Ale jak to? Dziecko! Ty się Boga nie boisz! Przecież jesteście dla siebie stworzeni! – lamentowała mama.
Nie miałam siły tego słuchać. Poprzednim razem było dokładnie tak samo. Tak długo robili mi z tatą i ciotką wodę z mózgu, że w końcu wróciłam do Bartka. Ale wytrzymałam tylko trzy miesiące. Nie chciałam z nim być, nie kochałam go. Owszem, wiedziałam, że jest dobrym chłopakiem. Był ułożony, porządny, dobrze zarabiał i traktował mnie jak księżniczkę.
Poza tym nie pił, nie biegał z kolegami, kupował mi kwiaty bez okazji i ciągle pokazywał, ile dla niego znaczę. Ale nawet kota da się zagłaskać.
No i nie czułam do niego nic poza sympatią. Ba! Coraz częściej zwyczajnie mnie irytował. Nie da się nikogo pokochać na siłę, a chyba tego oczekiwali ode mnie wszyscy.
Początkowo rzeczywiście imponowało mi to jego nadskakiwanie, romantyzm, przychylanie mi nieba. Ale z czasem zdałam sobie sprawę, że mnie to męczy. Wielokrotnie mówiłam Bartkowi, że powinien poszukać sobie innej dziewczyny, bo ja się męczę i nie jestem szczęśliwa.
– Zrobię, co zechcesz! Powiedz, co mam w sobie zmienić! – kajał się.
Tyle że ja nie chciałam, żeby coś zmieniał. Ja po prostu w ogóle go nie chciałam! Wytrzymałam trzy lata i zakończyłam ten związek. I wtedy zaczęła się na mnie prawdziwa nagonka. Bo przecież drugiego takiego nie znajdę, bo będę sama do końca życia, bo przez durne fanaberie będę cierpieć i w ogóle, jak mogę być taka głupia…
– Chcesz faceta, który będzie cię bił i przepijał wypłatę z kumplami? – pytała mama. – Zastanów się, masz taki skarb przy sobie! Nie powinnaś wypuszczać go z rąk nawet na chwilę.
Tak długo tłukli mi te wszystkie rzeczy do głowy, że w końcu im uległam. Im i Bartkowi, który nie odpuszczał i cały czas starał się mnie odzyskać.
Było jednak jeszcze gorzej. Przez te kilkanaście tygodni męczyłam się tak strasznie, że w końcu podjęłam decyzję i definitywnie zerwałam z Bartkiem. Oczywiście ani on, ani moja rodzina nie zamierzali odpuścić.
– Mamo, ja mam dopiero 23 lata! Całe życie przede mną! Nie mam zamiaru wiązać się z nikim z rozsądku! – tłumaczyłam, jednak do niej nic nie docierało.
Najbliższe dni były okropne
Na zmianę przychodzili do mnie mama, tata i ciotka. Bartek też przyjeżdżał, pisał, dzwonił. Wszyscy starali się mnie namówić, bym do niego wróciła. Płakali, błagali, straszyli, grozili. Nie wiedziałam, dlaczego tak trudno im zrozumieć, że nie chcę z nim być!
W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam wyprowadzić się z domu. Od jakiegoś czasu nosiłam się z takim zamiarem. Kaśka, moja koleżanka, wynajmowała mieszkanie w pobliskim mieście. Nocowałam u niej czasem w weekendy, kiedy miałam zjazd na uczelni. Zawsze proponowała, bym przeniosła się do niej na stałe.
Musiałam ograniczyć swoje wizyty w domu – To przyniesie korzyści nam obu! Ja będę miała o połowę mniej wydatków związanych z utrzymaniem mieszkania i świetną współlokatorkę. Ty wyniesiesz się od rodziców, a poza tym w mieście szybciej znajdziesz jakąś pracę – przekonywała.
Po zerwaniu z Bartkiem uznałam, że to jedyne rozwiązanie. Ku niezadowoleniu wszystkich przeniosłam się do Kaśki. Dość szybko podłapałam pracę, może nie wymarzoną, ale ważne, że miałam się z czego utrzymać.
Odetchnęłam z ulgą, wreszcie poczułam się wolna i szczęśliwa. Nie słuchałam ciągle o Bartku, nie musiałam oglądać naszych wspólnych zdjęć, których mama za żadne skarby nie chciała usunąć z mieszkania. Myślałam, że teraz będzie już tylko lepiej. Myliłam się…
Początkowo Bartek dużo do mnie pisał, dzwonił, ale nie reagowałam. Przysyłał też do mieszkania Kaśki róże, czekoladki. Kilka razy sam przyjechał. Jednak z czasem stawał się coraz mniej nachalny, chyba docierało do niego, że to nie ma sensu.
Za to każda rozmowa z domownikami zawsze kończyła się tym samym – kłótnią. Wciąż wracali do tego tematu i na wszelkie sposoby próbowali mnie nakłonić do zmiany decyzji. Mało tego, okazało się, że chociaż zostawiłam Bartka, nadal jest on stałym gościem w domu moich rodziców! Przyjeżdżał do nich na grilla, na niedzielne obiady, na kawki… Ile razy nie odwiedzałabym rodziców, tyle razy był tam on! Z czasem zaczęło mnie to irytować do tego stopnia, że ograniczyłam woje wizyty do minimum.
Ale na imieniny mamy musiałam przyjechać. Byłam przekonana, że tym razem go nie spotkam. To była w końcu rodzinna uroczystość. Niestety, zjawił się kilka minut po mnie. Z wielkim bukietem róż dla mamy. Jak gdyby nigdy nic podszedł do mnie, przywitał się i spytał, jak studia.
– Może wpadnę w weekend, wyskoczymy do kina? – zaproponował nagle.
– Cudnie! – podchwyciła od razu moja ciotka. – Zabierzesz Madzi świeże konfiturki, będę robić pod koniec tygodnia. Na śniadanie do bułeczek będzie jak znalazł – puściła do nas oko.
Wściekłam się! Czy do nich wszystkich nie docierało, że ja nie wrócę do Bartka? A tymi swoimi zabiegami tylko bardziej mi go obrzydzali!
– Podziękuję i za konfiturki, i za odwiedziny! – powiedziałam i wyszłam, wprawiając wszystkich w osłupienie.
Po kilku podobnych akcjach obiecałam sobie, że nigdy już tam nie pojadę.
Od naszego rozstania minęło ponad pół roku. Nadchodziło Boże Narodzenie. Wigilia upłynęła w dość miłej atmosferze, nikt ani słowem nie wspomniał o Bartku. Szczęśliwa i zrelaksowana zasypiałam w swoim starym pokoju. Następnego dnia przed obiadem zobaczyłam jednak znajome volvo parkujące przed domem rodziców.
– Mamo?! – rzuciłam jej ostre spojrzenie. – Co to ma być?
– Oj córuś, nie przesadzaj. Chyba jeden dzień z Bartusiem krzywdy ci nie zrobi. A może przypomnisz sobie, jaki to wspaniały chłopak i pójdziesz po rozum do głowy – powiedziała.
Nie wierzyłam własnym uszom. Spakowałam się i po kilku minutach jechałam wściekła do siebie. W uszach jeszcze dźwięczały mi słowa mamy – że prędzej czy później zrozumiem swój błąd i wrócę z podkulonym ogonem.
– Raczej z nowym chłopakiem! – odpyskowałam jej.
– Nie chcę widzieć pod moim dachem żadnego innego chłopaka! Albo Bartuś, albo nikt – warknęła.
Nie rozumiałam postępowania rodziców. Starałam się tłumaczyć sama sobie, że chcą dla mnie dobrze, ale są jakieś granice! Nie odzywałam się do nich przez kilka miesięcy. Z okazji urodzin, imienin, czy świąt wysyłałam tylko esemesa z życzeniami. Nigdy nie doczekałam się odpowiedzi. Bolało mnie to, ale nic nie mogłam zrobić. Nie chciałam zmarnować sobie życia tylko po to, żeby ich uszczęśliwić.
Wciąż porównywali go do Bartka
Wkrótce potem poznałam Sławka. Zaczęliśmy się spotykać, zakochałam się w nim na zabój! Znał moją historię, wiedział o Bartku i moim konflikcie z rodziną. Mimo to bardzo chciał ich poznać. Namawiał mnie, żebyśmy w któryś weekend wpadli do nich bez zapowiedzi. Nie podobało mi się to.
– Kotku, minęło tyle czasu, ten cały Bartek na pewno ma już nową dziewczynę. A poza tym… chyba nie jestem aż taki zły, co? Może też uda mi się zaskarbić sobie ich sympatię?
Bałam się jednak tego spotkania, dlatego długo je odwlekałam. W końcu jednak Sławek postawił na swoim. Mijało właśnie pół roku, odkąd zaczęliśmy się spotykać. Powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Zawiązał mi oczy i ruszyliśmy. Od początku miałam jednak złe przeczucia i nie pomyliłam się – po jakimś czasie podjechaliśmy pod mój rodzinny dom.
Sławek złapał mnie mocno za rękę.
– Będzie dobrze, chodź – zachęcał.
Tak jak się spodziewałam, rodzie nie byli zbyt uprzejmi. Co i rusz, niby przypadkiem, porównywali Sławka do Bartka i dawali mu do zrozumienia, że jest gorszy od mojego byłego.
– A pan po jakich studiach? Bo Bartuś za chwilę drugi fakultet zaczyna…
– O co ty, Madzia, taka jakaś mizerniutka? Przy Bartusiu to aż kwitłaś! Ale co się dziwić, pasowaliście do siebie jak dwie połówki jabłka!
– A wiesz, że Bartuś znowu awansował? Oj, dobry to jest chłopak. I obrotny taki, ze świecą szukać!
Momentami aż mną telepało. Chciałam coś krzyknąć, wyjść. Sławek jednak był o wiele bardziej cierpliwy. Trzymał mnie przez cały czas za rękę, robił dobrą minę do złej gry i znosił wszystkie przytyki z uśmiechem na twarzy. Nie dał się sprowokować.
W drodze powrotnej zaczęłam go przepraszać za najbliższych.
– Ale to nie twoja wina, kochanie. Dajmy im jeszcze trochę czasu. Zobaczysz, za kilka wizyt też wycyganię te osławione konfiturki od twojej ciotki. – zaczął żartować.
Spotykam się ze Sławkiem od dwóch lat. Konfiturek od cioci wprawdzie jeszcze nie dostał, ale za to kilka razy był z moim tatą na rybach. A to znaczy, że ma jego pełną akceptację.
Mama początkowo ciągle wspominała Bartka, ale z czasem coraz rzadziej. Myślę, że najbliżsi pogodzili się w końcu z tym, że ułożyłam sobie życie po swojemu. Ostatnio mama nawet sama zadzwoniła i zaprosiła mnie na niedzielny obiad.
– Ze Sławkiem przyjedź, co ma sam siedzieć w domu – dodała. Uśmiechnęłam się. Chyba wszystko zaczęło się jakoś układać.
Czytaj także:
„Robiłam dla swojej matki wszystko, a ona mnie obwiniała o swoje porażki. Wypruwałam sobie flaki, a ona narzekała”
„Zakochałam się w kuzynie, którego nie widziałam całe dekady. Chcemy być razem, choć rodzina jest przeciwna”
„Szefowa mnie wykorzystała, a potem wyrzuciła na zbity pysk. Życzyłam jej śmierci, a po miesiącu stała się tragedia”