Włożyłam do pralki następną partię pościeli. Od jakiegoś czasu czułam się tak, jakbym prowadziła mały hotel. Rodzina, a nawet ich przyjaciele przyjeżdżali do nas, kiedy tylko chcieli i zostawali tak długo, jak im się podobało.
W sumie ich zachowanie wcale nie było takie dziwne, zapewniałam im pełną obsługę, jedzenie dostosowane do ich preferencji i wieczorne atrakcje. Dodatkowo oferowałam transport do dowolnej lokalizacji.
– Nie dam rady tak dalej – szepnął mi do ucha Jacek, kiedy w końcu zamknęliśmy się w naszej sypialni.
Miał trochę racji. Te ciągłe wizyty rozpoczęły się od wczesnej wiosny i miały trwać do zimy, której tak bardzo oczekiwaliśmy. Nie wiadomo, czemu nasi krewni nie przepadali za śniegiem i mrozem. My od pewnego czasu uwielbialiśmy, bo wtedy przynajmniej mieliśmy spokój.
Kiedyś nam pomogli
Początek tej historii miał miejsce, gdy postanowiliśmy z Jackiem zbudować dom. Jako nasze miejsce wybraliśmy Warszawę, choć nie było to centrum miasta. Oboje pochodzimy z małego miasteczka podgórskiego. Znaliśmy się od najwcześniejszych lat.
Znów spotkaliśmy się w czasach studenckich i zdecydowaliśmy się pozostać w stolicy. Po studiach humanistycznych nigdy nie było łatwo znaleźć pracy, a w naszym miasteczku to było w zasadzie niemożliwe. Postanowiliśmy spróbować naszego szczęścia z dala od domów, w których dorastaliśmy.
Na początku wynajmowaliśmy różne mieszkania, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na budowę domu. Muszę przyznać, że otrzymaliśmy dużo pomocy od rodziny, która jest duża i zawodowo zróżnicowana. Część trudni się budowlanką.
Na wieść, że chcemy się budować, postanowili nam pomóc, choć musieli zrezygnować ze zlecenia w Niemczech. Poświęcili nam aż trzy miesiące. Najpierw wkroczył szwagier, hydraulik z jego ekipą, a potem dołączyli inni krewni, by nam pomóc w zakończeniu prac. Układali podłogi, kładli płytki i gładź na ścianach. Tylko do pojedynczych prac byli potrzebni inni specjaliści, ale większość prac została wykonana w ramach usług rodzinnych. Nie wszystko poszło idealnie, ale nie czepialiśmy się.
Chcieliśmy być uczciwi
Zawsze staraliśmy się zapłacić wujkom, kuzynom i innym krewnym za ich pracę albo przynajmniej próbowaliśmy. Nie chcieliśmy wykorzystywać nikogo, ale niektóre długi nie zostały do końca spłacone.
– Nie biorę pieniędzy od rodziny – powiedział szwagier.
Pozwolił nam jedynie zapłacić jego pomocnikom, bo to przecież byli obcy ludzie. Jak by na to nie patrzeć, powstał wobec naszych bliskich wielki dług wdzięczności. A że nasza rodzina jest bardzo zżyta, nikt nie widział problemu w tym, że odwiedzają nas spontanicznie w dowolnym czasie. Przecież co to za różnica, czy w dużym domu mieszka trzy osoby, pięć czy więcej?
Bez problemu, jak stwierdziła teściowa, w naszym mieszkaniu mogłoby się pomieścić co najmniej dziesięć osób. Nie miała złych intencji, ale niestety trafiła w sedno. Życie w stolicy niesie ze sobą pewne wyzwania.
Często mieli coś do załatwienia
– Przyjedziemy do was na parę dni – jako pierwsza zadzwoniła kuzynka. – Lucek ma kontrolę w klinice w Aninie, skoro już tam będziemy, to zabierzemy ze sobą dzieci, niech trochę pozwiedzają. Janka planuje duże zakupy w warszawskich sklepach, ale oczywiście nie pozwolę jej iść samej. Jest przekonana, że najlepsze porady dostanie od ciebie, bo ja podobno nie mam gustu.
I tak to się zaczęło...
Jacek przerywał swoje obowiązki zawodowe, aby przewieźć Lucka do Anina, bo nie mogło być inaczej. Ja z kolei wzięłam wolne i razem z nastolatką przemierzałam sklepy. Następnie czekały nas ogromne zakupy, gotowanie i organizowanie wieczornych atrakcji dla całej rodziny, bo przecież nie mogłam zaproponować im po prostu siedzenia przed telewizorem.
Nasi krewni mieli ochotę zobaczyć najnowsze filmy w kinie i spektakle w teatrze, odbyć spacer po mieście, po prostu spędzić z nami trochę czasu. Młodsze pokolenie marzyło o imprezie w klubie. Nie mogliśmy po prostu ich tam wysłać samych. Liczyli na nasze towarzystwo, szczególnie starsi...
Byliśmy zmęczeni
– U nas wszystko wygląda prościej, jak wy tutaj dajecie radę? – rodzice byli zaniepokojeni.
Lubili Warszawę, ale czuli się pewniej, mając przewodnika i wsparcie. Weekendy były dla nich jak małe wakacje.
– Czuję się, jakby mnie zatrudniono w biurze podróży – narzekał Jacek, zdejmując obuwie i masując zmęczone stopy.
Tego dnia odwiedziliśmy wiele miejsc – zoo, Stare i Nowe Miasto z wujem Antonim i ciotką Jagną. Ten dzień wydawał się nie mieć końca, a przecież jeszcze obiecaliśmy dzieciom pójść na pływalnię. Cały dzień na to czekały.
– Zjeżdżalnie, fale, jacuzzi, u nas takich rzeczy nie ma – Antoni przytakiwał, ale nie zamierzał z nami iść – to my mieliśmy zająć się jego dziećmi.
– Musimy porozmawiać z rodziną, ustalić pewne zasady – mówił pod nosem Jacek.
– Zrobią awanturę – odpowiedziałam cicho i na tym kończyło się zazwyczaj.
Mieliśmy świadomość, że nikt nie zrozumie naszej sytuacji. Powiedzą, że jesteśmy niewdzięczni, że stolica nas zepsuła, zapomnieliśmy o zasadach gościnności.
Wystraszyłam się
Obudziły mnie dziwne odgłosy. Słyszałam coś, czy to były tylko moje wyobrażenia? Ktoś szeptem jęczał.
– Jacek! – nagle wróciłam do rzeczywistości. – Co się stało?
Mój mąż leżał zwinięty w kulkę i jęczał. Intensywny ból całkowicie go unieruchomił. Nigdy przedtem nie widziałam go w takim stanie. Zadzwoniłam na numer alarmowy i poprosiłam o karetkę.
Zanim lekarz dotarł do nas, było coraz gorzej. Z bólu zaciskał pięści. Oboje byliśmy przerażeni. Dźwięk nadjeżdżającej karetki był dla mnie jak zbawienie.
– Zaraz dostanie znieczulenie.
Gdy Jacek dostał zastrzyki, poczuł się na tyle dobrze, że samodzielnie wsiadł do karetki. Już nie miał w oczach tego dzikiego lęku, najgorsze było już za nim. Ogarnęła mnie taka ulga, że nogi miałam jak z waty i prawie zemdlałam.
— Podtrzymam cię — silna dłoń chwyciła mnie za łokieć, a ja usiadłam na sofie.
Mąż był najważniejszy
To był wuj Antoni. Zupełnie zapomniałam o gościach. Teraz zapełniali korytarz i kuchnię, entuzjastycznie omawiając poranne wydarzenia.
– Szybko, pakuj się, wyruszamy – Lucek przekładał w dłoniach klucze od auta.
– Dokąd jedziemy?
– Jak to gdzie? Do Jacka! Nie możemy go przecież zostawić samego w szpitalu.
– Ale nie orientujesz się w tym mieście, nie znasz drogi, nie dasz rady dojechać.
– A co z nawigacją w telefonie? – Janka machała mi smartfonem przed twarzą.
– Bez obaw, ja pomogę tacie z drogą.
Bez kłopotu dotarliśmy do szpitala. Energicznie szłam korytarzami w poszukiwaniu odpowiedniego oddziału. Otaczała mnie pustka, jedynie chłodne światło jarzeniówek przerywało ciszę. W końcu odkryłam właściwe drzwi i punkt dyżurny. Jacek leżał nafaszerowany lekami. Był blady, ale spokojny. Usiadłam obok niego.
– Przepraszam, że zostawiam cię z tym wszystkim – szepnął Jacek.
– Teraz najważniejszy jesteś ty – poczułam, jak łzy pieką mnie pod powiekami.
Starałam się opanować. Nie mogłam pozwolić sobie na płacz w tym momencie.
Musieli sobie radzić sami
– Odpoczywaj i zdrowiej, chłopcze – niespodzianie za mną pojawił się wuj Antoni. – My załatwimy wszystko. Przecież z rodziną nie jesteś sam, prawda?
– A gdzie jest Janka? – zapytałam z troską.
– Została w aucie. Dba o nie. Ja nie jestem pewien, czy tutaj jest bezpiecznie. Często słyszy się o złodziejach...
Jacek pozostał w szpitalu, a ja wróciłam do mieszkania pełnego rodzinki. Zdecydowałam, że porzucam obowiązki, niech diabli wezmą gościnność. Jacek jest najistotniejszy! Jutro pojadę do niego!
Rodzina była sama. Nie mam pojęcia, co robili. Jakoś poradzili sobie z jedzeniem, bo przecież ja również wieczorem zjadłam to, co mi podała ciotka. Po upływie dwóch dni postanowiła się jednak zbuntować.
– To jakby utrzymywać całe gospodarstwo rolne – westchnęła, złożywszy ręce. – Rodzina Felków, mój Antoni i Lucjan ze swoją rodziną. Spędzam cały dzień przy garach, a potem tyle naczyń do zmycia... Szczerze, nie wiem, jak ty to wszystko ogarniałaś. Jesteś młodsza, więc pewnie łatwiej ci było. Ja muszę trochę odpocząć, wyjeżdżamy... Nie próbuj mnie zatrzymać, Antoni już poszedł na dworzec po bilety.
Szybko wyjechali
Gdy nasi wujowie opuścili nasz dom, pojawił się problem z przyrządzaniem posiłków. Ja schowałam się w szpitalu u Jacka, a reszta nie była zainteresowana gotowaniem. Żyli na fast-foodach i coraz bardziej marudzili. Najbardziej niepokoił się Lucjan o swoje zdrowie, zwłaszcza o poziom cholesterolu.
– Może wreszcie coś zrozumieją – mówił Jacek ze śmiechem, kiedy opowiadałam mu o ostatnich zdarzeniach.
Jeden po drugim, członkowie rodziny opuszczali nasz dom. Zanim Jacek wrócił ze szpitala, ostatni z gości już wyjechał.
– Wspaniale – powiedziałam z radością, rozciągając się. – Wreszcie jesteśmy sami.
– Czyżby mi zaczynało brakować tego chaosu? Czyżby to już nawyk? – Jacek śmiał się pod nosem.
Już dwa miesiące spokoju za nami. Cieszymy się ciszą i prywatnością. Mam nadzieję, że nasza rodzina coś zrozumiała, ale ostatnio wuj Antoni dzwonił i pytał, czy Jacek już wrócił do zdrowia...
Czytaj także: „Mąż i synowie zapomnieli o moich 40. urodzinach. Nawet tego dnia nie docenili, że mają czyste gacie i ciepły obiad”
„Mąż wydawał całą kasę na gadżety do samochodu. Był w szoku, gdy zablokowałam mu dostęp do konta”
„Przyszły mąż zdradził mnie trzy dni przed ślubem. Miałam być szczęśliwą żoną, a zostałam samotną matką”