„Rodzina traktowała mój dom nad morzem jak darmowy hotel. Nawet gdy byłam w ciąży, musiałam im prać i gotować”

Kobieta, która ma dość swojej rodziny fot. Adobe Stock, marjan4782
„Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że będę przeklinać obszerny i wygodny dom nad morzem. Bo odtąd w czasie każdych wakacji pojawiały się u mnie tabuny krewnych i znajomych, z którymi od lat nie miałam kontaktu. Nawet w ciąży musiałam być ich sprzątaczką, pokojówką i jeszcze opiekunką do dzieci!”.
/ 27.09.2021 13:20
Kobieta, która ma dość swojej rodziny fot. Adobe Stock, marjan4782

Zawsze myślałam, że super byłoby mieć dom nad morzem. Nad Bałtykiem bywałam tylko w wakacje, raz do roku i wyobrażałam sobie, jak wspaniale byłoby mieszkać tu przez cały rok! Podobały mi się sztormy i zbieranie muszelek podczas deszczu. Podejrzewałam, że jesienią i zimą też muszą się tu kryć jakieś atrakcje. Dlatego zdecydowałam się na studia w Gdańsku, choć to szmat drogi od mojej rodzinnej Małopolski.

Potem poszło już z górki. Zostałam w Gdańsku po studiach, dostałam dobrą pracę, wyszłam za mąż… Mój wybranek, Marcin, mieszkał w domu, który stał blisko morza. Zawsze śmieje się, że to na ten dom mnie złapał. I choć to nieprawda, to muszę przyznać, że kiedy po raz pierwszy wpadłam go odwiedzić, długo nie mogłam wyjść z zachwytu. Z okien roztaczał się widok na morze, w powietrzu czuło się zapach wiatru…

Dom nad morzem działał jak magnes

Po ślubie od razu zamieszkaliśmy na swoim, bo rodzice Marcina od wielu lat mieszkali w Szwecji. I wtedy się zaczęło. Nigdy by mi do głowy nie przyszło, że będę przeklinać moment, w którym ktoś zdecydował się zbudować tak obszerny i wygodny dom. Bo odtąd w czasie każdych wakacji pojawiały się u mnie tabuny krewnych i znajomych! I o ile z radością gościłam rodziców i rodzeństwo albo przyjaciół, którzy sami siebie obsługiwali i jeszcze zapełniali nam lodówkę, to nie rozumiem, dlaczego wpraszali się do nas krewni, których przedtem bardzo rzadko widywałam.

Widocznie hasło: „dom nad morzem” było dla nich wystarczającym wabikiem, by odnowić rodzinne kontakty. Żeby chcieli u nas tylko nocować, to pół biedy. Ale oni wymagali też ode mnie zapewnienia im wyżywienia i pełnej obsługi. Miałam być sprzątaczką, pokojówką, kierowcą, przewodnikiem wycieczek i jeszcze opiekunką do dzieci!

Oczywiście nie miałam prawa oczekiwać za to wdzięczności. Goście pakowali się, zostawiali po sobie pustą lodówkę, nieziemski bałagan i często jeszcze mieli pretensje, że pogoda nie dopisała albo nie mogłam poświęcić im wystarczająco dużo czasu, bo pracowałam!

Marcin tylko sobie z tego żartował, ale nie doświadczał tego co ja. Był kierowcą autobusu, i kiedy tylko goście zwalali nam się na głowę, brał sobie dodatkowe kursy. Kiedy jednak ciocia Hela stwierdziła, że u wujka Janka tylko materac z naszego małżeńskiego łóżka nie powoduje dolegliwości kręgosłupa, i przez tydzień spał zwinięty na sofie, szybko zmienił zdanie co do nieszkodliwości gości, i skruszony przyznał mi rację.

– W przyszłości musimy być bardziej asertywni – powiedział, kiedy jednak goście znów się pojawili, to tak jak ja, nie umiał im odmówić im azylu.

Tak męczyliśmy się przez kilka lat, aż nadeszło wybawienie, w postaci maleństwa w moim brzuchu. Na wieść o mojej ciąży wszyscy stracili ochotę do odwiedzin. Pewnie się zorientowali, że nie będę mogła już ich obsługiwać. Tylko moja mama zapowiedziała, że mnie odwiedzi, po to, żeby mi trochę pomóc, kiedy na świecie pojawi się dzidziuś.

Ponieważ dość szybko dostałam zwolnienie od lekarza, wyglądało na to, że czeka mnie, pierwsze, od kiedy zamieszkałam nad morzem, spokojne lato. Dziecko miało się urodzić w czerwcu, a nikt o zdrowych zmysłach nie przyjechałby w odwiedziny bez możliwości wysypiania się.

Planowałam, że będę chodziła na leniwe spacery po plaży, wreszcie przeczytam wszystkie zaległe książki, przygotuję porządną wyprawkę dla dzidziusia… Jednak plany planami, a życie życiem. Ciąża dawała mi się porządnie we znaki, a spacery z olbrzymim brzuchem szybko przestały być przyjemnością. Najczęściej siedziałam na kanapie przed telewizorem i popijałam zimny sok marchewkowy.

Mimo tych niedogodności, cieszyłam się tymi ostatnimi chwilami wolności, bo wiedziałam, że za rok będę miała pełne ręce roboty. Nie tylko będę musiała zajmować się maleństwem, ale i goście z całą pewnością znów zechcą mnie odwiedzić.

Akurat zamierzałam uciąć sobie popołudniową drzemkę, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdziwiło mnie to, bo nikogo się nie spodziewałam. Doszłam do wniosku, że to pewnie listonosz. Otworzyłam drzwi.

– Niespodzianka! – krzyknęli jednocześnie moja kuzynka, Monika, jej mąż Bartek i dwójka ich pociech.

– No, rzeczywiście, niespodzianka, nie spodziewałam się was – powiedziałam z niezbyt mądrą miną, bo kuzynki nie widziałam od lat.

– Ale nic się nie przejmuj – zastrzegła od razu. – Jeśli się zgodzisz, to tylko u ciebie zanocujemy. Jutro ruszamy dalej.

Co miałam zrobić? Zaprosiłam ich do środka, zaprowadziłam do pokoju gościnnego, wyjęłam pościel, zaproponowałam herbatę… Z moim wielkim brzuchem ledwo się poruszałam, ale nikt nie kwapił się, by mi pomóc. Ich córka, Joasia, kiedy zobaczyła, że nie ma jej ulubionego soku, rozdarła się wniebogłosy. Siedmiolatka! Rodzice ani trochę się nie przejęli.

– Uczymy ją, żeby zawsze wyrażała swoją opinię – oświadczyła Monika, parząc na córkę z dumą. – Dzieci nie powinny tłumić emocji, bo wyrastają z nich zakompleksieni dorośli!

– Nie mam nic innego – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, a Joasia zaczęła wrzeszczeć jeszcze głośniej.

– A nie mogłabyś… No wiesz, gdzieś skoczyć i kupić? – zapytał Bartek.

– Nie – odparłam chłodno. – W południe w ogóle nie ruszam się z domu, bo nie mogę przejść bez zadyszki pięćdziesięciu metrów.

Niezadowoleni zabrali dzieciaki  i poszli na plażę

Kiedy Marcin wrócił, aż się za głowę złapał na widok bagaży w naszym pokoju gościnnym.

– A myślałem, że chociaż w tym roku nam się upiecze – westchnął.

Kiedy wieczorem moja kuzynka z rodziną powróciła, dopiero się przekonał, co musiałam przejść! Dzieciaki się nudziły, a że nikt nie zabraniał im wyrażać głośno swoich opinii, to Marcin usłyszał, że jest głupi, bo zabronił im bawić się swoim sprzętem wędkarskim. Oczywiście rodzice nie zareagowali.

– To jakaś paranoja! Gdybyś była dzieckiem odezwałabyś się tak do starszej osoby przy swojej matce? – zapytał mnie potem na boku.

– Żartujesz? – prychnęłam. – Potem przez tydzień nie usiadłabym na tyłku! Są rozpuszczone…

Potem dzieciaki znalazły sobie nową zabawę. Wyjmowały z regałów wszystkie książki i układały je na podłodze w równych rzędach.

– Daj spokój – powiedziała Monika, kiedy zobaczyła, że już otwieram usta, żeby je skarcić. – Takie zabawy są najbardziej rozwijające!

Może i tak, tyle tylko, że smarkaczom zaraz się nie znudziło. Oczywiście książki zostawili na podłodze, a Monika bynajmniej nie kwapiła się do ich posprzątania. Chcąc nie chcąc, musiałam zrobić to sama.

Miałam dosyć ich roszczeniowej postawy

Nazajutrz od rana czekałam na chwilę, kiedy będę sama. Niestety, nie widziałam żadnych sygnałów świadczących o wyjeździe rodzinki.

– Wiesz, jeśli by wam to nie przeszkadzało, to zostalibyśmy jeszcze dzień lub dwa – powiedziała Monika, kiedy zapytałam ją, o której chcą wyjechać. – Dzieci są zachwycone…

Zrobiłam dobrą miną do złej gry i powiedziałam, że nie ma sprawy, chociaż w środku się gotowałam.
Tamtego dnia wyjątkowo się postarałam, i kiedy wyruszyli na plażę, zrobiłam obiad. Niby nic specjalnego, spaghetti z domowym sosem, ale niech ktoś spróbuje to robić z brzuchem sterczącym jak piłka!

– Ja tego nie lubię! – powiedziała Asia, grzebiąc widelcem w makaronie.

– To może zrobię ci kanapki, skoro nie lubisz makaronu – poradziłam jej.

– Nie będę jeść! – rozdarła się, a po chwili dołączył do niej braciszek.

– Dzieciom należy zostawiać wybór, tak jak dorosłym – pouczyła mnie Monika. – Ciebie chyba nikt nie zmusza do jedzenia, prawda? Nie możesz jej zrobić czegoś innego? Uwielbia smażoną rybę! Na pewno masz w domu, w końcu jesteśmy nad morzem…

I wtedy to się stało. Może to przez te wszystkie wakacje przestane przy garach bez słowa podziękowania. A może to tylko upał albo hormony? W każdym razie wzięłam talerz z makaronem i zrzuciłam jego zawartość Monice na kolana.

– Co ty robisz? – zerwała się wściekła. – Oszalałaś?

– Nic takiego. Po prostu chciałam wyrazić swoją opinię – powiedziałam, wzruszając ramionami.
Nie minęło pół godziny, a Monika z rodziną ruszyli w dalszą drogę.

– Bardzo dobrze zrobiłaś – pogratulował mi Marcin, kiedy opowiedziałam mu całe zdarzenie. – Może więcej nie przyjadą.

– Nie ciesz się na zapas, kochanie – roześmiałam się. – Wytłumaczą sobie, że to przez hormony. Z darmowego hotelu nie zrezygnują!

Czytaj także:
„Zaopiekowałam się facetem po przejściach: ubrałam, wykarmiłam, utuliłam. W ramach podziękowania, odszedł do innej”
„Mój związek z wykładowcą miał być tajemnicą, a ja głupia uznałam to za romantyczne. Ciekawe, co na to wszystko jego żona”
„Mam 30 lat, mieszkam z mamą, nie pracuję. Jest mi dobrze, a mama jest taka szczęśliwa, że może wokół mnie poskakać”

Redakcja poleca

REKLAMA