Wychowywałam się w małej wsi, bez żadnych perspektyw, czy możliwości rozwoju. Ludzie tutaj zatrzymali się kilkadziesiąt lat temu. Miało to swoje plusy – wszyscy się znali, jeden drugiemu bezinteresownie pomagał, atmosfera była rodzinna. Życie płynęło bez pośpiechu, zawsze był czas na kawę, posiadówę przy płocie, czy piwko pod sklepem.
Ale ja znajdowałam o wiele więcej minusów – wszyscy wszystko wiedzieli. Nawet lepiej, niż ja sama. Praca tutaj ograniczała się do pracy w gospodarstwie lub jednym z dwóch sklepów spożywczych. Kilka osób „wybiło się” i pracowało w urzędzie gminy w sąsiedniej wsi lub w którymś z dwóch tamtejszych marketów. Dla mnie nie było to jednak szczytem marzeń. Zawsze chciałam mieszkać w wielkim mieście, pracować w wielkim biurowcu, w którym idąc na salę konferencyjną – koniecznie z ogromnym oknem, za którym byłby widok na panoramę miasta – będę stukać szpileczkami.
Widziałam siebie w eleganckich garsonkach, z teczką w jednej i torebką w drugiej ręce. Marzyły mi się spotkania biznesowe, eventy i firmowe kolacje. Oj, tak, chciałam zostać wielką bizneswoman. Wybić się z tej paskudnej biedy i szarej rzeczywistości. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na pomoc rodziny czy innych krewnych, dlatego od najmłodszych lat dużo się uczyłam. Czytałam, powtarzałam, robiłam wszystko. Wiedziałam, że tylko tak będę miała szansę się wybić.
Nie chcieli słyszeć o żadnym Wrocławiu
Pierwszy zgrzyt z rodzicami nastąpił, kiedy skończyłam gimnazjum. Dla nich logicznym było, że pójdę do szkoły średniej w najbliższym mieście. Jedynej, jaka była w promieniu trzydziestu kilometrów od naszej wsi i jedynej, dokąd miałam dojazd autobusem. Ja jednak miałam inne plany.
– Jak do Wrocławia? Czyś ty zwariowała! Przecież to prawie sto kilometrów! – denerwowała się mama.
– I niby jak chcesz to zrobić? Dojeżdżać codziennie po dwieście kilometrów? Ze cztery godziny będziesz spędzała w autobusie! Wiesz, ile to będzie kosztowało? Na mieszkanie tam przecież też nas nie stać! – wtórował tata – Nie możesz iść tam, gdzie wszyscy, tylko wymyślać?
Spodziewałam się takiej reakcji. Przygotowałam się do tej rozmowy. Powiedziałam im, że znalazłam internat – w bardzo dobrej cenie. Dowiadywałam się też, że dostanę stypendium socjalne i jeśli będę się dobrze uczyć – także naukowe.
– Stypendium prawie w całości pokryje koszty internatu. Jedzenie mogę przecież brać z domu, tyle co na świeży chleb czy bułkę będę potrzebować. Po półroczu dostanę już stypendium naukowe, a wtedy będę miała całą kwotę za internat, a nawet mi na wyżywienie zostanie! – przekonywałam – Poza tym we Wrocławiu jest mnóstwo możliwości i ofert dla osób w moim wieku! Mogę roznosić ulotki, sprzątać lub opiekować się dzieckiem. Dorobię sobie popołudniami, może nawet w weekendy. Obiecuję, że sobie poradzę, od was potrzebuję pomocy tylko przez pierwszych kilka miesięcy.
Mama i tata jednak byli nieugięci. Nie chcieli mnie słuchać i widziałam, że nie ma szans, by zmienili zdanie. A bez ich pomocy niestety bym sobie nie poradziła. Nie było opcji. Dlatego musiałam zacisnąć zęby i pójść do liceum w mieście w pobliżu. Ogólnokształcącego, bo innego niestety nie było.
Męczyłam się tam, ale postanowiłam być twarda. Nadal uczyłam się za dwóch, chodziłam na wszelkie możliwe zajęcia rozwijające. Udało mi się zdobyć stypendium. W klasie maturalnej odbyłam wiele rozmów z panią Aldoną, która uczyła nas matematyki. Za jej namową podeszłam do matury z kilku dodatkowych przedmiotów. Zarówno język polski, jak i angielski, matematyka, geografia, biologia i historia poszły mi znakomicie. Szkołę skończyłam z wyróżnieniem. Już wiedziałam, co chcę studiować – w grę wchodziła tylko logistyka.
Papiery złożyłam w tajemnicy przed rodzicami. Bałam się, że znajdą milion wymówek i argumentów przeciwko. Udało mi się też zaczepić do pracy w pubie na całe cztery miesiące. Od czerwca do końca września. Zarobiłam całkiem niezłe pieniądze, z czego lwią część stanowiły napiwki. Miałam też odłożoną pewną kwotę ze stypendium. Oszczędzałam, jak tylko mogłam, byle tylko znowu pieniądze nie stanęły na przeszkodzie do spełnienia moich marzeń.
Ciągle odkładałam rozmowę z rodzicami na później. Oni oczywiście mieli już gotowy plan – powinnam zostać i poszukać pracy w sklepie.
– Jak już nabrałaś doświadczenia w tej gospodzie, to ci się tu przyda. Nie wiem zresztą, co ci do głowy przyszło, żeby po mieście po jakichś knajpach się włóczyć. Zwolnij się, a ja pogadam z Małgośką, to na pewno cię u siebie przyjmie, bo Kasia za chwilę rodzi, to kto jej za ladą stanie? – mówiła mama.
W końcu zdobyłam się na odwagę. To było jakoś w połowie września. Jedliśmy właśnie kolację.
– Mamo, tato. Ja dostałam się na studia. We Wrocławiu – widziałam, że mama chce coś powiedzieć, ale postanowiłam nie dać im dojść do głosu. – Jestem jedną z pierwszych na liście, więc powinniście być dumni. Znalazłam już dla siebie akademik, mam odłożone trochę pieniędzy, poza tym dostanę jeszcze wypłatę za ten miesiąc, więc na początek jakoś powinnam sobie poradzić. Mam zamiar znaleźć tam pracę, bo na waszą pomoc pewnie nie mam co liczyć. Tak czy siak poradzę sobie. Ja w siebie wierzę i miło by było, gdybyście też we mnie uwierzyli.
Od rodziców nie usłyszałam słowa wsparcia
Rodzicie początkowo milczeli. Chyba byli zaskoczeni tym, jak stanowcza i zdecydowana byłam. Potem mama zaczęła znów swoje marudzenie, że jak to tak, że do miasta, że coś mi się tam stanie, że nie dam sobie rady, że gdzie praca i studia, że ona wie, co to studenci w wielkich miastach robią.
– Skąd wiesz, mamo? No proszę cię, powiedz mi – skąd? Przecież z tej zapyziałej wsi chyba jeszcze nikt nie studiował, w naszej rodzinie też próżno szukać kogoś z wyższym wykształceniem. Skąd możesz wiedzieć, jak wygląda studenckie życie? – spytałam dla świętego spokoju.
– Jak ty się do matki odzywasz, smarkulo? Szacunek się należy! Człowiek sobie żyły dla takiej wypruwa i co ma w zamian? – krzyknął ojciec.
Wiedziałam, że dalsza dyskusja nie ma sensu. I tak niczego by nie zrozumieli. Nawet zaczynałam powoli odczuwać wyrzuty sumienia i się łamać, ale postanowiłam, że tym razem zawalczę o siebie. W końcu chodziło o moje życie i nikt nie mógł go przeżyć za mnie. Nawet jeśli miałam cierpieć i żałować – przynajmniej będę wiedziała, że spróbowałam.
Ostatnie dwa tygodnie, które spędziłam w domu, były bardzo trudne. Rodzice prawie się do mnie nie odzywali, mówili raczej „obok mnie”, jak bardzo niewdzięczną mają córkę i tak dalej. Pakowałam się, płacząc. Mimo wszystko też miałam wątpliwości i potrzebowałam czyjegoś wsparcia. Chciałam, żeby mama mnie przytuliła, powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Chciałam, żeby tata zaproponował, że odwiezie mnie na miejsce samochodem, żebym nie musiała dźwigać tych toreb. Miałam nadzieję, że jednak mnie zrozumieją, że może mama naszykuje dla mnie jakieś słoiki, przetwory?
Jednak nic bardziej mylnego. Nie pozwolili nawet przytulić się na „do widzenia”. Szłam na przystanek i płakałam, nie przejmując się spojrzeniami sąsiadów. Będą mieli kolejną plotkę, którą będą mogli żyć przez najbliższe kilka dni.
W akademiku przydzielono mi pokój z trzema innymi dziewczynami. Wolałabym „jedynkę”, lub „dwójkę”, ale ta opcja była najtańsza, więc nie bardzo miałam inne wyjście. Było w miarę czysto i schludnie. Warunki raczej skromne, ale wystarczające.
Już po tygodniu pobytu we Wrocławiu znalazłam pracę dorywczą. Popołudniami mogłam pracować w restauracji fast–food. Nie był to szczyt moich marzeń, ale ważne, że mogłam zarabiać. Po dwóch weekendach, na które wróciłam do domu, uznałam, że porozmawiam z kierownikiem także o pracy w weekendy. Rodzice prawie się do mnie nie odzywali, czułam się w domu jak intruz, więc zrezygnowałam z powrotów do domu.
Było mi ciężko. Nie tylko psychicznie, ale także fizycznie. Rano wstawałam o czwartej, by się pouczyć, na ósmą pędziłam na uczelnię i siedziałam tam średnio do szesnastej. Potem pędem do akademika, zostawiałam rzeczy, przebierałam się, jadłam coś w biegu i od siedemnastej do dwudziestej drugiej byłam w pracy. Wracałam do domu, kąpałam się i padałam na twarz. A następnego dnia to samo. W weekendy pracowałam po dziesięć godzin, ale nie miałam szkoły, więc udawało mi się trochę odespać.
Do domu pojechałam dopiero na Boże Narodzenie. Dzięki zarobionym pieniądzom i oszczędnemu życiu udało mi się kupić prezenty. Myślałam, że się ucieszą, ale usłyszałam tylko, że teraz będę próbowała zgrywać wielką panią z miasta…
– A za chwilę i tak wrócisz z podkulonym ogonem – dodała mama.
W pierwszy dzień świąt spakowałam się i pojechałam do akademika. Zacisnęłam zęby i postanowiłam, że udowodnię, że dam radę. Nikomu się nie skarżyłam.
Mój ukochany stanął w mojej obronie
W drugim semestrze przyznano mi stypendium naukowe. Kilkaset złotych w całości pokrywało koszt akademika. Jednak dalej pracowałam i oszczędzałam. Na trzecim roku dostałam się na praktyki do jednej z największych firm logistycznych w mieście. Wtedy utwierdziłam się w przekonaniu, że to właśnie chcę robić w przyszłości. Starałam się, zostawałam czasem po godzinach, robiłam nawet więcej, niż do mnie należało. Ale opłacało się. W maju skończyłam staż, a od czerwca zaproponowano mi etat!
– Oczywiście o ile zgodzisz się zrobić pozostałe dwa lata magisterki w trybie zaocznym. Za studia zapłaci nasza firma. Oferujemy pakiet szkoleń i elastyczne godziny pracy – mówiła przełożona.
Wynajęłam kawalerkę, postanowiłam ukończyć jednocześnie dwa kierunki – logistykę oraz handel międzynarodowy. Nie było łatwo, ale przyzwyczaiłam się do porannego wstawania i wkuwania. W nowej pracy zarabiałam o wiele więcej i dzięki wyrozumiałości szefowej udało mi się to wszystko jakoś połączyć. Oba kierunki ukończyłam z wyróżnieniem, co zaowocowało awansem i podwyżką. Cudownie!
Byłam szczęśliwa, chociaż nadal brakowało mi rodziców i bolała mnie ich obojętność. Czasem ich odwiedzałam, ale ciągle traktowali mnie jak intruza, zdrajcę. Jeździłam tam coraz rzadziej. Powoli pięłam się po szczeblach kariery. Awansowałam, robiłam kolejne kursy i szkolenia. W życiu prywatnym też mi się układało, na studiach poznałam Karola i zaczęliśmy się spotykać. Kiedy poprosił mnie o rękę, postanowiłam przedstawić go rodzicom. Ta wizyta również nie należała do najmilszych.
– No proszę, wielka pani z miasta, to i narzeczonego miastowego ma. Jaki samochód, jaki garniturek, wszystko na pokaz, tfu! – denerwowała się mama – A już nie pamięta, jak biednych rodziców zostawiła, o sobie tylko myślała.
– Przepraszam bardzo, ale chyba powinni być państwo dumni z córki? – odezwał się Karol. – Zdana tylko na siebie, pojechała z jedną torbą do wielkiego miasta. Studiowała, pracowała, radziła sobie bez niczyjej pomocy. Była jedną z najlepszych studentek na uczelni! Zdobywała same nagrody i wyróżnienia. Ale skąd państwo mogą o tym wiedzieć, skoro nigdy was to nie interesowało? Podczas kiedy na rozdaniu dyplomów innym studentom gratulowały całe rodziny, płaczące ze wzruszenia, u Marty byłem tylko ja i dwie przyjaciółki. Nikogo z rodziny! Jakby była sierotą. Wiecie, ile razy przez was płakała? Ile wycierpiała? Jak bardzo się starała, byle tylko was zadowolić? Usłyszeć jakieś miłe słowo? – Karol mówił jak nakręcony. – Tyle razy chciałem tutaj przyjechać, ale Marta zawsze bała się tego spotkania. Myślałem, że przesadza, ale teraz wiem, że miała rację. Jak państwo mogą tak ją traktować? Jak możecie tak jej nie doceniać?
Karol mówił i mówił, jak katarynka. A rodzice stali z coraz szerzej otwartymi ustami. Sama byłam tak zaskoczona, że nie bardzo wiedziałam, jak zareagować.
– My teraz wyjdziemy się przewietrzyć, chyba potrzebujemy przemyśleć kilka spraw. Wrócimy i albo zaczniemy rozmowę jeszcze raz, albo wracamy z Martą do Wrocławia jeszcze dziś.
Byłam zaskoczona zachowaniem Karola. Nigdy nie miałam odwagi wprost powiedzieć rodzicom, co czuję i jak mi przykro. A chyba to było im potrzebne. Kiedy wróciliśmy do domu, na stole stała już zaparzona herbata, nawet ciasto skądś się znalazło. Rodzice wprawdzie byli nieco urażeni i zdystansowani, ale i tak starali się pohamować i prowadzić z nami normalną rozmowę.
Ta wizyta była pierwszym krokiem do poprawy naszych stosunków. Nie są idealne, ale i tak są o niebo lepsze niż wcześniej. A wszystko dzięki mojemu wspaniałemu narzeczonemu!
Czytaj także:
„Uważałam siostrę za frajerkę. Zamiast robić karierę i żyć na poziomie, narodziła sobie dzieci i wyszła za budowlańca”
„Wyrwałam się ze wsi, robię karierę, ale jestem sama jak palec. Przegapiłam szansę na założenie rodziny i przegrałam życie”
„Marzyłam o pracy w mieście, ale rodzice chcieli, żebym zajęła się agroturystyką. Nie po to studiowałam, by gnić na wsi”