Ten lipcowy dzień zapamiętam do końca życia. Nie tylko dlatego, że otrzymałam upragniony dyplom ukończenia studiów. Na zawsze w pamięci zostanie mi również mój pierwszy poważny konflikt z rodzicami. I to z powodu, którego nie mogę zrozumieć i zaakceptować, chociaż się staram.
Wróciłam z Warszawy do domu rozpromieniona. Bliscy powitali mnie jak gwiazdę. Przyszli niemal wszyscy: babcie, dziadkowie, ciotki, wujkowie z dziećmi. Byłam pierwszą osobą z tytułem magistra w rodzinie. Mój dyplom wędrował z rąk do rąk. Ojciec omal nie pękł z dumy. Mama co chwilę ocierała ukradkiem łzy wzruszenia. A ja czułam, że wkrótce zacznie się w moim życiu nowy, ekscytujący etap...
Świętowaliśmy do wieczora. Babcie i dziadkowie wręczyli mi grube koperty z dopiskiem: „Na początek kariery”, ciocie i wujkowie – kwiaty i nowy telefon.
Ojciec naprawdę się wściekł
Kiedy goście wyszli, mama spojrzała na mnie i się uśmiechnęła:
– Mamy dla ciebie prezent.
Ojciec machnął ręką.
– Matka! Dajże mnie powiedzieć – zaperzył się, potem usiadł obok mnie i zaczął: – Posłuchaj, Kasiu, ten dom, co teraz kończymy, to chcemy przepisać na ciebie. Jako prezent. Nie honor by nam było, żeby nasza jedyna córka, i do tego magisterka, mieszkała w starym domu.
Odsapnął chwilkę i podskubując wąsa, roztaczał przede mną wizję mojego życia.
– Dyplom sobie oprawisz w ramki, powiesisz na ścianie, a pracę zaczniesz tu, z nami na gospodarce. Może pomyślimy o agroturystyce? Okolica piękna. Trzeba iść z duchem czasu. Za parę lat będziesz śmiać się z głodowych pensyjek kolegów.
Matka stała obok, a jej spojrzenie mówiło: „No, podziękuj ojcu, na co czekasz?”
– Tato! – wyjąkałam. – Ale ja nie zamierzam zostać na wsi. Mam konkretny zawód. Przecież skończyłam historię sztuki, a nie agroturystykę. Chciałabym...
Ojciec nie dał mi dokończyć.
– Co to znaczy?! – machał rękoma. – Gardzisz naszą krwawicą? Komu to mamy zostawić?! My wszystko dla ciebie…
– Tato – przerwałam stanowczo. – Czy po to studiowałam, żeby teraz zgnić na wsi? Przecież agroturystykę mogłam otwierać i bez studiów. Ja chcę robić to, co lubię. Ja się tu duszę!
Mama zakryła twarz dłońmi, ojciec stał z otwartymi ustami. A ja mówiłam dalej:
– Wybudowaliście dom, to się do niego przeprowadźcie. Najwyższy czas, żeby mama miała wygody. Szanuję was, ale jak mogliście planować mi przyszłość, nie pytając mnie o zdanie?
To powiedziawszy, wybiegłam z domu. Stanęłam w ogrodzie pod ulubioną jabłonią. Objęłam jej chropowaty pień i rozpłakałam się ze złości i bezradności. „Co ja mam teraz zrobić?" – pytałam sama siebie. Z moim ojcem nie da się ugodowo rozmawiać. Dla niego wszystko jest białe albo czarne. Nie chciałam robić rodzicom na złość. Ja po prostu zamierzałam ułożyć sobie życie po swojemu. A teraz co? Myślałam, że gdy skończę studia, znajdę pracę w stolicy, a rodzice będą mnie wspierać.
Moje rozmyślania przerwało oschłe wołanie matki.
– Kaśka! Wracaj do domu! Już późno, czas spać.
Podeszłam i cicho zapytałam.
– Tato już śpi ?
– Tak – powiedziała, nie patrząc na mnie. – Kolację masz w kuchni. Ja też już idę spać.
Na progu domu odwróciła się i z goryczą w głosie dodała:
– Oj, zabiłaś nam klina, dziecko. Taka niewdzięczność…
Usiadłam w kuchni przy stole. Tak naprawdę, nigdy nie czułam się tu dobrze. Wciąż mi się wydawało, że jestem ulepiona z innej gliny niż mama i ojciec. To, co było dla nich ważne, dla mnie nie miało znaczenia. Dla rodziców liczyła się tylko praca w polu, pieniądze i bezwzględne posłuszeństwo wobec starszych. Ja chciałam się uczyć, czytać, słuchać muzyki, poznawać świat. Po wielu awanturach ojciec przystał na moje studia na historii sztuki. Jednak wciąż mi wypominał, że to stracone lata i pieniądze. Chociaż teraz pysznił się moim dyplomem przed rodziną.
Nie miałam pracy ani mieszkania
Rano mama zawołała:
– Chodź, Kasiu, chcemy z tobą porozmawiać.
Sądziłam, że rodzice zmienili zdanie. Ale nie. Ojciec zaczął od tego, na czym skończył wczoraj. Z początku łagodnie, lecz potem podniósł głos. Siłą chcieli mnie zmusić do pozostania.
– Nie zostanę tu! – krzyknęłam. – Nie chcę żadnego domu. Albo zaakceptujecie fakt, że jestem dorosła i mam prawo decydować o swoim życiu, albo… albo wyjeżdżam – dodałam cicho.
Po chwili podeszłam do ojca i już spokojniej próbowałam go przekonywać:
– Tato, spróbuj mnie zrozumieć, ja nie chcę…
Nie dokończyłam, bo ojciec, ręką wskazując drzwi, krzyknął:
– Wynocha! Wynocha z domu! Już nie mam córki!
Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam. „Wyjeżdżam! – postanowiłam w sekundę. – Niech się dzieje, co chce! W Warszawie zatrzymam się na razie u Agaty, a pracę jakąś na pewno znajdę”.
Spakowałam się błyskawicznie. Z torbą w ręku uchyliłam drzwi do pokoju i powiedziałam:
– Do widzenia. Wyjeżdżam do Warszawy.
Cisza. Żadnej odpowiedzi. Łzy zakręciły mi się w oczach.
Kiedy wsiadałam do autobusu, zobaczyłam matkę stojącą przy furtce i machającą ręką. Nie wiedziałam, czy był to gest przywołania czy pożegnania. Drzwi zamknęły się i autobus ruszył. Siedziałam w autobusie i rozmyślałam. Przed oczami wciąż miałam twarz rozgniewanego ojca, przerażoną matkę, a potem jej drobną postać przy furtce…
Emocje opadły i zaczęłam racjonalnie myśleć. Nie miałam nic – ani pracy, ani żadnego lokum. Trochę się bałam, a trochę liczyłam na łut szczęścia.
– Koniec trasy – głos kierowcy wyrwał mnie z zamyślenia.
Złapałam taksówkę i pojechałam do Agaty, koleżanki z roku.
– Kasia, tak mi przykro – rzekła, gdy opowiedziałam jej o wszystkim. – Wieczorem mam samolot, lecę na miesiąc do Hiszpanii. A za godzinę zjeżdża tu ciotka z rodziną...
– Jakoś sobie poradzę – odparłam. – Pojadę do miasteczka akademickiego, może coś znajdę na parę dni. Ale najpierw zadzwonię – zaczęłam szukać komórki. – Cholera! Chyba zostawiłam telefon w pokoju…
Dalej przekopywałam torbę, lecz komórki nie było. Otworzyłam saszetkę, chcąc przeliczyć pieniądze, i nagle zobaczyłam, że nie zabrałam dyplomu.
– No tak! – burknęłam. – Mój dyplom też został w domu, na komodzie. I co ja teraz zrobię?
To jedyna słuszna decyzja
– Kaśka – Agata usiadła i objęła mnie. – Sama widzisz, że to jakiś znak. Zrobię ci coś do jedzenia, kawę, a potem wróć do domu. I tak nic tu nie załatwisz bez dyplomu, bez telefonu.
Musiałam jej przyznać rację. Trzeba będzie mi wracać jak pies z podkulonym ogonem.
Kiedy wysiadłam z autobusu, od razu zaniepokoiły mnie ciemne okna w domu. Przyspieszyłam kroku. Gdy weszłam do domu i zapaliłam światło, zobaczyłam zapłakaną matkę klęczącą przed obrazem Najświętszej Panienki.
– Co się stało? – podbiegłam.
– Kasiu, moje dziecko, jakie nieszczęście – zawodziła matka.
– Mamo, co się stało, jakie nieszczęście, mów. Coś z tatą, tak?
Matka skinęła głową. Jak tylko odjechałam, ojciec nakrzyczał na matkę, że to jej wina, bo nie przyuczała mnie do pracy w gospodarstwie, a teraz zostaną sami z hektarami. Tak się rozzłościł, że poszedł do wujka na wódkę. Wrócił już spokojny, ale zamiast się położyć, poszedł do drewutni rąbać drewno na opał. Nie było go dość długo, więc matka zaniepokojona poszła zobaczyć, co się z nim dzieje. Wtem usłyszała krzyk, a potem ojciec wybiegł z drewutni, a z ręki tryskała krew. Teraz jest w szpitalu. Lekarze już zszyli rękę.
W jednej chwili podjęłam decyzję. To był mój dom, moi rodzice… Nie mogłam się odwrócić na pięcie i zostawić ich na pastwę losu! Czułam się winna tego, co się stało. Objęłam matkę, przytuliłam i powiedziałam:
– Mamo, zostanę. Niewiele umiem, ale jestem młoda i silna, a ty mnie wszystkiego nauczysz. Żeby tylko ojciec wyzdrowiał, to jakoś sobie poradzimy.
Nie wiem, jak długo wytrwam, jednak w tym momencie była to jedyna słuszna decyzja.
Czytaj także:
„Romantyczny urlop, zamiast uratować, zniszczył moje małżeństwo. Zrozumiałam, że mąż nie ma do mnie za grosz szacunku”
„Długo byłam sama i sądziłam, że tak już zostanie. Teraz myślę, że miłość w jesieni życia smakuje najlepiej”
„Mąż narzekał, że pracuję, bo sam potrafi zarobić na dom. Gdy odeszłam, błagał o powrót, bo życie singla za dużo kosztuje”