Pamiętam ten dzień, jak dziś. Moja Basia pojechała do córki żeby zająć się wnukami. Najmłodszy Staś miał ospę i nie mógł iść do przedszkola, Ola też chodziła z gilem, więc Kaśka nie puściła jej do szkoły, a Kacper sam by nie ogarnął dwóch młodszych sióstr. Kaśka i tak co chwilę chodziła na zwolnienie żeby zająć się dziećmi i jej szefowie krzywo na to patrzyli. Więc tym razem najlepsza babcia na świecie, ruszyła ratować świat.
Ja po prostu zjadłem jajecznicę i zabrałem Pimpka na spacer. Pimpek nie jest już najmłodszy, więc wiekiem i energią idealnie dopasowuje się do starego emeryta. Gdyby nie ten włochaty kundel, już dawno temu bym skapcaniał przed telewizorem. A tak, każdego dnia, kilka razy muszę się ruszyć.
No i po obwąchaniu przez Pimpka wszystkich kątów, zaszliśmy jeszcze do kolektury. Taka tradycja. Skąd mi się to wzięło, nie wiem. Nigdy nic nie wygrałem. Brałem kupon na chybił trafił i szedłem do domu, nawet o tym nie myśląc. Basia nabijała się ze mnie, że gdybym odkładał te pieniądze, które wydaję na losowanie, to pewnie byłbym już milionerem. No ale po tylu latach grania, to już nie o wygraną chodziło.
– Powodzenia, panie Mietku – pożegnała mnie standardową formułką pani Jola z kolektury.
– A nie dziękuję – powiedziałem rutynowo, jak zawsze.
Ja chyba śnię!
Po spacerze ugotowałem obiad, Basia wróciła, zjedliśmy, poopowiadała mi co tam u naszych dzieciaków, a potem klapnęliśmy przed telewizorem. Wiadomo, popołudnia emerytów nie są specjalnie emocjonujące. Czasem w ramach rozrywki zacznie mnie coś w krzyżu łupać, albo Basia na coś ponarzeka.
– Jutro i w czwartek jeszcze jadę do Kaśki i dzieciaków. Zrobię ci herbatkę w termosie i kanapki, to może jakoś przetrwasz – mówiła, widząc, że ewidentnie tego dnia dokuczają mi korzonki.
Rozczulało mnie, kiedy tak się troszczyła. Od niemal pięćdziesięciu lat mogłem na nią liczyć. Gdybym został milionerem, to bym chyba tej mojej kochanej dał gwiazdkę z nieba.
Tym samym w telewizji było losowanie. Czemu oglądałem, skoro nigdy nic nie wygrałem? Nie wiem. To też był element rytuału. Brałem kupon i sprawdzałem jakie kule losuje maszyna. Tym razem było tak, samo i z każdą kolejną kulą, mi się coraz bardziej kręciło w głowie. To moje liczby!
– Boże... – westchnąłem.
– Mieciu, co się dzieje? – krzyknęła Basia z kuchni.
– Basia! Wygrałem!
– Co? Co ty mówisz? – stała nade mną ze ścierką i patrzyła coraz to na mnie, to na telewizor.
– Jesteśmy bogaci!
Już zaplanowałem, na co wydam pieniądze
Mimo że korzonki rwały mnie niemiłosiernie, to poderwałem się z fotela i wziąłem Basieńkę do tańca. Jesteśmy milionerami! Rety, tym razem w kumulacji było pięć milionów, nawet jeśli komuś innemu też udało się trafić szóstkę, to i tak zostaje nam mnóstwo pieniędzy.
Na pewno spłaciłbym kredyt na mieszkanie naszej jedynaczki. Założymy naszym wnukom lokaty, żeby miały coś na lepszy start, a najmłodsze to może nawet na mieszkanie tam uzbiera. My z Basieńką w końcu pojedziemy na jakieś ekstra wakacje. Może nawet zrobimy remont w domu? Na pewno trzeba wyremontować łazienkę i wymienić tę koszmarną wannę na prysznic. Ja już nie dam rady tak nogi zadzierać.
– Kupiłam tego szampana na nowy rok, ale chyba trzeba go teraz otworzyć – pisnęła moja żona.
Zobaczyłam w jej oczach młodzieńczy błysk.
– Wreszcie los się do nas uśmiechnął – westchnąłem, opadając rozmarzony na fotel.
Tej nocy nie mogłem spać z podniecenia. Jeszcze nie miałem tych pieniędzy na koncie, a już zdążyłem je wszystkie wydać. I to kilka razy. Zastanawiałem się, w co zainwestować, żeby zarobić, komu z rodziny i przyjaciół pomóc, jak to podzielić, żeby wilk był syty i owca cała.
Rano jak zawsze wziąłem Pimpka na spacer, ale podreptaliśmy prosto do kolektury. Chciałem odebrać nagrodę.
– Pani Jolu, wygrałem! – powiedziałem od progu.
– Co też pan opowiada? – pisnęła – U mnie w kolekturze w końcu milionowa wygrana? Panie Mieciu, da pan kupon, sprawdzimy.
Podałem jej kupon i czekałem z niecierpliwością.
– Panie Mieciu, no coś tam pan wygrał.
– Jak coś? Szóstkę trafiłem! – powiedziałem zbity z pantałyku.
– No szóstki pan nie trafił, ale piątka jest.
– No ale w telewizji mówili…
– Może coś pan źle usłyszał. No ale piątka też fajnie. Coś tam pan sobie fajnego kupi – próbowała mnie pocieszyć pani Jola.
Do domu wracałem okrężną drogą. Nie mogłem w to uwierzyć. Przez całą noc byłem milionerem, a rano okazało się, że nadal mi słoma z butów wystaje. Tak się cieszyłem, że w końcu los się uśmiechnął do starego emeryta. Czułem taką ulgę, że już nie będziemy się musieli martwić z Basią czy nam starczy na leki, i jak nasze wnuki sobie poradzą w przyszłości.
Ale remont zrobiliśmy
W domu od razu zadzwoniłem do Basi.
– I co? Odebrałeś? Chyba takich pieniędzy nie wypłacają na raz, co? – szczebiotała.
– Basia, ty mi powiedz, jak ty ze mną tyle lat wytrzymałaś?
– Boże Mietek, co ty za głupoty opowiadasz! Stało się coś?
– A no stało Basia. Stary dureń ze mnie – westchnąłem do słuchawki.
– Mów co żeś przeskrobał!
– Basia, bo to nie była szóstka. Piątkę trafiłem. Coś źle musiałem zapisać.
Po drugiej stronie zapadło milczenie.
– No nic. Dobrze, że Kaśce nie powiedziałam, bo byłoby jej przykro. Ale dobre i parę groszy. To ile w końcu wygrałeś?
– Raptem 12 tysięcy, ale jeszcze podatek trzeba będzie zapłacić – odburknąłem.
– Raptem? Kochany! Jeszcze wczoraj o takich pieniądzach mogliśmy pomarzyć. Jestem z ciebie dumna, i proszę cię, nie smuć się. Każdy grosz się przyda – próbowała mnie pocieszyć.
– No może masz rację.
Postanowiliśmy, że za wygrane pieniądze pojedziemy sobie nad morze. Dwa tygodnie byczyliśmy się w Ustce. Wdychaliśmy jod, spacerując codziennie po plaży, jedliśmy pyszne ryby i gofry. Było wspaniale.
W tym samym czasie, w naszym mieszkaniu działa się rewolucja, o której celowo nie wspomniałem Basi. Chciałem, żeby miała niespodziankę.
Weszliśmy do domu zmęczeni podróżą, Basia poszła do łazienki i pisnęła z wrażenia.
– Mietek! Co tu się stało? – krzyknęła. – Jak pięknie! – Wyjrzała z łazienki. Miała oczy mokre ze wzruszenia.
Pod naszą nieobecność znajomy majster wyremontował nam łazienkę. Nie było czym szastać, ale wymienił armaturę i wywalił starą, żeliwną wannę, a w jej miejscu zamontował wygody prysznic bez progu.
– No, Staszek się spisał. A płytki Kasia wybierała – stałem oparty o futrynę i podziwiałem naszą nową łazienkę.
– Basia, mam coś jeszcze dla ciebie – powiedziałem, wyciągając z kieszeni małe pudełeczko. – Za ostatnie pieniądze kupiłem coś dla ciebie. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.
W środku była złota bransoletka przetykana diamencikami. Ot ostatnia fanaberia niedoszłego milionera.
Czytaj także:
„W łóżku nie jestem kłodą, lubię pofiglować, ale mój mąż przesadza. Chyba chce ze mnie zrobić pannę lekkich obyczajów”
„Mój zięć traktował mnie jak popychadło. Zaczął się do mnie łasić, kiedy okazało się, że mam spory majątek”
„Jak co roku w pracy będą świąteczne upominki i bony. Wkurzam się, bo najwięcej dostają dzieciaci, to jest dyskryminacja”