„Rodzina traktowała mnie jak bankomat. Kiedy otarłem się o śmierć, docenili, że w życiu są ważniejsze rzeczy niż pieniądze”

Mężczyzna nie w humorze fot. iStock by GettyImages, KatarzynaBialasiewicz
„Nie zauważałem mojej żony, która zrezygnowała z pracy, żeby wychowywać nasze dzieci. Na nie też nie zwracałem uwagi, bo wydawało mi się, że należy mi się dozgonna wdzięczność za to, że płacę rachunki. Bardzo się myliłem”.
/ 05.11.2023 19:15
Mężczyzna nie w humorze fot. iStock by GettyImages, KatarzynaBialasiewicz

Miałem tego wszystkiego dosyć. Cholera! To ma być rodzina? Nie, to raczej banda nierobów, nieuków i niewdzięczników! Kiedy tamtego dnia wróciłem z pracy, zmęczony jak koń, sponiewierany jak pies – ci jak zwykle siedzieli przed telewizorem. Nie czekała na mnie kolacja, nikt nie zaproponował mi nawet herbaty. Za to rzucili się na mnie jak stado hien.

– A wiesz, tatku, że Karola, ta z mojej klasy, znów jedzie do Zakopanego? – od razu zaczęła nadawać moja starsza latorośl, szesnastoletnia Gabi. – To już drugi raz w tym roku! A w czasie ferii była ze starymi na nartach w Dolomitach!

Wiedziałem już, do czego zmierza. Zaraz zapyta, czy dam jej forsę, żeby mogła jechać razem z tą swoją przyjaciółką od siedmiu boleści. Kurczę, coraz częściej czułem się we własnym domu jak bankomat. Nic, tylko daj, daj, zapłać rachunki. Żadnych czułości, cienia wdzięczności – tylko eskalacja żądań! A przecież harowałem na nich jak perszeron! Choćby z tego powodu chyba należy mi się nieco szacunku?

– Nie mamy pieniędzy na takie eskapady – burknąłem. – Przypominam ci, że zbieram na twój nowy rower i letni obóz żeglarski. Pieniądze nie spadają z nieba!

Córka zacisnęła usta i aż pobladła ze złości. Odwróciła się na pięcie i pognała… gdzie? Rzecz jasna na skargę do mamy.

– Co za kutwa z niego! – wyraźnie słyszałem jej sceniczny szept, kiedy sam robiłem sobie w kuchni kanapki. – Nic, tylko ciągle gada o oszczędzaniu i o zaciskaniu pasa!

– Nie wściekaj się, córuś – zakwiliła Aldona, moja żona. – Tatuś nie zarabia tyle, co ojciec Karoliny.

– No chyba! – prychnęła w odpowiedzi Gabi. – Jej stary to adwokat! Widziałaś jego auto? Facet ma porszaka! A ten – domyśliłem się, że wskazała na otwarte drzwi kuchni, w której kładłem na pajdy chleba ser – ledwo uzbierał na starego golfa!

Zamarłem z oburzenia. Już miałem wygarnąć im prawdę w oczy, ale się powstrzymałem. Czułem w sobie masochistyczną potrzebę usłyszenia, co jeszcze o mnie powiedzą.

To oferma i nieudacznik! – córka syczała jak żmija. – Łazi po domu sfrustrowany i wyżywa się na nas!

– Ciii – odpowiedział jej szept Aldony (dałbym sobie łapę uciąć, że dźwięczał w nim z trudem skrywany śmiech). – Bo jeszcze Pan Obrażalski cię usłyszy!

Tego było za wiele. Pirzgnąłem nożem tak mocno, że aż pękł talerzyk. Odwróciłem się na pięcie i energicznym krokiem ruszyłem do pokoju.

– Oho, miałaś rację, zaczyna się – zamruczała Gabi i szybko jak gepard skoczyła do swojego pokoju.

– Nie odchodź, gdy ojciec chce z tobą rozmawiać! – wydarłem się do zatrzaśniętych niemal na moim nosie drzwi.

Tyram na nich wszystkich, a nikogo przy mnie nie ma

A potem odwróciłem się do zapatrzonej w telewizor żony:

– Ciężko pracuję na cały ten dom, a w zamian domagam się tylko odrobiny szacunku! Jestem uczciwym człowiekiem, nie kimś, kto odkręca w sądzie kota ogonem, żeby zgarnąć plik brudnych pieniędzy! Zamiast się czepiać i nazywać mnie nieudacznikiem, doceńcie chociaż to, że dzięki mojej krwawicy możecie całymi dniami paść swoje tyłki przed telewizorem!

Aldona, która aż do ostatniego zdania całkowicie mnie ignorowała, gapiąc się w ekran i pogryzając czipsy, nagle skoczyła, jakbym igłą dźgnął ją w tyłek (fakt, że ostatnio taki jakby większy).

– Nie tylko ty pracujesz! – bryznęła mi w twarz kruszynkami czipsów (chyba o smaku cebulowym).

– A pranie? Gotowanie? Zakupy? Sprzątanie? Co myślisz?! Że samo się robi? – wyliczała.

To, że się tamtego wieczora nie pokłóciliśmy, zawdzięczamy jedynie Jaśkowi, mojemu młodszemu dziecku. Bo kiedy już brałem wdech, żeby jej coś odwrzasnąć, usłyszałem jego cichutkie pytanie:

– Tato, pogramy w piłkarzyki?

– Nie mam teraz nastroju na głupie zabawy! – zgrzytnąłem zębami, a on wtulił głowę w ramiona.

Złość jednak zdążyła już nieco wywietrzeć mi z głowy, kiedy więc znowu spojrzałem na żonę (jakby nigdy nic gapiła się w telewizor), spytałem lodowatym głosem:

– Pamiętasz chociaż, że jutro mam operację?

– Pamiętam. Tyle że to nie operacja a zabieg. Zwykła plastyka przegrody nosa – prawie prychnęła.

– Ale w pełnym znieczuleniu! – uniosłem się.

– A ja bez znieczulenia urodziłam dwójkę dzieci. I gdzie wtedy byłeś?

– Przy tobie!

– Tylko kiedy rodził się Jasiek – fuknęła. – A jak męczyłam się z Gabrysią, piłeś z kumplami do rana!

Kurczę, co to za wredna kobieta! Żeby wypominać człowiekowi potknięcie sprzed szesnastu lat! Przecież to były inne czasy! Porody rodzinne uchodziły wtedy za nowinkę, a nie za normę, jak dzisiaj!

Chciałem ją poprosić, żeby pojechała ze mną do szpitala. I poczekała, aż mnie zoperują, była przy wybudzeniu. Ale rozmowa jak zwykle przerodziła się w litanię wzajemnych pretensji. Machnąłem więc tylko ręką i poszedłem się kąpać. Jutro muszę wstać wcześnie, trzeba się wreszcie wyspać.

Nazajutrz w szpitalu szybko się przekonałem, że jestem tylko trybikiem w tej wielkiej maszynie. Na ten dzień kilku pacjentów zapisano na operację przegrody nosowej, czuliśmy się więc jak na fabrycznej taśmie. Kolejno: rejestracja, przyjęcie na oddział, pobranie krwi, mierzenie ciśnienia, a potem czekanie na swoją kolej. Kurczę – jak pech, to pech. Mnie wyznaczono na godzinę, nomen omen, trzynastą. Byłem ostatni w kolejce.

Leżąc samotnie na skrzypiącym i niewygodnym łóżku, czułem, jak znów narasta we mnie żal i irytacja. Po głowie błąkała mi się stara śpiewka: „Tyram na nich wszystkich jak katorżnik, a kiedy ląduję w szpitalu, żadnego przy mnie nie ma”.

Byłem tak rozgoryczony, że ze złośliwą satysfakcją pomyślałem nawet, jak by to było świetnie, gdyby w czasie zabiegu coś poszło nie tak i zszedłbym na operacyjnym stole. Aldona i nasze upiorne dzieci zostaliby sami. Ciekawe, jak daliby sobie radę? I kiedy by za mną zatęsknili? Tyle że wtedy byłoby już za późno.

– To rutynowy zabieg – na twarzy anestezjologa oglądającego zdjęcie rentgenowskie mojej klatki piersiowej wykwitł blady uśmiech. – Za czterdzieści minut obudzi się pan na sali pooperacyjnej z poczuciem, że jest już po wszystkim.

A potem wstrzyknął mi coś do tkwiącego w ręce wenflonu i chwilę później odpłynąłem.

Niestety, nie pospałem długo, bo już chwilę później do moich uszu dobiegły zdenerwowane głosy pielęgniarki i lekarzy:

– Tętno spada! Saturacja 20 procent! Doktorze! Tracimy go!

Potem już tylko pamiętam jakieś pojedyncze zdania. I przyśniło mi się, jak przez lata nie doceniałem swojej żony. Jak krzyczałem na dzieci, bo były za głośno, jak nie miałem dla wszystkich czasu. Przyśnił mi się dogłębny smutek i nicość. Przyśniło mi się, że jesteśmy sobie obcy. 

Musiałem się postarać

– Zaraz na pewno się obudzi – usłyszałem głos mojej żony. Poczułem też, jak gładzi mnie po dłoni. 

Otworzyłem powoli oczy, ostre światło raziło, ale dostrzegałem powoli kontury Aldony, Jasia i Gabi. Wciąż jeszcze mocno zdezorientowany – nadal niepewny, co było snem, a co jest rzeczywistością – zobaczyłem, że patrzą na mnie z czułością.

Obudził się!– odezwała się Gabi. – Tatusiu! 

Czułem, jak łza spływa mi po policzku. Jednak byli przy mnie. Nie jestem im obojętny, nie jestem tylko bankomatem. 

Prawdę powiedziawszy, dziwiłem się, że przyjechali. Narzekałem na moją rodzinę, ale zawsze byłem nieobecny, nie zbudowałem z nimi więzi. Albo uciekałem w pracę, albo kumpli. Nigdy mnie nie było. Zawsze było coś ważniejszego, a ja miałem do nich pretensje, że mnie nie czcili jak bożka. 

– Zakopane? – wychrypiałem – Świetna myśl! Pojedźmy tam w weekend wszyscy!

Popatrzyli na mnie jak na wariata.

– O czym ty mówisz? – zdziwiła się Aldona. 

– Gabi chciała jechać – popatrzyłem na córkę i ścisnąłem ją za rękę – A nam przecież należy się wypoczynek. Pojedziemy wszyscy. Pochodzimy po górach, zjemy oscypka, a tatuś z mamusią…– obrzuciłem żonę czułym spojrzeniem – …napiją się grzanego winka – dokończyłem, puszczając do Aldony oko.

Patrzyli na mnie, jakby widzieli mnie pierwszy raz. 

– Dobrze, dobrze kochanie. A teraz odpoczywaj – dorzuciła żona, ale widziałem na jej twarzy radość.

Musiałem zostać w szpitalu jeszcze kilka dni. Sam się sobie dziwię, że cała nasza rodzina potrzebowała dramatu, żeby dostrzec, że jesteśmy dla siebie najważniejsi. 

W góry jedziemy pod koniec listopada, zaraz po moje wizycie kontrolnej. Coraz częściej zastanawiamy się z żoną czy nie przeprowadzić się na wieś i nie zwolnić tempa. Rodzina jest ważniejsza niż awanse i drogie samochody. Ale jeszcze musimy do tego przekonać dzieci.

Czytaj także:
„Kumpel odbił mi dziewczynę, którą kochałem do szaleństwa. Cierpiałem w milczeniu i zostałem ojcem chrzestnym ich córki”
„Mój mąż to był kawał łajdaka. Zniszczył życie wielu ludziom, ale najbardziej pokutował za moje grzechy”
„Pracuję na dwie zmiany, by utrzymać dorosłego syna. Darmozjad wdał się w tatusia, ale nie mam serca wyrzucić go na bruk”

Redakcja poleca

REKLAMA