Obchodziłam niedawno dwudzieste siódme urodziny. Nikt o nich nie pamiętał, nikt nie złożył mi życzeń. Gdy Adaś usnął, zawinęłam się w kołdrę i się rozpłakałam. Uświadomiłam sobie, że poza synkiem nie mam nikogo. A przecież za ścianą mieszkają moi najbliżsi, rodzony brat i bratowa…
Urodziłam się w małej miejscowości na wschodzie Polski. Życie toczy się tu spokojnie. Nawet za spokojnie. Ludzie zajmują się głównie plotkowaniem, bo nie mają nic ciekawszego do roboty. Siedzą w oknach i patrzą, co kto robi, jak jest ubrany, z kim się spotyka. Łatwo dostać się na języki…
Buntowałam się przeciwko takiemu życiu. Ciągnęło mnie do wielkiego świata. Takiego z reklam i seriali, które oglądałam wieczorami w telewizji. Gdy tylko skończyłam szkołę średnią, spakowałam rzeczy i wyjechałam do Warszawy. Chciałam zostać modelką i aktorką. Rodzice byli przeciwni, twierdzili, że tylko sobie kłopotów narobię, ale się uparłam. Wszyscy wokół mówili, że jestem ładna, zgrabna, wygadana. Wydawało mi się, że to wystarczy…
Powinnam wrócić tam, skąd przyszłam
Oczywiście nie wystarczyło. Okazało się, że takich zdolnych i ładnych jak ja codziennie tysiące pukają do drzwi agencji reklamowych. I większość z nich dowiaduje się, że do niczego się nie nadaje. Tak było i ze mną. Na każdym castingu słyszałam, że jestem za gruba, mam krzywe zęby, nie umiem ładnie chodzić… I najlepiej będzie, jak wrócę tam, skąd przyjechałam.
Znowu nie posłuchałam. Ciągle się łudziłam, że ktoś mnie wreszcie zauważy, doceni i moje marzenia się spełnią. Przecież w kolorowych gazetach nieraz czytałam wywiady ze znanymi modelkami, a większość z nich wspominała, że na początku też odsyłano je z kwitkiem. Myślałam, że ze mną będzie podobnie, że po prostu muszę być cierpliwa. Żeby się jakoś utrzymać, pracowałam w sklepie, sprzątałam po domach. I ciągle szukałam swojej szansy…
Prawie sześć lat temu ją dostałam. Przynajmniej tak mi się wydawało. Jacek miał ponad 40 lat. Przychodził codziennie na zakupy do sklepu, w którym akurat wtedy pracowałam. Prawił mi komplementy, zachwycał się moją urodą, figurą. Chwalił się, że pracuje w telewizji, zna wszystkich z branży modowej. No i że jeśli będę dla niego miła, przedstawi mnie, komu trzeba. O Boże, jaka byłam głupia! Dziś wiem, że to był zwykły oszust, ale wtedy miałam klapki na oczach.
Umówiłam się z nim kilka razy, a on w końcu zaciągnął mnie do łóżka. Płakałam po pierwszym razie, bo czułam się jak dziwka, ale otarłam łzy. Tłumaczyłam sobie, że droga do wielkiej kariery jest czasem ciernista, że muszę wytrzymać.
No i stało się. Zaszłam w ciążę. Gdy tylko o tym usłyszał, przestał odbierać ode mnie telefony i zaczął robić zakupy gdzie indziej. A ja nie miałam nawet pojęcia, gdzie go szukać. Mój sen o wielkim świecie i karierze prysnął jak bańka mydlana.
Urodziłam Adasia w Warszawie. Nikt z najbliższych o niczym nie wiedział. Zanim poszłam do szpitala, postanowiłam, że oddam go do adopcji. Nawet na oddziale wspomniałam pielęgniarce, że chcę zostawić malucha. Tłumaczyłam sobie, że z nową rodziną będzie szczęśliwszy, że tak będzie lepiej. Przecież sama nic mu nie mogłam dać!
Ale kiedy pojawił się na świecie i po raz pierwszy go przytuliłam, już wiedziałam, że nie potrafię się z nim rozstać. Gdy więc po porodzie pielęgniarka zapytała mnie, czy podtrzymuję swoją decyzję, zaprzeczyłam. Kiedy opuszczaliśmy szpital, życzyła mi szczęścia.
Spakowałam walizki i wróciłam na wieś
Nie chciałam wracać do domu. Bałam się gadania sąsiadów, a przede wszystkim reakcji rodziców. Na samą myśl, że mam im powiedzieć o dziecku, ciarki mi przechodziły. Postanowiłam więc, że zostanę w Warszawie. Miałam nadzieję, że jakoś sobie poradzę. Liczyłam zwłaszcza na przyjaciółki, z którymi wynajmowałam mieszkanie. Łudziłam się, że pomogą mi w opiece nad Adasiem.
Niestety, moje nadzieje okazały się złudne. Dziewczyny, na które tak liczyłam, kazały mi poszukać sobie innego mieszkania. Bo denerwował je płacz dziecka, bo nie czuły się swobodnie, bo śmierdziały im pieluchy i przeszkadzały śpiochy suszące się w łazience.
Gdy synek skończył trzy miesiące, poddałam się. Spakowałam walizki i wróciłam do naszej wsi, do rodziców.
Nigdy nie zapomnę reakcji ojca, gdy weszłam do domu z Adasiem. Podszedł, zamachnął się i uderzył mnie w twarz. A potem zaczął wrzeszczeć, żebym się wynosiła, że nie chce mnie widzieć.
Na szczęście mama jakoś go ułagodziła. Rozmawiali całą noc, a nad ranem dowiedziałam się, że możemy z Adasiem zostać, że mi pomogą.
Nigdy nie miałam pretensji do ojca o to, że mnie wtedy uderzył. Wiem, że nie było mu łatwo i jakoś musiał wyładować swój gniew. Córka z nieślubnym dzieckiem, zszargana opinia, ludzki śmiech…
Ale pomógł. Mama oczywiście też. Po kilku tygodniach tak zakochała się we wnuczku, że nie wyobrażała już sobie bez niego życia. Tuliła go, całowała, pomagała mi go przewijać, kąpać… Nawet ludzie we wsi przywykli. Oczywiście na początku gadali jak najęci, wytykali palcami.
Pytali ze złośliwymi uśmieszkami, jak tam moja kariera modelki, gdzie jest tatuś dziecka, kiedy wezmę z nim ślub. Ale z czasem znaleźli sobie inny temat do plotek. A jak już ksiądz wreszcie ochrzcił Adasia, to nawet kłaniać mi się zaczęli. Wydawało się więc, że wszystko jakoś się ułoży, będzie dobrze.
I pewnie by było, gdyby nie mój starszy brat Paweł i jego żona Andżelika.
Nienawidzili mnie bo nie mogli mieć dzieci
Od początku czułam, że są niezadowoleni z mojego powrotu. Nie wiedziałam, o co chodzi. Kiedyś świetnie dogadywałam się z bratem, całkiem nieźle z bratową. Ale odkąd wróciłam z dzieckiem, zupełnie się zmienili. Prawie się do mnie nie odzywali, choć mieszkaliśmy pod jednym dachem. Tyle że oni na górze, a ja z rodzicami na dole.
Któregoś dnia usłyszałam przypadkowo, jak kłócą się z mamą i tatą. Krzyczeli, że zamiast mi pomagać, przyjmować jak księżniczkę, to powinni przegonić mnie na cztery wiatry, bo tylko wstyd rodzinie przynoszę. Nie wytrzymałam i wparowałam do pokoju.
– Dlaczego tak mnie nienawidzicie? Przecież nic złego wam nie zrobiłam! – krzyknęłam.
Brat zmieszał się i spuścił głowę, ale bratowa spojrzała na mnie z nienawiścią.
– Jeszcze się pytasz, lafiryndo? Przyjeżdżasz tu z tym bękartem jak gdyby nigdy nic, po wsi się obnosisz i uważasz, że wszystko jest w porządku! Ale poczekaj, jeszcze z tobą nie skończyłam – wysyczała przez zęby i wybiegła, trzaskając drzwiami. Paweł pobiegł za nią. Zaskoczona spojrzałam na mamę. Westchnęła.
– Wybacz im, córeczko. Andżelika niedawno dowiedziała się, że nigdy nie będzie miała dzieci. Biegała po lekarzach, nawet była u tej słynnej szeptuchy, co to ze wszystkich chorób leczy. I nic. To dla nich wielki cios. Żal rozum im odbiera. Dlatego tyle w nich złości i nienawiści – powiedziała ze smutkiem.
Szczerze współczułam bratu i bratowej. Rozumiałam, co przeżywają. Andżelika wychowała się w licznej rodzinie i marzyła o gromadce dzieci. Mój brat też chciał mieć przynajmniej dwóch synów. Dlatego postanowiłam wybaczyć im to głupie zachowanie.
Pomyślałam, że mama ma rację, że to żal im w głowie miesza i że z czasem, gdy czas podleczy rany, znowu się zaprzyjaźnimy. Miałam nadzieję, że mój synek będzie miał kochającą ciocię i kochającego wujka. Zasługiwał na to. Był takim radosnym, słodkim dzieckiem. Mógłby obdarzyć swoją miłością i radością nie tylko ich, ale całą wieś.
Niestety… Było coraz gorzej. Bratowa nie ukrywała, że nienawidzi mnie i mojego dziecka. I zaraziła tą nienawiścią Pawła. Miałam wrażenie, że winią mnie i Adasia za swoje nieszczęście, myślą, że to, co ich spotkało, to kara za moje grzechy…
Kilka razy próbowałam to zmienić, jakoś naprawić. Proponowałam Andżelice, żeby pobawiła się z Adasiem. Myślałam, że dzięki temu choć trochę zapomni o tym, że nie może mieć własnych dzieci. Zawsze odmawiała. Krzyczała, że nie zamierza się nawet zbliżać się do mojego bękarta, że mam go natychmiast zabrać jej z oczu. Dostawała takiej histerii, że Paweł długo ją później musiał uspokajać.
Zabronił mi więc przychodzić na górę. Wrzeszczał, że przeze mnie jego żona cierpi, że mam się wynosić. Jednak tylko na takich wrzaskach się kończyło. Zresztą i one wkrótce ustały, bo ojciec zagroził,
że nie będzie ich tolerował. Powiedział, że Adaś jest jego prawowitym wnukiem i nie pozwoli, by ktoś
go wyzywał.
Brat i bratowa pozornie się więc uspokoili. Wiedzieli, że z rodzicami nie wygrają. Żyliśmy więc sobie w miarę spokojnie, starając się schodzić Andżelice i Pawłowi z drogi. Aż do tego nieszczęścia pół roku temu…
Doszło do tragedii
To było niedługo po Nowym Roku. W moim życiu zaszły wielkie zmiany. Adaś poszedł do przedszkola, a ja do pracy. Koleżanka otworzyła jesienią sklep w pobliskim miasteczku i od razu mnie zatrudniła.
Miałam przecież warszawskie doświadczenie, a to tutaj się liczyło. Cieszyłam się jak dziecko, bo wreszcie przestałam być ciężarem dla mamy i taty, miałam własne pieniądze, a nie tylko zasiłek z opieki.
Tamtego feralnego dnia zadzwoniłam do rodziców i poprosiłam, by odebrali małego z przedszkola. Koleżanka zachorowała i musiałam wyjątkowo zostać w sklepie na drugą zmianę. Nie dojechali na miejsce. Niedaleko szkoły wjechała w nich rozpędzona ciężarówka. Oboje zginęli na miejscu…
Bardzo przeżyłam ich śmierć. Było mi ciężko, winiłam siebie za ten wypadek. To prawda, nie ja prowadziłam tę ciężarówkę, ale przecież gdybym wtedy nie poprosiła ich o pomoc, pewnie nie ruszyliby się z domu na krok.
Miałam cichą nadzieję, że ta tragedia zbliży mnie i brata, że wreszcie zaczniemy się znowu dogadywać. Przecież z najbliższej rodziny zostaliśmy tylko my.
Ale gdy tylko pochowaliśmy rodziców, Paweł i Andżelika zaczęli zatruwać nam życie. Już nie musieli się liczyć ze zdaniem mamy i taty, nie musieli się bać, że rodzice staną w naszej obronie…
Byłam bezsilna
Od tamtego czasu nie mamy z Adasiem chwili spokoju. Brat i bratowa nie mogą nas wyrzucić, bo dom i gospodarstwo odziedziczyliśmy na pół, ale bez przerwy zatruwają nam życie. Odłączają wodę, prąd, wyłamują zamki w drzwiach. Raz pod moją nieobecność brat wyniósł z mojej części domu połowę mebli, w tym wszystkie łóżka. Stwierdził, że mu się należały po rodzicach. Nie były mu potrzebne, zrobił z nich przed domem wielkie ognisko. Nie obchodziło go, że z synem nie będziemy mieli na czym spać.
Andżelika chodzi po wsi i opowiada, że jestem darmozjadem, że ich wykorzystuję, okradam. A przecież to nieprawda! Płacę za siebie wszystkie rachunki.
Najgorsze jest jednak to, że mści się nie tylko na mnie, ale i na dziecku. Znowu wyzywa mojego synka od bękartów. I to publicznie! Któregoś razu usłyszałam, jak podburza sąsiadki, by nie pozwalały swoim dzieciom bawić się z Adasiem, bo nie wiadomo, co to za nasienie i skąd się wzięło…
Tak się wtedy wkurzyłam, że nie wytrzymałam. Wykrzyczałam jej prosto w twarz, że Bóg dobrze wiedział, co robi, nie dając jej dziecka. Bo takie wredne babsko jak ona nie nadaje się na matkę.
Może trochę przesadziłam, ale nie mogłam już słuchać spokojnie, jak wygaduje o moim synku takie bzdury. Pobiegłam wtedy z płaczem do domu. Wieczorem Paweł zwyzywał mnie od najgorszych i powybijał mi wszystkie okna.
Czuję się bezsilna. Chętnie bym się wyprowadziła, ale naprawdę nie mam dokąd. Koleżanka, u której pracuję, radzi, bym poszła na policję albo najlepiej zażądała od brata pieniędzy za moją część spadku. Mogłabym sobie wtedy kupić mieszkanko w miasteczku, rozpocząć wszystko od nowa. Przecież jestem jeszcze młoda, mogę ułożyć sobie życie…
Łatwo jej powiedzieć. Komendant naszego posterunku chodzi z moim bratem na ryby i na piwo. Znają się od dziecka. Prędzej to mnie o coś oskarży niż jego. A na spłatę nie mam co liczyć. Paweł nie ma oszczędności, a gospodarstwa po rodzicach nie sprzeda. Żaden sąd go do tego nie zmusi.
Co więc mam robić? Dalej znosić wyzwiska, upokorzenia, patrzeć, jak moje dziecko cierpi? Nie wierzę już, że brat i bratowa wyleczą się z nienawiści.
Boję się, że będzie tylko gorzej, i pewnego dnia nie wytrzymam. Zrobię z nimi porządek albo sama rzucę się z żalu i bezsilności do rzeki. Tylko co wtedy stanie się z Adasiem? Pewnie trafi do domu dziecka. Przecież on nie ma nikogo oprócz mnie…
Czytaj także:
„Bratowa opowiadała w autobusie o dzikich harcach z kochankiem. Lafirynda nie wiedziała, że stoję tuż za jej plecami”
„Moja przyjaciółka wydawała fortunę na remonty, żeby bratowa jej nie krytykowała. Ciągle wytykała jej biedę i brak gustu”
„Rodzeństwo chciało pozbawić najmłodszego brata spadku. Choć to jemu się należał, hieny próbowały uszczknąć trochę grosza”