Obłapiał ją, palant!
Wstąpiła we mnie furia
Facet nawet się nie zorientował, z której strony nadszedł cios. Przewrócił się, chciałem na niego skoczyć, ale przytrzymały mnie silne ręce Maćka.
– Spokojnie, bracie – powiedział.
– Odbiło ci?! – krzyknęła Anka. – Co to miało być?!
Też na nią wrzasnąłem i rozpętała się awantura. Bałem się, że powiem coś nieodwracalnego, więc wyszedłem z imprezy i wróciłem do domu. Chłopak, z którym tańczyła Ania też się zmył, korzystając z zamieszania. Maciek i Ania zostali.
Moja dziewczyna nie pojawiła się w szkole przez kilka kolejnych dni, nie odbierała też telefonów. Maciek też był jakiś nieswój, ale zajęty własnymi problemami nie zwracałem na to zbytniej uwagi. Wreszcie Ania do mnie zadzwoniła i poprosiła o spotkanie. Poszliśmy na wieczorny spacer rzecznym wałem, jak wiele razy wcześniej.
– Słuchaj, wtedy na imprezie… – zacząłem, ale nie dała mi skończyć.
– Twój brat mnie zgwałcił – wypaliła.
– Co?!
– Na imprezie, jak poszedłeś. Musiał mi chyba dosypać czegoś do kieliszka, nie wiem… Obudziłam się naga i… mokra.
Zakręciło mi się w głowie.
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszałem
Nie chciałem.
– Jesteś pewna? – zapytałem cicho.
– Wciągał spodnie, kiedy się ocknęłam.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś? Policja…
– Wstydziłam się, okej?! – wybuchnęła. – A teraz już za późno.
„Mój własny brat” – myślałem. „Jak to możliwe?”.
– Nigdy nie jest za późno – wycedziłem. – Jutro pójdziemy razem.
Odprowadziłem Anię do domu. postanowiłem rozmówić się z Maćkiem, tak po męsku.
– Sama do mnie przyszła – powiedział, gdy siedziałem na nim okrakiem z pięścią uniesioną do kolejnego ciosu. – Ty poszedłeś, ona czuła się źle i chyba szukała pocieszenia.
Kipiała we mnie wściekłość. Chciałem mu przyłożyć z całej siły, a potem jeszcze raz i kolejny.
– Mówi, że ją zgwałciłeś.
– Wierzysz w to? Myślisz, że mógłbym?
– Nie wiem, co myśleć.
– Jak dla mnie, to gryzą ją wyrzuty sumienia i wymyśliła gwałt, żeby je zagłuszyć. Byliśmy pijani i nas poniosło. Nie chciałem ci nic mówić i miałem nadzieję, że ona też przemilczy ten incydent. To był tylko ten jeden raz.
– Jeden czy dziesięć… To nie ma żadnego znaczenia.
Uwierzyłem Maćkowi
W końcu był moim bratem. Fakt, że poszli do łóżka za obopólną zgodą, wcale nie sprawiał jednak, że było to łatwiejsze do zniesienia. Mimo to chciałem, aby wszystko wróciło do normy. Kochałem Anię i pragnąłem z nią być. Wszystko runęło, gdy oznajmiła, że jest w ciąży. Nie ze mną.
Tego było już za wiele. Zerwałem z nią, dotrwałem jakoś do matury, a potem wyjechałem. Mieszkaliśmy w małym miasteczku, a w takich dziurach robi się to, co należy, a nie to, co się chce.
Maciek ożenił się z Anią. Nie przyjechałem na ślub. Musiałem się odciąć od tego wszystkiego, od Maćka, Ani, od całego tego zaściankowego miasta. Zacząłem studia we Wrocławiu. Poznałem tam fajnych ludzi i moją przyszłą żonę – Justynę.
Wynajmowaliśmy małe mieszkanko, z kasą bywało różnie, ale byliśmy szczęśliwi. Skończyliśmy studia i znaleźliśmy pracę. Ja zostałem nauczycielem polskiego, ona fizjoterapeutką. Nieźle nam się wiodło, nie mogliśmy narzekać.
Kilka lat później moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Zostawili mi dom. Maciek ponoć wybudował swój na drugim krańcu miasteczka, więc uznali, że drugi nie jest mu potrzebny. Justynie zaświeciły się oczy, gdy powiedziałem jej o spadku.
– Moglibyśmy tam zamieszkać – zasugerowała.
Wiedziałem, że marzyła o domu
Rozmawialiśmy już o wzięciu kredytu na mieszkanie, ale Justyna wolałaby coś na przedmieściach niż w bloku.
– Jak myślisz? – dopytywała.
– Zobaczymy – odparłem enigmatycznie.
Maćka i Anię zobaczyłem po raz pierwszy od lat na pogrzebie rodziców. Mój brat się postarzał, zapuścił brodę i wąsy, przytył. Ania, w prostej czarnej sukience i ciemnych okularach, wyglądała pięknie. Obok stała jej mała kopia, szczupła blondyneczka imieniem Alicja. Przypomniała mi dawną Anię, z czasów szkoły.
Przywitałem się z nimi serdecznie. Czas leczy rany, dawne urazy poszły w niepamięć. Miałem teraz żonę, którą bardzo kochałem i z którą chciałem mieć dzieci. A jednak moje serce drgnęło, gdy na moment przytuliłem Anię. Wciąż używała tych samych perfum…
– Wróciłeś na stare śmieci, bracie – wychrypiał Maciek.
Przyjrzałem mu się uważniej. Czerwona twarz, poznaczona żyłkami, przekrwione oczy. Domyśliłem się, że pił, ale nie poruszyłem tematu.
– Na to wygląda – odparłem tylko.
Odnowiliśmy dom niewielkim kosztem. Nie wymagał zbyt wiele nakładów, bo ojciec zawsze dbał o jego stan. Justyna cieszyła się jak dziecko, zwłaszcza z dużego ogrodu przy domu. Planowała już, gdzie następnego roku posadzi marchewkę, truskawki, pomidory…
– O ile nie będę w ciąży, bo wtedy ty to wszystko będziesz robił – dodawała z porozumiewawczym uśmiechem.
Często spacerowaliśmy po okolicach. Pokazywałem żonie miejsca, które budziły dobre wspomnienia z dzieciństwa.
Któregoś razu natknęliśmy się na Anię
Szła szybko, ze spuszczoną głową, jakby przemykała się chyłkiem i nie chciała, by ktokolwiek ją zauważył. Nosiła ciemne okulary mimo dość późnego wieczoru. Nie zatrzymałaby się, gdybym nie zaszedł jej drogi.
– Ania…?
– O, cześć – rozejrzała się i uśmiechnęła nerwowo. – Wszystko w porządku?
– Tak, tak. Wybaczcie, spieszę się – szybkim krokiem ruszyła do przodu.
Gdy odeszła, popatrzyliśmy na siebie.
– Marek, te okulary… – szepnęła Justyna.
– Wiem.
– Nie zareagujesz?
– Najpierw muszę z nią porozmawiać.
Kilka dni później zaprosiłem Anię do małej knajpki w centrum naszej mieściny. Miejsce wystarczająco publiczne, aby nikt nie nabrał podejrzeń; Maciek był wtedy w pracy. Nie chciała się zgodzić, ale w końcu udało mi się ją namówić.
– I jak sobie radzicie? – zapytała, siadając przy stoliku.
Patrzyła na mnie zza szkieł ciemnych okularów.
– Nieźle. Podłapałem fuchę w naszej starej budzie, Justyna pracuje w zawodzie, tyle że musi dojeżdżać dwadzieścia kilometrów.
– O, to świetnie, że wam się układa… Cieszę się.
– Aniu, zdejmij okulary – poprosiłem.
Przez chwilę siedziała nieruchomo. Potem pochyliła głowę i powolnym ruchem zsunęła szkła. Gdy się wyprostowała, pod jej prawym okiem dostrzegłem żółty siniak. Już schodził, wolałem nie myśleć, jak to wyglądało na świeżo.
– Chryste, zatłukę go…
– Czasem, gdy jest pijany, nie panuje nad sobą.
– Ktoś o tym wie? – zapytałem idiotycznie.
Zaśmiała się gorzko.
– Wszyscy. Nie zapominaj, gdzie mieszkamy.
– To się musi skończyć. Dziś, teraz.
– Zostaw – złapała mnie za rękę, a mnie przeszył dreszcz. – Niczego nie zmienisz. Ale byłoby mi miło, gdybym mogła czasami z tobą porozmawiać.
Zaczęliśmy się spotykać
W knajpce, w parku, wreszcie umówiliśmy się w oddalonym od miasta motelu. Kochaliśmy się dziko, namiętnie. Nie spieszyliśmy się, czule pieszcząc się całymi godzinami. Ania chyba odreagowywała to, co ją spotykało ze strony Maćka. A ja…? Boże, wszystko wróciło! Wróciła namiętność, uczucie silniejsze niż kiedykolwiek, głębsze.
Zrozumiałem, że nigdy nie przestałem jej kochać i nigdy nie przestanę. Moja miłość do żony była ledwie namiastką tego, co czułem do Ani. Maciek jakoś się dowiedział. Albo doniósł mu ktoś życzliwy, albo byliśmy zbyt nieostrożni. Dość, że pewnego wieczoru zadzwoniła Ania.
– Halo?
– Marek, ratuj! On mnie zabije!
Potem sygnał się urwał. Gapiłem się chwilę na telefon, jakby pochodził z obcej planety, a potem wybiegłem z domu.
– Marek, co się…! – usłyszałem jeszcze Justynę, nim trzasnęły drzwi.
Wsiadłem w samochód, ruszyłem z piskiem opon i nie zwalniałem, aż dojechałem pod dom Ani i Maćka.
„On mnie zabije”, te trzy słowa powtarzałem w myślach przez cały czas.
Dowiedział się i wpadł w szał
Nie zawracałem sobie głowy dzwonieniem do drzwi, po prostu wpadłem z impetem do środka. Słyszałem krzyki dobiegające gdzieś z głębi domu. Nigdy tu nie byłem, więc poruszałem się po omacku, aż trafiłem do przestronnego pokoju. Alicja leżała nieruchomo na podłodze. Chryste, dziecko też zaatakował?
Miałem nadzieję, że mała jest tylko nieprzytomna. Ania kuliła się w kącie, głowę zasłaniając rękami. Nad nią stał Maciek. Darł się wniebogłosy, a w dłoni trzymał nóż. Nie traciłem czasu, po prostu ruszyłem pędem i z całej siły odepchnąłem brata. Upadł, potrącając przy tym komodę, na której stała zapalona świeczka.
Spadła i poturlała się pod okno. Firanka stanęła w ogniu, gdy szarpałem się z Maćkiem. Przetaczaliśmy się chwilę po panelach, aż w końcu go unieruchomiłem. Usiadłem mu na piersi jak niegdyś, ale tym razem nie powstrzymywałem pięści. Poszły w ruch. Prawie nie czułem uderzeń, widziałem tylko, jak twarz mojego brata zamienia się w krwawą miazgę.
Ania coś krzyczała, ale nawet nie próbowałem zrozumieć, co mówi. Mechanicznie unosiłem pięść i uderzałem raz za razem. Sam chyba też krzyczałem, nie jestem pewien.
Wpadłem w amok
W końcu ktoś zablokował moje ramię. Odwróciłem się, gotów zaatakować intruza. To był strażak. Remiza znajdowała się niedaleko, więc przyjechali błyskawicznie. Jak przez mgłę widziałem, że drugi strażak wynosi wciąż nieprzytomną Alicję, a inny wyprowadza Anię.
Ten, który mnie powstrzymał, szarpnięciem poderwał mnie na nogi i poprowadził do wyjścia. Paliło się już pół pokoju. Od firanek zajęła się kanapa, potem stół i pozostałe meble. Szczęście, że nikomu nic się nie stało.
Potem przyjechała policja i zostałem aresztowany. Postawiono mi zarzut zabójstwa, który następnie zmieniono na pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Prokurator twierdził, że pójdę siedzieć, a jedyne, co może zmniejszyć wyrok, to przyznanie się do winy.
Dodatkową okolicznością łagodzącą był fakt, że stanąłem w obronie kochanki. Przyznałem się, ani przez chwilę nie zamierzałem zaprzeczać. Ania po wyjściu ze szpitala zeznawała na moją korzyść, upierała się, że uratowałem jej życie, ale niewiele to pomogło.
Mogłem Maćka powstrzymać, nie musiałem go zabijać, ale biłem jak opętany, niesiony gniewem, zazdrością, żalem. Sześć lat bez szans na zawiasy, ewentualnie warunkowe zwolnienie kiedyś. Kiedyś…
Justyna wystąpiła o rozwód, jeszcze zanim zakończył się proces. Nie mam jej tego za złe i szczerze życzę jej jak najlepiej. Oby ułożyła sobie życie na nowo, z kimś, kto na nią zasługuje bardziej niż ja. Mnie nie pozostaje nic innego, jak odsiedzieć swoje i mieć nikłą nadzieję, że Ania będzie na mnie czekała.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”