„Koleżanka pomogła mi z dobrego serca, a ja napytałam jej biedy. Nie miałam innego wyjścia”

Matka z synem fot. iStock by GettyImages, martinedoucet
„Za swoim dzieckiem zawsze będę stała murem i zrobię wszystko, by je chronić. Niestety, żeby Andrzejek uniknął kary za nie swoje przewinienia, musiałam wsypać inne dziecko”.
/ 17.08.2023 17:30
Matka z synem fot. iStock by GettyImages, martinedoucet

Ledwo wróciłam do domu, moi chłopcy obleźli mnie jak szarańcza. Doskonale wiedziałam, czego szukają w moich torbach – czegoś dobrego do jedzenia. Chociaż zjedli obiad w szkole, to pewnie już dawno o nim zapomnieli. Zresztą, co to był za obiad – cienka zupka, jakieś skromne drugie danie. No, ale ważne, że w ogóle był, nie powinnam narzekać. W dodatku posiłek fundowany był przez MOPS, nie dopłacałam do niego ani grosza, a to bardzo się dla mnie liczyło.

Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby – pomyślałam. Tym bardziej że moi synowie potrafili zjeść wszystko w każdej ilości, a mnie jako samotnej matce zdecydowanie się nie przelewało, byłam więc wdzięczna za każdą pomoc.

Obaj chłopcy często też donaszali ubrania, które dla nich dostałam w rodzinie czy też od koleżanek z pracy. Szczególnie jedna, Ewa, często przynosiła mi ubrania po swoim synu. Jakie ładne to były rzeczy! Teraz też przyniosłam bluzę, którą od niej dostałam. Wyglądała atrakcyjnie, prawie w ogóle nie była zniszczona. Liczyłam na to, że moim chłopcom bardzo się spodoba. Nie myliłam się. Gdy tylko wyjęłam ją z siatki, obaj dopadli do niej jednym skokiem.

– Jaka świetna! Dla kogo to?

– Wydaje mi się, że będzie dobra na Andrzejka, ale pewnie pożyczysz czasami bratu? – spojrzałam na starszego.

– Jeśli mi jej nie zniszczy, to tak.

– To ty jej nie zniszcz, bo ja ją po tobie dostanę! – zaśmiał się Adaś.

– Włożę ją jutro do szkoły – powiedział Andrzej zadowolony.

Tak się zaczęły kłopoty. Nie tylko moje

Może bym ją najpierw wyprała? W końcu dostałam ją po kimś – pomyślałam. Ale odpuściłam sobie. Bluza nie wyglądała na brudną, a moi synowie aż się palili do tego, żeby się w niej pokazać kolegom. A do jutra na pewno by nie wyschła. Nic się nie stanie – pomyślałam. Jakże się myliłam!

Gdy następnego dnia zadzwonili z sekretariatu z gimnazjum Andrzejka, nie podejrzewałam niczego złego.

– W szkole jest policja – powiedziała sekretarka, więc od razu mnie zmroziło. – Łączę z panią dyrektor.

– Musi pani natychmiast przyjechać do szkoły – usłyszałam.

– Ale o co chodzi? – zapytałam łamiącym się głosem. Do głowy przyszły mi najgorsze myśli. Co się stało mojemu dziecku?

– Nie, nie było żadnego wypadku, Andrzejowi nic nie jest. Po prostu policja chciałaby wyjaśnić pewną sprawę. Chodzi o… – zanim dyrektorka dokończyła, w oddali usłyszałam męskie głosy. – Nie mogę powiedzieć. Musi pani natychmiast przyjechać.

Sama nie wiem, jak dojechałam do szkoły. Byłam w takim stresie! Uspokoiłam się nieco, kiedy zobaczyłam, że Andrzej jest cały i zdrowy. Siedział w gabinecie dyrektorki i był przerażony. Obok siedzieli dwaj policjanci. Czego chcieli od mojego syna?

– Pani syn jest podejrzany o posiadanie narkotyków – usłyszałam. I w pierwszym momencie roześmiałam się nerwowo. Co za absurd! Andrzej nigdy nie brał narkotyków. Miał tylko trzynaście lat! Zresztą skąd by na to wziął pieniądze?

– Mój syn nie bierze! To niemożliwe – stanęłam w jego obronie. – Skąd to podejrzenie?

Okazało się, że tego dnia w szkole Andrzeja była pogadanka o szkodliwości narkotyków. Policjanci przyszli z psem tropiącym, chcieli go pokazać dzieciakom. A ten jak po sznurku podszedł do mojego syna!

– W kieszeni bluzy pani syna znaleźliśmy ślady marihuany – ciągnął policjant. – Wprawdzie powiedział, że bluzę dostał od kogoś, ale…

Nie umiem spojrzeć Ewie w oczy

– Bo dostał! Dostał od… – zaczęłam i złapałam się za głowę. Mój Boże, co ja mam teraz powiedzieć? Jeśli przyznam się, że bluza jest od koleżanki, to wsypię jej syna, który najwyraźniej miał coś na sumieniu.

A ja tak lubiłam Ewę! Byłam jej wdzięczna za wszystko, co dla mnie robiła. Może powinnam powiedzieć, że kupiłam bluzę na ciuchach albo na bazarze?

– Każdy trop dokładnie sprawdzimy – zaznaczył policjant, jakby czytał w moich myślach.

– Przede wszystkim muszę ratować Andrzejka. Jest niewinny! – pomyślałam wtedy. I powiedziałam prawdę.

Wiem, że dzień później policjanci weszli do mieszkania mojej koleżanki i znaleźli u jej syna pewną ilość marihuany. Opowiedziała mi to w pracy, zalewając się łzami. Na szczęście nie handlował, więc odpowie tylko za posiadanie.

Policjanci przysięgli mi, że nikt się nie dowie, skąd mieli cynk, więc Ewa nic nie wie. Czułam się podle. Ale jej się odwdzięczyłam za dobre serce! Niby nie moja wina, że jej syn miał marihuanę. W dodatku omal nie napytał przez to biedy mojemu Andrzejkowi. Ale i tak nie umiem spojrzeć Ewie prosto w oczy.

Redakcja poleca

REKLAMA