Więzi rodzinne to było coś, obok czego nie potrafiłam nigdy przejść obojętnie. Od dziecka uczono mnie, że bliskim trzeba pomagać, a gdy przytrafi się jakieś nieszczęście, stać za daną osobą murem. Ani razu nie przyszło mi nawet do głowy, żeby to wszystko zakwestionować.
Właśnie dlatego starałam się być prawdziwym oparciem dla każdego bliskiego, który tylko potrzebował pomocy. Tak już zresztą miałam, że gdy komuś coś się w życiu posypało, to jeśli tylko mogłam, wyciągałam dłoń i udzielałam koniecznego wsparcia.
Zawsze byłam blisko z rodzicami, a kiedy oboje zabrała choroba, miłość przerzuciłam na dzieci: Marcelinę i Roberta, a także na siostrę, Kornelię. Z Grzegorzem, moim mężem, zdecydowanie nam się nie układało, a kiedy znalazł sobie kochankę, wzięliśmy rozwód. Mimo to zawsze dbałam, by pozostawał w bliskich stosunkach z dziećmi. Nie miałam też żadnego problemu z tym, żeby od czasu do czasu podrzucić mu kawę, jeśli akurat byłam w pobliżu jego firmy.
Jakoś tak nie potrafiłam się odciąć od nikogo, kto kiedykolwiek był mi bliski. Krzywda drugiego człowieka niejednokrotnie zresztą wywoływała we mnie głębokie poruszenie. Nie rozumiałam, jak ludzie mogą być na nią zupełnie obojętni i cieszyłam się, że sama mam takich czułych i wrażliwych krewnych.
Robertowi załatwiłam pracę
Po studiach Robert miał duży problem ze znalezieniem pracy. Choć wyprowadził się już ode mnie, cały czas wpadał, by zdawać relacje ze swoich niepowodzeń. A to w ogóle nie potrafił się dogadać z rekruterem, a to pytania były zbyt podchwytliwe, a to miejsce pracy odbiegało od jego wyobrażeń, a to znów wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu i nie zdążył na rozmowę.
Widziałam, że jest już mocno podłamany. Pocieszałam go, jak mogłam, ale serce mi się krajało, gdy na niego patrzyłam, takiego zrezygnowanego i sfrustrowanego. W końcu któregoś razu wpadł na pewien pomysł.
– Mamo, ty masz znajomą w tym biurze rachunkowym, nie? – spytał.
– No tak, mam – przyznałam. – A potrzebujesz czegoś?
Robert potrząsnął głową.
– Zapytaj jej lepiej, czy oni kogoś nie potrzebują do pracy.
Oczywiście uznałam, że to świetny pomysł i nie rozumiałam, czemu sama na to wcześniej nie wpadłam. Przecież Robert był księgowym. Natychmiast umówiłam się na spotkanie ze znajomą i przekonałam ją, że mój syn będzie idealnym kandydatem do ich biura. No i oczywiście Robert dostał tę pracę.
Marcelina, trzy lata młodsza od Roberta, z początku nie radziła sobie na studiach. Nic dziwnego – miała przecież bardzo wymagających wykładowców, a ta polonistyka wcale nie była taka prosta. Żeby przygotować się do zaliczenia, musiała szperać w książkach, których niestety albo nie było w bibliotekach miejskich tam, gdzie studiowała, albo wszystkie egzemplarze zostały już wypożyczone.
Właśnie dlatego na jej prośbę to ja przetrząsałam nasze miejscowe biblioteki i ku radości córki, odnalazłam wszelkie potrzebne pozycje. Potem, żeby Marcelina nie musiała się już męczyć, zrobiłam jej notatki i przesłałam. Ten przedmiot zdała na piątkę!
Reszta krewnych też mogła na mnie liczyć
Nikomu nigdy nie odmawiałam. Zawsze tak ustawiałam sobie plan dnia lub przesuwałam jego poszczególne elementy, by móc udzielić pomocy, kiedy członkowie mojej rodziny właśnie tego potrzebowali. Kiedy Kornelia się przeprowadzała, poprosiła mnie, żebym pomogła jej przewieźć rzeczy z miejsca na miejsce.
Nie dziwiłam się jej – w końcu miała taki mały samochód, no a w dodatku nie zrobiła nigdy prawa jazdy, więc prowadził go jej mąż, który zawsze w niedzielę chciał się wyspać. Chętnie zmieniłam niedzielne plany i wykonałam pięć kursów z jednej lokalizacji do drugiej, żeby wszystko dostarczyć na miejsce.
Ciotka Alina, siostra naszej matki, robiła remont, ale za nic w świecie nie chciała nadzorować prac. Z tego powodu zleciła to mnie, bo jak uznała, ja zawsze dobrze się sprawdzałam w takich rzeczach. Tym sposobem przyjeżdżałam do niej praktycznie codziennie, by sprawdzić, jak idzie wynajętej ekipie, a ona w tym czasie spędzała czas z przyjaciółką w innym mieście. Kiedy z kolei Grzegorzowi rozkraczyło się auto i nie miał go kto zawieźć na szkolenie, zgodziłam się go podrzucić i odebrać po kilku godzinach. W końcu i tak chciałam zwiedzić okolicę, w której odbywało się to jego szkolenie.
Byłam chora, ale nikt nie miał czasu
Cieszyłam się, że mam taki świetny kontakt z rodziną. Między innymi z tego powodu, kiedy któregoś dnia obudziłam się osłabiona, z potwornym bólem głowy i gardła, byłam spokojna, bo wiedziałam, że ktoś z moich bliskich na pewno mi pomoże. Mieszkałam na obrzeżach miasta, więc na zakupy miałam dość daleko. Musiałabym wsiąść w samochód, żeby dotrzeć do jakiegoś większego sklepu. Uznałam więc, że zadzwonię do Marceliny – właśnie miała przerwę międzysemestralną, więc najpewniej włóczyła się ze znajomymi po mieście albo siedziała gdzieś z chłopakiem.
Córka dość poirytowana poinformowała mnie, że nie ma teraz czasu wyjść po zakupy, bo wraz z kolegami wybierają się na jakąś domówkę. Musiała się przecież uszykować, a miała tylko kilka godzin. Robert, do którego zadzwoniłam w następnej kolejności, ofuknął mnie, że jest w pracy. Kiedy natomiast zasugerowałam, żeby wyskoczył do sklepu, jak już wyjdzie z biura, oburzył się, że ma dużo ważniejszych rzeczy na głowie niż latać na zakupy.
Spróbowałam więc szczęścia u Kornelii. Siostra z kolei po pracy była umówiona z mężem do kina, a potem na kolację, więc nie sądziła, żeby mieli jeszcze czas gdzieś wstąpić po zakupy. Do ciotki Aliny też zadzwoniłam, ale ona była akurat w innym mieście, a poza tym, do czego to podobne, żeby ona robiła mi zakupy! W tym wieku! W ostateczności zadzwoniłam do Grzegorza, tam jednak odezwała się tylko poczta głosowa.
To Tadeusz mnie uratował
Usiadłam ciężko na brzegu łóżka. Nie dość, że czułam się fatalnie przez to nagłe choróbsko, to jeszcze w jednej chwili zrobiło mi się tak strasznie smutno. Zostałam sama z tym wszystkim, chociaż zawsze miałam wrażenie, że wokół mnie jest tyle życzliwych osób…
Odłożyłam telefon na szafkę i westchnęłam. No tak, dzieci i krewni mieli przecież swoje życie, byli zajęci. Nie mogłam oczekiwać, że rzucą wszystko i się mną teraz zajmą. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. A choroba? Cóż, widocznie niedane mi było chorować. Zresztą, wydawało mi się, że właściwie nie czuję się już aż tak źle.
Pozbierałam się, choć zajęło mi to znacznie więcej czasu niż zwykle i wyszłam. Już na klatce schodowej zakręciło mi się w głowie. Ledwie trafiłam kluczem do zamka, a przed drzwiami windy niespodziewanie utraciłam siły. Byłabym się osunęła na ziemię, gdyby nie czyjeś silne ramię.
– Pani Jolanto? – usłyszałam nad sobą męski głos. – Wszystko w porządku?
Jak sobie powoli uświadomiłam, to był pan Tadeusz, sąsiad mieszkający piętro wyżej.
Kiedy wymamrotałam niemrawe potwierdzenie, podprowadził mnie z powrotem do drzwi mojego mieszkania. Mówiłam mu, że muszę iść na zakupy, ale stwierdził, że absolutnie się nie zgadza.
Powoli jednak uczę się asertywności
Zarządził, że jak ja położę się na kanapie pod kocem, to on mi zaparzy gorącej herbaty, a potem spiszę mu na kartce wszystko, co trzeba kupić i on po to pojedzie. Naciskał też, żebym koniecznie zadzwoniła do lekarza. Choć od razu zrobiło mi się cieplej na sercu, byłam oszołomiona, że tak się mną przejął. Był przecież zupełnie obcą osobą!
Teraz kiedy jestem już zdrowa, chętnie spotykamy się z Tadeuszem. To dzięki niemu tak szybko wyszłam z choroby i również dzięki niemu zrozumiałam, że rodzina tylko mnie wykorzystuje. I rzeczywiście – dzieci odezwały się dopiero, jak czegoś chciały, a i siostra przypomniała sobie o moim istnieniu w momencie, gdy nie mieli z kim zostawić psa. Powoli jednak uczę się asertywności. Tadeusz natomiast mocno mnie w tym dopinguje.
Czytaj także:
„2 miesiące przed ślubem poleciałam w tango z tajemniczym kochankiem. Nie żałuję, musiałam się wyszaleć”
„Brat i bratowa zatruwają nam życie. Odłączają wodę, prąd, wyłamują zamki. Nie wiem, co robić, nie mam dokąd pójść”
„Miałam wieść królewskie życie, a dałam się oszukać jak naiwna małolata. Przez jego słodkie słówka straciłam rozum”