„Rodzina uważa mnie za złą matkę, bo stawiam karierę na pierwszym miejscu. Gdybym była facetem, nikt by słowa nie pisnął”

praca-w-sluzbie-cywilnej fot. Adobe Stock/ZoFot
„Na wywiadówki chodził Michał albo któraś z babć. Bywało, że wracałam z pracy, kiedy chłopcy już spali, a wychodziłam, zanim wstali z łóżek. Soboty i niedziele rzadko miałam wolne, bo brałam papierkową robotę do domu. To obrazek z wielu polskich domów, tylko przeważnie tym karierowiczem jest mąż. Wtedy nikomu to nie przeszkadza”.
/ 11.03.2023 13:15
praca-w-sluzbie-cywilnej fot. Adobe Stock/ZoFot

Kiedy zaczęłam pracę w banku, byłam szczęśliwą mężatką z dwojgiem małych dzieci. Jaś miał wtedy pięć lat, a Pawełek trzy. Przez sześć poprzednich lat siedziałam w domu, gotując zupki, wycierając nosy i marząc o tym, że kiedy dzieci trochę podrosną, zajmę się wreszcie sobą i swoją karierą. Pisałam pracę magisterską z bankowości, byłam więc do tego fachu przygotowana, ale w końcówce studiów zakochałam się i ugrzęzłam w domu. Michał nieźle zarabiał i w zasadzie nie musiałam pracować. Ale w końcu ambicje zwyciężyły i złożyłam swoje CV w kilku miejscach. Musiałam zrobić dobre wrażenie, bo w jednym z banków od razu zaproponowali mi stanowisko szefa kasjerów.

Rzuciłam się na pracę z ogromnym zapałem

Po tylu latach wypełniania tych samych obowiązków, byłam żądna nowych wrażeń i spragniona wyzwań. Już na wstępie chciałam wszystkim pokazać, że chociaż nie pracowałam sześć lat, jestem wartościowym pracownikiem, szybko się uczę i nadrabiam stracony czas. Dawałam z siebie wszystko, starałam się wykonywać swoje obowiązki sumiennie. Najwyraźniej mi się to udało, bo szef już po pół roku wysłał mnie na szkolenia. A warto wspomnieć, że nie wszyscy dostąpili tego zaszczytu.

– Inwestuję w panią, pani Marzenko – uśmiechnął się. – I mam nadzieję, że się nie zawiodę.

– Może być pan mnie pewien – zapewniłam go żarliwie.

Robiłam wszystko, by osiągnąć sukces. Trzeba było zostać po godzinach? Proszę bardzo. Jeśli mąż nie mógł akurat zaopiekować się dziećmi, przychodziła do nich babcia albo ciocia. Trzeba było wyjechać na tydzień w delegację? No cóż, nie można odmówić, gdy na ciebie liczą… Wkrótce moja strategia zaczęła procentować. Awansowałam na szefa działu, i to jeszcze bardziej dodało mi skrzydeł. Poczułam, że mogę wszystko. Układałam plany na przyszłość. A moja ambicja sięgała wysoko.

– Kto wie, może kiedyś zostanę dyrektorem tego banku… – powiedziałam kiedyś mężowi.

– Naprawdę o tym właśnie marzysz? – spojrzał na mnie przenikliwie.

– A dlaczego nie? – zdziwiłam się.

– Wiesz, co mówią… Marzenia są piękne, dopóki się nie spełnią.

Te słowa zabrzmiały jak przestroga, ale nie miałam głowy do rozmyślań na ten temat. Rzuciłam się w wir pracy, w powietrzu wisiał przecież kolejny awans. I tak, nie wiedząc jak ani kiedy, powoli pięłam się po szczeblach kariery. W tym czasie jeden syn poszedł do szkoły, potem drugi. Na wywiadówki chodził Michał albo któraś z babć, bo ja zazwyczaj nie miałam czasu. Bywało, że wracałam z pracy wieczorem, kiedy chłopcy już spali, a wychodziłam rano, zanim wstali z łóżek. Soboty i niedziele rzadko miałam wolne, bo brałam papierkową robotę do domu. I kiedy mąż z synkami szaleli na placu zabaw, ja siedziałam przy biurku, kończąc kolejny raport. Prawie w ogóle nie spędzaliśmy ze sobą czasu, bo ja każdą chwilę poświęcałam swojej pracy. Po siedmiu latach zostałam zastępcą dyrektora i nie ukrywam, że miałam chrapkę na ten najważniejszy stołek.

Ta perspektywa wreszcie stała się realna

Jednocześnie czułam, że w domu nie jest tak jak dawniej, że ja stoję po jednej stronie, a chłopcy i Michał po drugiej. Mają swój własny świat, do którego ja nie ma dostępu. Byłam dla nich trochę jak obca. Dostrzegałam to na każdym kroku i choć odsuwałam od siebie tę myśl, ona natarczywie wracała. Zadawałam sobie pytanie: „jak i kiedy to się stało?”, ale nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. Aż wreszcie przyszedł ten dzień, kiedy usłyszałam słowa, na które tak długo czekałam:

– Pani Marzenko, proszę się przygotować do nominacji na stanowisko dyrektora – oznajmił mi szef, a ja niemal usiadłam na krześle z wrażenia.

W domu od razu uradowana powiedziałam o tym wszystkim. O dziwo, wśród moich bliskich ta informacja nie wywołała specjalnego entuzjazmu. Jaś wzruszył ramionami, a Paweł westchnął:

– A Darek z mojej klasy idzie jutro z mamą do kina – rzucił.

Michał oczywiście mi pogratulował, ale zabrzmiało to jakoś tak chłodno. Chwilę później zaszył się w kącie z gazetą w ręce i siedział tam w milczeniu przez resztę wieczoru. Kiedy nie wytrzymałam i spytałam, o co mu chodzi, i dlaczego się tak zachowuje po tym, jak przekazałam mu radosną nowinę, odparł:

– Teraz to już zupełnie nie będziesz miała dla nas czasu. Ale jeśli jesteś z tym szczęśliwa…

Już wiem, że nie jestem. Tylko muszę podjąć najważniejszą w życiu decyzję. Zrezygnować z czegoś, by zyskać coś innego. Mam nadzieję, że starczy mi odwagi, aby to zrobić. 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA