Do niedawna nieźle dogadywaliśmy się z kuzynami, ciotkami i wujkami. Ale teraz mamy u nich z mężem przechlapane. Obgadują nas za plecami, nazywają egoistami, materialistami i dorobkiewiczami. A wszystko dlatego, że staliśmy się właścicielami niewielkiego pensjonatu na Mazurach.
To inwestycja na przyszłość
Nie wybudowaliśmy go dla przyjemności. Postanowiliśmy zadbać o naszą przyszłość. Prowadzimy z mężem biuro rachunkowe. Dziś szczęśliwie klientów nam nie brakuje, nie narzekamy na brak dochodów. Ale jutro? Kto wie… Czasy są przecież bardzo niepewne. Codziennie kończy działalność mnóstwo firm. A emerytura? Za te nędzne grosze, które dostaniemy za kilka lat od ZUS-u żyć się przecież nie da.
Pomyśleliśmy więc, że warto zainwestować w coś, co zapewni nam dodatkowy dochód choćby przez kilka miesięcy w roku. Dumaliśmy, dumaliśmy, no i w końcu podjęliśmy decyzję. Zamieniliśmy nasze wielkie mieszkanie w centrum miasta na mniejsze, na obrzeżach, sprzedaliśmy wszystko, co mieliśmy cennego, wyciągnęliśmy oszczędności, i kupiliśmy działkę nad jeziorem. Rok później stał już na niej nasz pensjonacik.
Plan był taki, że ja w sezonie przeniosę się na Mazury i będę przyjmować gości, a mąż zostanie w mieście i przypilnuje biura rachunkowego. A w weekendy i wolniejsze dni będzie przyjeżdżał, żeby mi pomóc.
Tajemnica stała się plotką
Nie mówiliśmy nikomu z dalszej rodziny o tej inwestycji. Nie chcieliśmy odpowiadać na dziesiątki pytań, jakim cudem nas na to stać, wysłuchiwać „dobrych” rad, czy to nam się opłaci, czy nie. Staraliśmy się więc jak najdłużej utrzymać wszystko w tajemnicy. Ale wiadomo, jak to jest. Syn coś tam chlapnął na weselu kuzynki, córka wygadała się na imieninach u mojej mamy. Któraś z ciotek nadstawiła ucha i puściła wiadomość dalej. No i rozdzwoniły się telefony.
Każda rozmowa wyglądała mniej więcej tak: „No cześć, co tam słychać? Nic ciekawego? A ja słyszałem(am), że jakiś luksusowy, wielki hotel nad jeziorem budujecie… Nie hotel tylko pensjonacik z ośmioma pokoikami? Jak zwał tak zwał. Mam tylko nadzieję, że mnie zaprosicie na oglądanie, gdy budowa się skończy. To kiedy wszystko będzie gotowe? Wiosną? To świetnie. W takim razie czekam na wiadomość”.
Rodzinny weekend
Nie zamierzaliśmy z Piotrem robić jakiegoś wielkiego otwarcia dla całej rodziny. Zwłaszcza że z niektórymi kuzynami prawie w ogóle nie utrzymywaliśmy kontaktów. Ale nie było wyjścia. Wśród najbliższych aż huczało od domysłów. Wiedzieliśmy, że jeśli czegoś nie zorganizujemy, to nie dość, że obrażą się na śmierć i życie, to jeszcze będą nas obgadywać za plecami.
Gdy więc pensjonat był już gotowy i urządzony, zaprosiliśmy najbardziej ciekawskich na weekend. Pomyśleliśmy, że jak ich dobrze ugościmy, to może polecą nas swoim znajomym. Władowaliśmy w budowę mnóstwo pieniędzy i chcieliśmy, by jak najszybciej biznes zaczął przynosić zyski.
Przyjechali wszyscy, w piątkowy poranek, dwa tygodnie temu. Specjalnie wolny dzień w pracy wzięli, żeby przedłużyć pobyt. Ciotka Agata, wujek Zdzisiek, kuzyni Andrzej i Robert z żonami, siostrzenica Marcelina z mężem, moja siostra cioteczna, brat przyrodni męża, Wojtek, z rodziną i jeszcze kilka osób. Zaciekawieni, aż czerwoni z emocji. Rozlokowali się po pokojach, odświeżyli po podróży a potem zaczęli myszkować po pensjonacie. Obejrzeli dosłownie każdy kąt! A gdy już zaspokoili ciekawość, rozwalili się nad jeziorem na leżakach i wystawili twarze do słońca.
Traktowali nas jak służbę
Spędzili na tych leżakach prawie całe trzy dni. Z przerwą na sen i krótką wycieczkę kajakami. Zachowywali się trochę jak hrabiostwo. „Możecie przynieść to, podać tamto, zorganizować owamto” – słyszeliśmy co chwila. „Oczywiście, za moment wszystko będzie” – odpowiadaliśmy.
Bez słowa sprzeciwu spełnialiśmy każdą ich zachciankę. Byli przecież naszymi gośćmi i chcieliśmy, by wyjechali zadowoleni. Donosiliśmy więc mięso i kiełbasę na grilla, sałatki, dodatki, polewaliśmy wódeczkę i piwo, jeździliśmy do sklepu, gdy zapasy się kończyły. A w międzyczasie zmywaliśmy, sprzątaliśmy… Ze zmęczenia ledwie trzymaliśmy się na nogach.
– Dobrze, że to tylko jednorazowa wizyta, bo chyba byśmy nie wytrzymali. I fizycznie, i finansowo – westchnął Piotr po powrocie z kolejnej wyprawy po jedzenie.
– Nie narzekaj. Przyjechali, zobaczyli i mamy ich z głowy – odparłam.
Gdy wypowiadałam te słowa, nawet przez myśl mi nie przeszło, że naszym gościom ta jedna wizyta nie wystarczy.
Tak jakby luksusowo
Nie wybudowaliśmy pensjonatu, by gościć w nim ludzi za darmo
W niedzielę po południu wszyscy zaczęli zbierać się do drogi. Podaliśmy z mężem pożegnalną kawę.
– No i jak wam się u nas podobało? – zapytałam.
– Cudowne miejsce. Cisza, spokój, świeże powietrze, czyste jezioro, las, grzyby. Słowem bajka – powiedziała z zachwytem w oczach Marcelina.
– A do tego świetnie wyposażone pokoje. Czułam się jak w hotelu pięciogwiazdkowym. No i to jedzenie… Palce lizać! – piała ciotka Agata.
– Tak, tak, idealne miejsce na wypoczynek. Lepszego nie trzeba, prawda? – wujek Zdzisiek spojrzał na pozostałych gości.
Przytaknęli skwapliwie.
– Cieszę się, że wam się podobało. Może w takim razie szepnęlibyście o tym miejscu swoim znajomym? A nuż nie mają jeszcze pomysłu na wakacje … – uśmiechnęłam się.
Goście popatrzyli po sobie.
– Szepnąć możemy, czemu nie. Ale po co? W czasie tych wakacji i jesienią właściwie wszystkie pokoje macie już zajęte – odezwała się ciotka Agata.
– Tak, przez kogo? – zdziwiłam się.
– Jak to, przez kogo, przez nas. Jak się tam krzątaliście w kuchni, to nawet wstępny grafik ustaliliśmy. Najpierw na dwa, trzy tygodnie przyjedzie Robert z żoną, dziećmi i teściami, Marcelina z mężem, ja ze Zdziśkiem, potem Wojtek i Brygida z rodzinami… – wyliczała.
Płacić, ale jak to?
Zapaliło mi się w głowie światełko ostrzegawcze. Czyżby rodzina postanowiła wprosić się do nas na półdarmowe albo nawet darmowe wakacje? Z jednej strony wydawało mi się to niemożliwe, by byli aż tak bezczelni. Przecież musieli się domyślać, że postawiliśmy ten pensjonat, żeby zarabiać. Ale z drugiej… Ludziom różne dziwne pomysły przychodzą do głowy. Gdy więc ciotka przerwała wyliczankę, żeby złapać oddech, postanowiłam się przekonać, czy moje podejrzenia są słuszne.
– Bardzo dziękuję, ciociu, że chcecie być naszymi pierwszymi wczasowiczami – zaczęłam.
– Nie ma za co! Wszystko tu sobie obgadaliśmy. No i doszliśmy do wniosku, że lepszego i co najważniejsze, tańszego miejsca na spędzenie urlopu nie znajdziemy. Bo chyba nam udzielicie porządnego rodzinnego rabatu? – patrzyła na mnie z niewinnym uśmieszkiem.
A więc jednak miałam rację! Poczułam, jak wzbiera we mnie złość, ale jakoś się opanowałam.
– Oczywiście. Planowaliśmy z Piotrem, że będziemy brać dwieście złotych za pokój za dobę. Ale wam wynajmiemy za sto osiemdziesiąt
– odparłam spokojnie.
– Oczywiście bez wyżywienia. To już, że tak powiem, we własnym zakresie – dodał szybko mój mąż.
Ciotkę aż zapowietrzyło. Pozostałych zresztą też. Siedzieli i patrzyli na nas szeroko otwartymi oczami.
– Za ile? – wykrztusiła wreszcie Agata.
– Za sto osiemdziesiąt. To chyba uczciwa cena za luksusowy pokój. A jedzenie? Jest kuchnia do dyspozycji, grill. A jak nie, to w miasteczku jest kilka fajnych smażalni ryb i niezła restauracja – odparłam.
Ciotka zmarszczyła brwi.
– Prawdę mówiąc, nie tego się spodziewaliśmy… – prychnęła.
– A czego? – udawałam zdziwienie.
– No właśnie? – wtrącił się Piotr.
– Żeby od rodziny wołać pieniądze? Wstyd! Późno już, będziemy się zbierać – wstała z leżaka.
Pozostali też nagle zaczęli się spieszyć.
– Zaraz, zaraz… Poczekajcie… Muszę zapisać, kto kiedy przyjeżdża – sięgnęłam po notes.
Ciotka machnęła ręką.
– Może później… Musimy się jeszcze zastanowić. Zadzwonimy – powiedziała i ruszyła w stronę parkingu.
Reszta podreptała za nią. Zanim wsiedli do samochodów, jeszcze coś tam do siebie mówili. Nie słyszałam co, ale z ich min wynikało, że byli wściekli jak osy.
Oczywiście, nikt z naszej rodziny nie zadzwonił i nie zarezerwował u nas pokoju na lato. Ba, wszyscy się na nas solidarnie śmiertelnie obrazili. Od mojej mamy wiem, że obgadują nas za plecami, twierdzą, że jesteśmy niegościnni, skąpi… Tylko ciekawe, jak zachowaliby się na naszym miejscu?
Czytaj także: „Mąż pił, a ja głaskałam go po główce i brałam wszystko na siebie. W końcu powiedziałam dość. Moje potrzeby też są ważne”
„Koleżanka pomogła mi z dobrego serca, a ja napytałam jej biedy. Nie miałam innego wyjścia”
„Sąsiadka wyznawała zasadę, że >>narzeczona nie ściana, da się przestawić<< i zrujnowała mi życie”