„Uważałam siostrę za frajerkę. Zamiast robić karierę i żyć na poziomie, narodziła sobie dzieci i wyszła za budowlańca”

Uważałam, że moja siostra powinna robić karierę, a nie rodzić dzieci fot. Adobe Stock, H_Ko
„Zrobiłam karierę zawodową, znalazłam odpowiedniego męża i ustawiłam się życiowo, a ona wkrótce po szkole wyszła za mąż za zwykłego budowlańca i urodziła 5 dzieci. Zmarnowała życie! Nie mogłam tego zrozumieć i wyrzuciłam jej, że doprowadziła do stworzenia patologicznej rodziny! Jak można urodzić tyle dzieci! Po co? Żeby potem nie mieć na wakacje?”.
/ 12.07.2022 19:15
Uważałam, że moja siostra powinna robić karierę, a nie rodzić dzieci fot. Adobe Stock, H_Ko

Pałętałam się po swoim wielkim, pustym domu, usiłując znaleźć sobie jakieś zajęcie. Cóż, prawda była gorzka – zostałam na świecie całkiem sama. I nie było mi z tym dobrze. Cisza aż świszczała mi w uszach.

Zawsze uważałam moją młodszą siostrę za frajerkę

Podczas kiedy ja zrobiłam karierę zawodową, znalazłam odpowiedniego męża i ustawiłam się życiowo, ona wkrótce po ukończeniu szkoły pomaturalnej wyszła za mąż za zwykłego budowlańca i urodziła 5 dzieciaków. Kompletnie zmarnowała sobie życie! Nie mogłam tego zrozumieć i nawet pokłóciłam się z nią o to, twierdząc, że doprowadziła do stworzenia patologicznej rodziny! O dziwo, Marzenka nie obraziła się na mnie. Posmutniała tylko i cichutko odparła, że może kiedyś ją zrozumiem. Akurat! Wiedziałam, że ja mam rację!

Pamiętałam nasze ubogie dzieciństwo w małym mieszkanku, w którym gnietliśmy się razem z dziadkami. Urodziłam tylko jedną córkę i postarałam się o jak najlepsze życie dla niej. Miała wszystko, czego zapragnęła, skończyła prestiżowe studia za granicą i teraz robi karierę w wielkiej korporacji. Wymagało to wprawdzie wyjazdu do Japonii, ale zniosłam to mężnie, bo cieszę się sukcesami Kamili, do których jako matka się przyczyniłam. Wkrótce Kamila związała się z kolegą z firmy, Belgiem. Martwiło mnie, że żyją bez ślubu, ale odwiedziliśmy ich z mężem w Tokio i uznałam, że jest szczęśliwa, nie wtrącałam się więc. Oboje z mężem wycofaliśmy się z czynnego życia zawodowego. Nie zdążyliśmy się jednak nacieszyć wolnym czasem, bo Jan dostał wylewu i zmarł, nie odzyskując przytomności.

Na parę dni mogę do nich pojechać…

Zostałam sama w naszym dużym domu, który wybudowaliśmy, myśląc, że kiedyś zamieszka w nim córka z rodziną… Tymczasem Kama nawet nie przyjechała na pogrzeb ojca, ponieważ w firmie nie dali jej urlopu. Za to moja rodzina stawiła się przykładnie: siostra z mężem, wszystkimi dziećmi, trzema zięciami i kilkorgiem wnuków. Najstarsza jej córka, Renata, po raz 4 była w ciąży... Kiedy to usłyszałam, tylko brwi do góry uniosłam…

Przez następne dni snułam się bez celu, usiłując znaleźć sobie zajęcie. Któregoś dnia, kiedy stałam przy kuchennym oknie z kubkiem herbaty w ręce, przypomniałam sobie rodzinę Marzeny. Byli tacy zżyci… Nie wyglądali na zamożnych, ale wydawało się, że są szczęśliwi. Przez głowę przemknęła mi myśl, którą zaraz odgoniłam, ale wróciła, natrętnie wwiercając się w mózg: „Marzena nigdy nie poczuje się tak samotnie, jak ja teraz”. I tak jakby moje myśli były w stanie wywołać reakcję, w tym momencie zadzwoniła siostra. Wypytała mnie serdecznie o samopoczucie i zapowiedziała swój przyjazd za kilka dni.

– Pogadamy, pobędziemy razem, pokażesz mi miasto! – zadecydowała.

Wkrótce zjawiła się u mnie

Przez następne dni spacerowałyśmy po mieście, wylegiwałyśmy się na tarasie. Marzenka poznała też małżeństwo, które pomagało mi w domu i ogrodzie jeszcze za życia męża.

– Widzę, że Basia i Zbyszek to porządni ludzie, godni zaufania! – zawyrokowała moja siostra.

– O, tak! – potwierdziłam. – To wspaniali ludzie! Wielokrotnie opiekowali się domem pod naszą nieobecność, nawet wtedy, kiedy przez kilka miesięcy byliśmy u Kamilki w Japonii.

– Mogłabyś im zatem śmiało powierzyć opiekę nad domem na kilka tygodni, gdybyś wyjechała?

Jasne, tylko że ja nigdzie się nie wybieram – odparłam.

Za chwilę jednak przekonałam się, że jestem w błędzie. Oto Marzenka oznajmiła mi, że zabiera mnie ze sobą do naszego rodzinnego miasta, z którego wyrwałam się wiele lat temu, i które odwiedzałam tylko na krótko przy okazji ślubów dzieci siostry.

– Po cóż będziesz się sama tłukła po tym wielkim domu?! – stwierdziła z właściwą sobie bezpośredniością. – Trochę sobie odmienisz i na pewno dobrze ci to zrobi, bo widzę, że nie możesz się pozbierać. Mnie nie oszukasz!

Zwykle nikomu nie pozwalałam za siebie decydować, teraz jednak istotnie byłam w tak kiepskim stanie psychicznym, że zdecydowanie siostry przyniosło mi ulgę. Wreszcie ktoś chciał mi zorganizować czas, zaplanować, co mam robić, jak zapełnić tę straszną pustkę, która się tak nagle wokół mnie wytworzyła. Ucieszona moją reakcją Marzenka kontynuowała:

Zamieszkasz ze mną i Władkiem. Nie musisz się krępować, bo Władzio pomaga teraz po robocie przy budowie Adasiowi, więc wraca późno i zaraz idzie spać. Anetka i Mariusz są na studiach, zjadą dopiero na wakacje. Będziemy miały dużo czasu dla siebie, chociaż ja często odwiedzam Renatkę, Adasia i Jolę, żeby im trochę pomóc przy dzieciach…

Kilka dni później układałam już swoje rzeczy w oddanym mi do dyspozycji jednym z trzech pokoi w mieszkaniu Marzenki i jej rodziny. Kiedyś, zanim zaczęłam nowe, lepsze życie, mieszkałam tutaj z nią i rodzicami… Rozglądałam się po klitce i zastanawiałam się, jakim cudem żyła tu rodzina z gromadą dzieci. Jakiż to był kontrast z naszą wygodną, obszerną willą, w której mieszkaliśmy we trójkę!

Ciasno tu było, ale, o dziwo, poczułam się dobrze

Pokoik, w którym miałam mieszkać, to był nasz dawny pokój, mój i Marzeny. Uśmiechnęłam się na wspomnienie, jak ustalałyśmy, w jakiej kolejności będziemy się uczyć przy jedynym biurku. Albo kiedy po zgaszeniu światła czekałyśmy z napięciem, aż rodzice znajdą się już u siebie, a dziadkowie zasną w sąsiednim pokoju. Wtedy jedna z nas wślizgiwała się do łóżka drugiej i szeptem, tłumiąc chichot, obgadywałyśmy nasze dziewczyńskie sprawy. Czasem te rozmowy tak się przeciągały, że zasypiałyśmy na jednej poduszce, przytulone do siebie.

– Mój Boże! – westchnęłam. – Jakież my wtedy byłyśmy młode i głupiutkie!

Do pokoju weszła Marzenka.

– Masz ochotę na coś konkretnego, czy wystarczy ci kawa i sernik? Do obiadu jeszcze trochę czasu…

– Nie jestem głodna, chętnie napiję się kawy i zjem sernika. Pieczesz go według przepisu babci?

– Jasne! Taki sam od lat, bo wszystkim smakuje! Próbowałam nowości, ale jakoś się nie przyjęły – roześmiała się siostra.

Rozejrzała się po pokoju.

Rozgościłaś się? – spytała z uśmiechem. – A pamiętasz, jak tu razem mieszkałyśmy?

– No, jasne. Właśnie przypomniały mi się nasze wieczorne pogaduchy.

Marzenka pokiwała głową.

– To były piękne lata – westchnęła. – Byłyśmy takie szczęśliwe!

Po co tyle dzieci?

Spojrzałam na nią zdziwiona. Ja pamiętałam z tamtych czasów głównie swoją irytację, że jest ciasno, skromnie i pospolicie. Z jakąż ulgą wyrwałam się w wielki świat! Uważałam, że do szczęścia potrzebuję przestrzeni, wygody, dostatku. Teraz miałam to wszystko, tylko że jakoś nie czułam się specjalnie szczęśliwa. Ba! Miałam wrażenie, że Marzena i jej dzieci są o wiele bardziej szczęśliwe niż ja, choć tak dużo ich było i tak skromnie żyli, odkładając każdy grosz na spłatę kredytów zaciągniętych na budowę domów, kupno mieszkań. No i to liczne potomstwo… Cóż! Jakoś nie byłam do tego przekonana. Dalej uważałam tak dużą rodzinę za patologiczną. Nie rozumiałam, jak można urodzić tyle dzieci!

Przecież nie wychowa się ich porządnie, nie sposób zapewnić im wszystkim dobrobytu. I ta Renata…Spodziewa się kolejnego dziecka, jakby 3 to było mało. A Adam i Jolka też mają już po 2 i 3 dzieci. Pewnie szykują się następne… Wzruszyłam ramionami. Cóż! To w końcu ich decyzja. Wolą utonąć w pieluchach, to niech toną. Tyle mogliby osiągnąć w życiu, a wiążą je sobie liczną rodziną, w dodatku wcześnie zakładaną. Sądziłam, że najmłodsze latorośle Marzeny, Aneta i Mariusz, będą mądrzejsze, ale w rozmowie z siostrą dowiedziałam się, że też już są zaręczeni i planują śluby. Aneta nawet przed ukończeniem studiów!

– Zwariowała?! – nie wytrzymałam, kiedy Marzena mi to powiedziała. – Powinna najpierw dorobić się, zdobyć pozycję zawodową, a dopiero potem myśleć o małżeństwie.

– A jeśli się nie dorobi, nie zdobędzie pozycji, to co? – spytała siostra. – Anetka powiedziała, że nie będzie czekać, na tak zwany właściwy moment na założenie rodziny, bo taki może długo nie nastąpić albo wcale. Wiadomo, jakie są czasy, a ona nie zamierza pozbawiać się rodzinnego szczęścia.

Znowu, jak wielokrotnie w ciągu ostatnich dni, tylko uniosłam do góry brwi na znak dezaprobaty. Z czasem jednak robiłam to coraz rzadziej. Pobyt u siostry pozwolił mi poznać jej bliskich i musiałam przyznać, że jej liczna rodzina zupełnie nie odpowiada moim o niej wyobrażeniom. Jakoś nie pasowali do tego, co zwykło nazywać się patologią…

Żyli skromnie, ale nie biednie

Nikt się nie upijał, a mąż siostry i mężowie jej córek okazali się, choć prości i niewykształceni, inteligentni i sympatyczni. Wnuki Marzeny były zadbane, grzeczne, uczyły się dobrze i chętnie pomagały rodzicom. Często odwiedzały dziadków i okazywały im wiele serdeczności, choć nie mogły liczyć na drogie i częste prezenty. Przyznaję, że czasem odczuwałam żal, kiedy któreś z wnuków właziło siostrze na kolana i obcałowywało ją serdecznie, nazywając „najukochańszą babciunią”.

Moja Kamila nie planuje dzieci. Robi karierę w korporacji, rzadko dzwoni i wcale nie pisze… Byłam już u Marzeny 6 tygodni. Coraz lepiej czułam się w tej licznej, mocno zżytej i kochającej się rodzinie. A ostatnio usłyszałam, jak ośmioletnia córeczka Adasia mówi o mnie do brata: „babcia Lucynka”… Zrobiło mi się ciepło na sercu, a jednocześnie poczułam przykry ucisk. Zdałam sobie sprawę z tego, że prawdziwą babcią nigdy dla nikogo nie będę. To nie było miłe uczucie. Tamtego wieczoru, wbrew temu, czego naprawdę pragnęłam, powiedziałam do Marzenki:

– No, zasiedziałam się u ciebie, kochana! Za dużo masz ze mną zachodu. Pora się zbierać i wracać do siebie.

– A tu? Tu też jesteś u siebie! – odparła moja siostra. – Lucynko, do czego ty chcesz wracać? Do pustego domu? Przemyśl raz jeszcze swoją decyzję. Będziesz tłukła się po wielkim pustym domiszczu i czekała na telefon od Kamili? Tu też masz rodzinę. Wprawdzie nią gardzisz, że patologiczna, bo nas dużo… – tu zająknęła się, ale zaraz kontynuowała. – Ale przynajmniej nie jesteś sama. A jeśli zachorujesz? Pani Basia i jej mąż to dobrzy ludzie, jednak to zawsze obcy.

Nagle zamilkła spłoszona.

– Przepraszam, Lucynko – szepnęła. – Nie powinnam się tak wtrącać w twoje życie. Tylko że… Kochamy cię i będzie nam ciebie brakowało.

Jednak dobrze mieć dużą rodzinę

Wyszła szybko, zostawiając mnie samą w pokoju. Samą ze swoimi myślami. Tej nocy nie zmrużyłam oka. Cały czas myślałam o tym, co ostatnio przeżyłam, co powiedziała mi siostra. „Kochamy cię!”. Mój Boże! Kiedy ostatnio to słyszałam od Kamili? Jak była na studiach? Nie, wcześniej chyba. Nie pamiętałam…

Dotarło do mnie, że wychowałam swoją jedyną córkę na egoistkę uważającą, że cały świat kręci się wokół niej. A dzieci i wnuki mojej siostry? Tak, prawda, było ich dużo, i z tej racji nie miały wielu rzeczy, które dostawali ich rówieśnicy. Jednak wcale nie wyglądały na nieszczęśliwe z tego powodu. Przeciwnie! Tym, co miały, potrafiły się jeszcze podzielić. Pamiętam, jak podejrzałam scenę, kiedy Joasia, jedna z wnuczek Marzenki, dostała ode mnie batonik i zaraz pobiegła do kuchni po nóż, żeby podzielić go na równe części, by starczyło dla rodzeństwa. Czasem zdarzały się sprzeczki, ale zaraz dzieci godziły się i przepraszały…

Wszyscy tu sobie pomagali, tak jak na budowie domów, a rodzinne uroczystości przygotowywano wspólnie, dzieląc się obowiązkami i kosztami. To wcale nie jest patologia! – uświadomiłam sobie nad ranem, kiedy już wszystko przemyślałam. To właśnie w tym, że ich dużo, tkwi siła, radość, szczęście! Nikt nie jest sam, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto chociażby wysłucha zwierzeń albo da dobrą radę. Albo chociaż potrzyma za rękę, tak jak Marzenka mnie tydzień temu…

Zadzwoniłam do Kamili z życzeniami urodzinowymi, a ona ofuknęła mnie, że przeszkadzam jej w pracy nad nowym projektem, od którego zależy jej awans, i rozłączyła się. Albo ta sytuacja, kiedy Marzena odbierała życzenia i upominki na Dzień Matki, a ja czekałam na jakiś znak życia od córki i w końcu rozpłakałam się z rozżalenia. Wtedy najstarsza wnuczka siostry zwołała rodzeństwo i kuzynów, i namalowali dla mnie wspólnie wielką laurkę…

Gdy nastał świt, decyzja została podjęta

Przy śniadaniu poinformowałam o niej Marzenkę. Omal mnie nie zadusiła z radości! Zaraz powiadomiła dzieci, a te rozpuściły wici. 2 tygodnie później stałam się właścicielką niedużego domku z ogródkiem, przytulnego, ale na tyle obszernego, że mogłam spraszać tam moich bliskich. Wielka willa, w której mieszkałam z mężem, została wystawiona na sprzedaż. Kamila i tak do niej nie wróci. Zabrałam z niej tylko najbliższe sercu meble i pamiątki.

Nasz dom był urządzony nowocześnie i kosztownie, więc sprzedałam go za duże pieniądze. Teraz mogę je wykorzystać na rozpieszczanie siostrzeńców i wnuków siostry. Po co mi one? Status już osiągnęłam, udowodniłam sobie to, co miałam. Nie potrzebuję milionów na koncie. Wolę kupić zabawki dzieciom, które doceniają wszystko, co dostaną. Wolę zabrać je na drogą wycieczkę do lunaparku, na którą ich rodziców nie stać. Wolę sfinansować im zajęcia sportowe albo lekcje języka. Niech mają możliwości, ale... nie będą do niczego przymuszane. Może będą chciały robić kariery, a może nie. I to też jest w porządku. Zrozumiałam to dopiero dzięki siostrze, dzięki której dopiero teraz czuję, że mam rodzinę.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA