„Rodzina zapraszała mnie na wesela z bratem, żeby zaoszczędzić na miejscach. Uważali, że i tak nikogo sobie nie znajdę”

Rodzina zapraszała mnie na wesela z bratem fot. Adobe Stock, mykytivoandr
„Od lat mieszkam z bratem w starym domu rodziców. Każde z nas jest samotne. Maćka porzuciła żona, a mnie zdradził mąż. Mamy problem z zaufaniem nowym ludziom, ale… przecież nadal jesteśmy młodzi! Wszystko może się zdarzyć. Rodzina jednak już postawiła na nas krzyżyk…”.
/ 22.07.2022 16:30
Rodzina zapraszała mnie na wesela z bratem fot. Adobe Stock, mykytivoandr

Zezłościłam się, widząc kopertę zaadresowaną: „Ciocia Ala i Wujek Maciek”. Wiedziałam, że w środku jest zaproszenie na ślub naszej siostrzenicy… Cholera, moim bliskim nawet przez myśl nie przeszło, że mogłabym przyjść z kimś innym niż z Maćkiem. Że każde z nas mogłoby przyprowadzić ze sobą swojego partnera!

Kama była z narzeczonym. Zaprosili nas na ślub – usłyszałam głos brata. – Śpieszyli się, nie zatrzymywałem ich.

– I dobrze. Nie mamy nawet nic do kawy – zauważyłam.

Maciek, odkąd udało mu się zrzucić parę kilogramów, nie kupuje słodyczy ani ciast. Ja nie robię wypieków, zresztą kuchnią zajmuje się głównie on. Lubi to i ma więcej czasu niż ja.

Od lat mieszkam z bratem w starym domu rodziców

Każde z nas jest samotne. Maciek ma wprawdzie syna, ale Rafał rzadko przyjeżdża do Polski. Ja już dawno zapomniałam, że kiedyś byłam mężatką. Przez całe sześć miesięcy… Rozstaliśmy się po pierwszej zdradzie Krzysztofa. Potem jakoś tak wyszło, że każdy facet, który się koło mnie kręcił, wydawał mi się podejrzany; myślałam, że będzie niewierny jak pierwszy mąż, albo że będzie pił. No i zostałam sama.

– To kiedy ten ślub, w sierpniu tak jak planowali? – spytałam.

– Jakoś pod koniec miesiąca… Będziesz jadła kalafiorową?

Kalafiorową zjem, ale na ślub i wesele nie mam ochoty iść. Może na ślub wypada, w końcu to nasza siostrzenica. Ale na wesele się nie wybieram. Powiem Dorocie, żeby na mnie nie liczyli przy stole. Zaoszczędzą – syknęłam, wyjmując talerze z szafki.

– Aśka, daj spokój. To nasza najbliższa rodzina. Trzeba iść. Co cię ugryzło, że tak się wściekasz?

– A bo ani naszej siostruni, ani jej córce do głowy nie przyszło, żeby nam dać dwa zaproszenia! Wkurza mnie to, bo z góry zakładają, że nie mam z kimś przyjść.

– Nie mówiłaś, że masz kogoś do pary… – brat spojrzał na mnie podejrzliwie.

– Nie bój się, nie mam – szybko uspokoiłam Maćka.

Biedak, boi się zostać sam. Sądził pewnie, że jeszcze się wydam, i pójdę w świat. A ja nie zwierzałam mu się ze swoich myśli. Kobieta, która dobiega pięćdziesiątki nie ma tyle odwagi, żeby się pakować w nowe układy. Tak właśnie myślałam, chociaż gdzieś głęboko w środku czułam żal do losu, że jedynym mężczyzną, na którego mogę liczyć, z którym mogę wybrać się do kina czy teatru, jest mój rodzony brat.

Smutek leczę zakupami

Zawsze zastanawiałam się, dlaczego Maciek tak długo jest sam. Odkąd Iwona zostawiła go 20 lat temu dla jakiegoś bogatego bubka i uciekła z małym Rafałem do Szwecji, temat ewentualnej partnerki przestał istnieć. Ja też zawsze siedziałam cicho, nawet kiedy zdawało mi się, że poznałam kogoś interesującego. Zwykle szybko okazywało się, że to znowu pomyłka. Pewnie tak jak ja, mój brat za mocno się sparzył, żeby komuś znów zaufać. A na pewno podobał się kobietom. Inteligentny, przystojny, na stanowisku i ciągle sam. Szkoda, taki fajny facet…

– Okej, dotrzymam ci towarzystwa, jak zwykle. Ale nie myśl, że się będę stroić na to wesele – zapowiedziałam. – Żadnych nowych kiecek, które potem wiszą w szafie i do pracy nie można ich włożyć.

– Nic nie myślę. Ale nowe pantofle na pewno sobie kupisz – zaśmiał się z lekką drwiną; wiedział, że mam istnego hopla na punkcie butów.

Oczywiście wyczuł mnie doskonale. Kilka dni wcześniej wpadły mi w oko śliczne granatowe szpileczki. Zobaczyłam je na wystawie dość drogiego sklepu, więc się powstrzymałam i nawet nie wchodziłam, żeby przymierzyć.

„No ale skoro teraz nadarza się taka okazja, to chyba sobie nie odmówię” – pomyślałam.

Zła byłam okropnie, bo okazało się, że nie ma mojego rozmiaru.

– To koniec serii, nie spodziewam się tego fasonu w kolejnej dostawie – wyjaśniła ekspedientka, gdy z nadzieją spytałam, czy mam jeszcze szansę takie kupić, i kiedy.

Była jednak tak uprzejma, że zadzwoniła do innego sklepu tej samej sieci, żeby sprawdzić, czy przypadkiem tam nie została jedna para. Ja w tym czasie rozglądałam się po półkach, jednak żaden fason nawet w jednej setnej nie mógł równać się z tamtymi granatowymi szpilkami.

– Niestety, tak jak myślałam. Tam też nie mają pani rozmiaru, ale jest jeszcze ostatnia para różowych… – widząc moją zdegustowaną minę, od razu dodała: – Niezupełnie różowych, to róż pudrowy – poszła na zaplecze. – O proszę, supermodny kolor, są naprawdę piękne. Proszę przymierzyć.

Pantofelki rzeczywiście były śliczne. Zaczęłam się jednak zastanawiać, czy to nie fanaberia wydawać kilka stówek na buciki, które będę mogła nosić jedynie na ekstraokazje.

– Jest jeszcze do nich torebka, ten sam kolor i też bardzo elegancka – ekspedientka sięgnęła na półkę i podała mi śliczną kopertówkę.

Od razu rzuciła mi się w oczy cena

„Cholera! Razem z butami to ponad 700 złotych! Czyste szaleństwo!”. Miałam, co prawda, na koncie dosyć pieniędzy, żeby pozwolić sobie na taki zakup, ale rozsądek podpowiadał, że powinnam się powstrzymać.

– Nie wiem, czy to kolor dla mnie… – zaczęłam zastanawiać się na głos.

– Ależ proszę koniecznie je kupić – usłyszałam nagle zza pleców głos obcego faceta. – Są idealne, pięknie pani w nich wygląda. Gdybym miał takie nogi, nie wahałbym się ani sekundy! To znaczy… chciałem powiedzieć, że gdyby takie nogi chodziły blisko moich, to nie wahałbym się kupić tych szpilek dla właścicielki… Właścicielki tych nóg, ma się rozumieć – dodał zadowolony z siebie.

„O Boże, to jakiś rąbnięty typek… Podrywa mnie czy co?”.

Przez okno sklepu wpadały promienie zachodzącego słońca, a on stał pod światło. Nie widziałam twarzy.

– Ten pan ma rację. Naprawdę ślicznie wyglądają na pani nogach – poparła go ekspedientka.

– Dobrze, biorę. Choć to chyba zbyt odważny kolor dla mnie – stwierdziłam, szukając w torebce portfela.

– Ale pani jest odważną kobietą – zaśmiał się tamten.

Dopiero wtedy zobaczyłam, jak wygląda. Jeśli o facecie około pięćdziesiątki można mówić „ciacho”, to on właśnie był ciachem.

Cieszę się, że masz z kim iść na wesele

Zapłaciłam i wyszłam ze sklepu. Czułam się, jakbym była na lekkim rauszu. Bardzo dobrze zrobiły mi komplementy tego mężczyzny. Poza tym sama wiedziałam, że buty są śliczne, torebka ma identyczny kolor, a w mojej szafie wisiała popielata sukienka, do której oba sprawunki będą idealnie pasowały. Oczami wyobraźni już widziałam się w pełnym rynsztunku.

– Halo, proszę pani! Nie wzięła pani karty – usłyszałam za sobą wołanie.

W drzwiach sklepu stała ekspedientka, a przystojny jegomość szedł energicznie w moją stronę.

Tak szybko pani wyszła, bałem się, że nie zdążę. No ale to… – podał mi moją kartę – …to znak opatrzności. Chyba że ją pani celowo zostawiła? – posłał mi szelmowski uśmiech.

– Myślałam, że jest pan uprzejmy, ale najwyraźniej pomyliłam uprzejmość z bezczelnością – schowałam kartę do portfela i zamierzałam odejść.

– Proszę nie uciekać. Błagam! Trzy miesiące temu kupowała pani bordowe kozaczki w tym sklepie, była wyprzedaż po sezonie, zgadza się? – kiwnęłam głową. – Już wtedy chciałem podejść do pani, ale się krępowałem. Bałem się, że wyjdę na bezczelnego chama… Pracuję tu obok, w banku i… Dzisiaj, gdy zobaczyłem panią w tych szpilkach, po prostu nie mogłem siedzieć cicho. Proszę mi darować. Zdaję sobie sprawę, że to wygląda jak prostacki podryw, ale… ja chciałem panią poderwać. Bardzo mi się pani podoba! – wyznał, patrząc mi oczy.

Zgodziłam się na spotkanie

Poszliśmy wtedy na czekoladę do cukierni nieopodal obuwniczego. Dziś nie umiem powiedzieć, w którym momencie uległam urokowi Andrzeja. Na pewno nie podczas tamtego spotkania w cukierni. Wtedy wydawał mi się jeszcze trochę prostacki, ale dałam się namówić na kolejne spotkanie. Przez dwa miesiące, aż do końca sierpnia, widywaliśmy się w kawiarniach, restauracjach, chodziliśmy na spacery do parku. Niczego Andrzejowi nie obiecywałam, chociaż podobał mi się coraz bardziej. Mniej więcej na tydzień przed ślubem siostrzenicy mój brat poprosił, abym wróciła do domu prosto z pracy. Był trochę zmieszany, jakiś nieporadny… Inny niż zwykle.

– Poznaj, Asiu, to jest Zosia… Spotykamy się już od kilku miesięcy, i pomyślałem… No, nie będę kręcił. Chcę, żeby Zosia poszła ze mną na wesele Kamili. Już rozmawiałem z naszą siostrą, mówi, że nie ma problemu, miejsca przy stole jest dosyć. Oczywiście tobie dotrzymam towarzystwa. W żadnym wypadku nie zostawię cię samej… – deklarował uroczyście.

– Cieszę się, braciszku – złapałam Maćka za szyję. – Naprawdę się cieszę, że nie będziesz sam. Bo widzisz, ja już od dłuższego czasu zastanawiałam się, jak ci powiedzieć, że też nie będę sama na tym weselu…

Nigdy nie zapomnę miny Maćka w tamtym momencie. Od tamtej pory minął prawie rok. W kwietniu był ślub mojego brata z Zosią. To już drugi ślub, na którym wystąpiłam w różowych bucikach. Andrzej mówi, że do trzech razy sztuka. Jeszcze nie wiem, kiedy to będzie, ale oszczędzam szpilki na „tę” okazję. Na razie z dumą noszę na palcu śliczny pierścionek i czuję, że jest mi z nim wygodnie. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA