„Rodzina traktuje mnie jak służącą. Przynieś, wynieś, pozamiataj. Gdy się zbuntowałam, uznali że postradałam zmysły”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Tatiana Ebel
„W kolejnych dniach wkładałam ogromny wysiłek w to, aby zachować konsekwencję w swoim zachowaniu. Zakupy niezrobione – nie ma obiadu. Naczynia niepozmywane – też nie ma obiadu. Śmieci niewyniesione – śmierdzi w kuchni. A śniadanie czy kolację niech każdy robi sobie sam”.
/ 31.12.2023 20:30
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Tatiana Ebel

W domu miałam trzech facetów, którym nie przyszło do głowy pomóc mi w obowiązkach domowych. Któregoś dnia po prostu stwierdziłam, że nie dam rady dalej tak funkcjonować.

Tak się nie da żyć

Za każdym razem, kiedy wchodzę do pokoju starszego syna, ręce mi opadają. Wszędzie walają się butelki po gazowanych napojach i opakowania po czipsach, pełno jest talerzy „przyozdobionych” zaschniętymi resztkami jedzenia, a przykry zapach odrzuca na kilometr. U młodszego nie jest lepiej. Mąż oczekuje, że jakoś ogarnę ten bajzel, a we mnie krew się gotuje.

– Co ty, Elka, znowu ryczysz?

Był środek nocy, nie mogłam spać. Rozmyślałam o swoim nędznym życiu i nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Przynieś, posprzątaj, pozamiataj – moi bliscy nie widzieli we mnie człowieka, a automat do sprzątania, prania, robienia zakupów i gotowania. Oni mogli być zmęczeni, ja nie. Nie było opcji, abym po powrocie z pracy usiadła na kanapie z kubkiem gorącej herbaty i odpoczęła, bo zaraz były fochy, że obiad jeszcze niegotowy.

W domu zasuwałam na drugi etat i nie miałam ani sekundy dla siebie. Nikt oczywiście nie doceniał mojego poświęcenia – nie pamiętam, kiedy po raz ostatni usłyszałam „dziękuję”. Na pochwałę mogłam prędzej liczyć od szefa w biurze, niż od własnego męża czy dzieci.

– Wcale nie płaczę, daj mi spokój – Andrzeja wzbudziło moje szlochanie, ale jak zwykle nie potrafił się zdobyć na miły gest.

– Jak tam sobie chcesz – burknął, odwrócił się na drugi bok i po paru minutach zaczął chrapać.

Nie widział we mnie kobiety

W naszym małżeństwie już od dawna nie było miejsca na czułość i zrozumienie. Andrzej myślał jedynie o tym, aby to jemu było dobrze i wygodnie. Nie pytał, jak minął mi dzień, jak się czuję i czy miałabym na coś ochotę. O romantycznych gestach takich jak kwiaty czy prezent bez okazji mogłam co najwyżej pomarzyć.

Na ostatnie urodziny kupił mi komplet jakiś tanich garnków – wtedy pomyślałam, że najlepiej chyba będzie, jeśli przestanie wręczać mi jakiekolwiek upominki. Kobiety we mnie nie widział, ale na sąsiadkę z góry zerkał łakomym wzrokiem. Jeżeli wydawało mu się, że tego nie zauważyłam, to był po prostu głupi. Zresztą, z moimi uczuciami w ogóle się nie liczył. Miałam już serdecznie dość tego wszystkiego.

Przez trwające prawie 17 lat małżeństwo Andrzej zdążył przyzwyczaić się do tego, że każdego dnia rano czekała na niego wyprasowana koszula, którą zakładał do pracy. O ile jeszcze kiedyś zdarzało się mu podziękować, o tyle teraz takie słowo nie padało z jego ust.

Ta koszula przelała czarę goryczy

Któregoś wieczoru byłam najzwyczajniej w świecie do tego stopnia zmęczona, że dosłownie padłam znacznie wcześniej, aniżeli zazwyczaj to czyniłam. Było to silniejsze ode mnie i nie dałam rady z tym walczyć, więc nie zrobiłam paru rzeczy – w tym prasowania. Gdy wczesnym rankiem krzątałam się w kuchni, mąż stanął w progu z bardzo niezadowoloną miną.

– Gdzie moja koszula? – w jego głosie wyraźnie pobrzmiewała złość.

– Przecież powinna wisieć na krześle – odparłam zdumiona.

– Powinna, ale jej tam nie ma.

W tym momencie olśniło mnie, że zapomniałam jej wyprasować. Natychmiast zaczęłam przepraszać Andrzeja i obiecywać, że to się nie powtórzy. Wściekł się, jakbym podpaliła mieszkanie albo zrobiła jeszcze coś gorszego. Wyzywał mnie od nierobów.

– Nie pojmuję, jak mogłaś o tym nie pamiętać – rzucił na zakończenie swojej przemowy, która sprawiła, że poczułam się jak zero.

Zaciskając zęby, żeby tylko się nie rozpłakać, przygotowałam mu koszulę. Po dotarciu do biura nie dałam już jednak rady. Ukryłam się w łazience i wybuchłam płaczem. Tak się złożyło, że w toalecie była Kaśka. Wyszła z kabiny i objęła mnie ramieniem.

– Co się dzieje? – zapytała szczerze zatroskana.

Nie znałyśmy się bliżej, ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. Wyrzuciłam z siebie to, co leżało mi na wątrobie.

– Kochana, no już, uspokój się – podała mi chusteczkę. – Co powiesz na kawę po robocie? Ja zapraszam, nie odmawiaj.

– Nie mogę, muszę obiad ugotować – szlochałam.

– Bzdura – oznajmiła Kaśka – ty nic nie musisz. Wyślij mężowi wiadomość, że wrócisz później. Niech sobie pizzę zamówi.

Przemówiła mi do rozumu

Postąpiłam dokładnie tak, jak poradziła koleżanka. Po pracy udałyśmy się do kawiarni. Miałam wrażenie, że jestem niczym spuszczony ze smyczy pies. Z jednej strony towarzyszyła mi ulga, a z drugiej niepokój. Kaśka wysłuchała mnie niezwykle uważnie. Nie przerywała, jedynie z dezaprobatą kręciła głową.

– Panowie mają darmową służbę – stwierdziła. – Tak być dłużej nie może.

Ja do tej pory nie miałam odwagi powiedzieć tego na głos.

– Jak mam się zachowywać? – rozłożyłam bezradnie ręce.

– Wiesz, znam bardzo dobrą terapeutkę – odparła koleżanka.

– Terapeutkę? – mina zrzedła mi jeszcze bardziej, bo sama bym na ten pomysł nie wpadła.

– Myślę, że tego potrzebujesz, serio. Dam ci jej numer. A jeśli o mnie chodzi, to ja na twoim miejscu pogoniłabym towarzystwo.

– Co przez to rozumiesz? – dopiero teraz zaczynałam rozumieć, że znajduję się w trudnej sytuacji i może faktycznie profesjonalna pomoc z zewnątrz to odpowiednie rozwiązanie.

– Proszę cię, umów się jak najszybciej na terapię. Obiecaj, że zadzwonisz – na twarzy Kaśki malowała się troska. – A póki co, to dzisiaj odpuść stanie przy garach i inne takie durnoty, weź kąpiel i idź spać. Nie tłumacz się im z niczego.

Nie będę tego dłużej znosić!

Do domu wracałam z ciężkim sercem. Jak się okazało, mąż zamówił przez telefon jakieś jedzenie dla siebie i dla chłopców. Dla mnie nic nie zostało, ale czego miałam się spodziewać? Zresztą i tak nie dopisywał mi ani humor, ani apetyt. Niemniej Andrzej oczekiwał, że przygotuję kolację.

– Jestem zmęczona, nie mam siły – rzuciłam oschle i nie czekając na jego reakcję, udałam się prosto do łazienki.

Nalałam do wanny gorącej wody i z nieukrywaną ulgą zanurzałam się w pachnącej pianie. Podjęłam decyzję: koniec z usługiwaniem. Rodzina albo się przyzwyczai, albo niech idzie w diabły. Na nowe porządki mąż i synowie początkowo reagowali śmiechem

Mamie to już do reszty odbiło – tak starszy syn przywitał ojca, gdy ten wrócił z pracy.

– O co chodzi? – znałam Andrzeja niczym własną kieszeń, więc wyłapałam pobrzmiewającą w jego głosie irytację.

– Nie ma obiadu – poskarżył się Adam.

Andrzej wparował do salonu cały w pretensjach.

– Czy ty już do spodu oszalałaś? – był wściekły.

– Uprzedzałam wczoraj, że będę trochę później i żeby chłopcy zrobili zakupy. Zostawiłam im listę i pieniądze, lecz nie raczyli pójść do sklepu – starałam się zachować spokój, co wcale nie było łatwe.

– I dlatego nie ma obiadu? – mąż już dosłownie kipiał.

– Owszem – nie pozwoliłam wyprowadzić się z równowagi.

Kiedy usłyszał, że teraz mogą co najwyżej po pizzę zadzwonić, roześmiał się nerwowo. Wiedziałam, że nie wolno mi ustąpić ani o krok, bo polegnę z kretesem. Domownicy nie mieli zielonego pojęcia o tym, że zaczęłam terapię.

Byłam dopiero na dwóch spotkaniach ze specjalistką poleconą przez Kaśkę, lecz i to wystarczyło, żeby szeroko otworzyć oczy. W kolejnych dniach wkładałam ogromny wysiłek w to, aby zachować konsekwencję w swoim zachowaniu. Zakupy niezrobione – nie ma obiadu. Naczynia niepozmywane – też nie ma obiadu. Śmieci niewyniesione – śmierdzi w kuchni. A śniadanie czy kolację niech każdy robi sobie sam.

W domu zapanowały ciche dni

Wprowadzone przeze mnie „nowości” Andrzejowi i synom nie przypadły do gustu – zwłaszcza że zbliżało się Boże Narodzenie. Myśleli, że będzie jak zwykle – czyli oni leżący do góry brzuchami, a ja urabiająca się po łokcie, żeby czcigodna familia poczuła magię świąt.

Zakomunikowałam moim mężczyznom, że jeśli chcą objadać się świątecznymi potrawami, to muszą ruszyć cztery litery. Sporządziłam listę obowiązków, jakie mają do wykonania.

– To jakaś kpina – Andrzej nadal nie przyjmował do wiadomości, że nie ma już i nie będzie starej Elki.

– Kpiną jest to, jak się do mnie odnosisz.

Wywiązała się pomiędzy nami ostra dyskusja. Wówczas zaczął grozić rozwodem.

– Proszę bardzo, składaj papiery – udałam obojętną.

W domu zapanowały ciche dni. Na tydzień przed Wigilią panowie przeprosili się z listą zadań, które im wyznaczyłam. Dopiero wtedy zajęłam się gotowaniem. Nie mam pojęcia, jak to wszystko się potoczy i czy wreszcie dotrze do nich, że nie są pępkami świata.

Czytaj także:
„Trafiłem szóstkę w totka. Cieszyłem się jak dziecko, ale gdy poszedłem odebrać wygraną, mój świat się zawalił”
„Gdy teściowa trafiła do szpitala, teść był zrozpaczony. Bardzo chciałam go pocieszyć, więc wylądowałam z nim w łóżku”
„Ksiądz z ambony grzmiał o rozpuście, a sam zmajstrował parafiance dzieciaka. Nie będzie klecha mi mówił, jak mam żyć”

Redakcja poleca

REKLAMA