„Kumpel odbił mi dziewczynę, którą kochałem do szaleństwa. Cierpiałem w milczeniu i zostałem ojcem chrzestnym ich córki”

Zatroskany mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Westend61
„Kochałem ją, a ona wolała mojego kumpla. Patrzyłem na ich szczęście i cierpiałem coraz bardziej. Gdyby Monika spojrzała na mnie przychylniejszym wzrokiem, plunąłbym na przyjaźń z Maćkiem i bez wahania skoczył w jej ramiona”.
/ 03.11.2023 20:30
Zatroskany mężczyzna fot. iStock by GettyImages, Westend61

Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem, odebrało mi mowę. Była taka piękna! Biła z niej pozytywna energia, optymizm. Siedziała z bardzo rozbawionym towarzystwem w tawernie w porcie rybackim w Helu. Śmiała się, rozmawiała, ale dałbym sobie rękę uciąć, że kilka razy zerknęła przelotnie w stronę stolika, przy którym siedzieliśmy z Maćkiem.

To było w połowie lat 90. Właśnie rozkręcaliśmy we dwóch naszą firmę – szkolenia nurkowe i prace podwodne. Roboty było dużo, pieniędzy nie za wiele, w sezonie, wieczorami  padaliśmy ze zmęczenia. Byliśmy jednak uparci. Dwóm świeżo upieczonym instruktorom nie brakowało ambicji i determinacji.

Latem mieszkaliśmy w przyczepie kempingowej stojącej na polu namiotowym obok bazy nurkowej w Jastarni. Od wczesnego ranka ładowaliśmy butle powietrzem, sprawdzaliśmy sprzęt. Potem płynęliśmy z grupami kursantów wynajętą łódką do pobliskich wraków, przy których prowadziliśmy szkolenia. Po południu były jeszcze wykłady, potem następne zanurzenie, płukanie sprzętu z morskiej wody, wreszcie przygotowania do następnego dnia. Dopiero około 21 znajdowaliśmy trochę czasu na to, by zjeść i wypić kufelek piwa.

Wstydziłem się zagadać

– Widzisz tę dziewczynę? – dyskretnie wskazałem mu brunetkę siedzącą kilka stolików dalej. – Myślisz, że mieszka na naszym kempingu?

Odwrócił się w ich stronę.

– Raczej nie – odparł.– Wyglądają raczej na takich, którzy przypłynęli do portu którymś z jachtów.

Zrobiło mi się żal. Kurczę, gdyby dziewczyna przyjechała do bazy nurkowej, znalazłbym pretekst jutro czy pojutrze, żeby do niej zagadać. Ale skoro jest żeglarką, to pewnie jutro odpłynie. I już jej nie zobaczę.

– Zagadaj do niej, jak ci się podoba – radził przyjaciel.

– No co ty! – żachnąłem się. – Miałbym podejść do nich i robić z siebie głupka? Wyśmialiby mnie!

– Jeśli chcesz, mogę z nią pogadać – zaproponował Maciek.

– Serio? Zrobisz to dla mnie?

Wstał i wygładził nurkowy ocieplacz, jakby to był elegancki surdut.

– Robię to tylko dla ciebie, bracie – zażartował, ruszając.

Wstrzymałem oddech. Tamci najpierw ucichli, mierząc go niezbyt życzliwym wzrokiem. Maciek się jednak nie zrażał. Rzucił jakiś żarcik, potem zamówił u barmanki piwo dla wszystkich. Nie upłynęła minuta, a siedział obok pięknej jak sen brunetki, a ona zaśmiewała się z tego, co mówił. Przypomniał sobie o mnie dopiero po kwadransie. Wskazał mnie dziewczynie, oboje machnęli, żebym podszedł.

– Przedstawiam ci Monikę. Najpiękniejszą żeglarkę w promieniu 20 mil morskich – powiedział, ale ona nawet na mnie nie spojrzała.

Miał ją poderwać dla mnie, a tymczasem...

– Chcemy zamieszkać razem – oznajmił we wrześniu. – To nie będzie dla ciebie problem?

Bardzo się starałem, żeby nie wyczytał z mojej twarzy, co czuję.

Tamto lato było dla mnie koszmarem. Maciek z Moniką stali się nierozłączni. Zapatrzeni w siebie, zakochani. Pal licho, że większość szkoleniowej roboty spadła na mnie. Gorzej, że nie umiałem się z tym pogodzić. Przecież to ja ją wypatrzyłem! Ona była mi przeznaczona!

Niestety, Monika tak nie uważała. Traktowała mnie z sympatią, jak najlepszego kumpla jej ukochanego, ale nic więcej. Mogłem tylko udawać, że i ona mnie nic nie obchodzi.

– Żaden problem, życzę wam powodzenia – odparłem lekko, a w duchu pomyślałem, że fascynacja Moniką kiedyś mi przejdzie.

Tak się nie stało. Co ona miała w sobie, że robiło mi się gorąco na  dźwięk jej głosu? Byłem zakochany po uszy. Beznadziejnie, nieuleczalnie. I musiałem przed światem, a przede wszystkim przed najlepszym kolegą, udawać, że tak nie jest.

Minęła jesień, zaczęła się zima. Martwy sezon w biznesie nurkowym. Maciek z Moniką urządzali mieszkanie, snuli wspólne plany. Ja rzuciłem się w wir roboty. Na Mazurach prowadziłem szkolenia z nurkowania podlodowego, potem wyjechałem do Egiptu, gdzie zatrudniłem się jako przewodnik grup nurkowych. Do Polski wróciłem w kwietniu. Opalony na brąz, wysportowany, szczupły. Maciek wyglądał przy mnie blado. Dosłownie! A do tego przybyło mu kilka kilogramów. Tylko co z tego, skoro Monika nie odrywała od niego wzroku.

– Spodziewamy się dziecka – oznajmił. – W lipcu weźmiemy ślub. Mogę cię prosić na świadka?

To były szalone miesiące. I dla nich, i dla mnie. Tyle że u nich rozkwitało uczucie, a u mnie… Cóż. Zaciskałem zęby i próbowałem wmówić sobie i wszystkim, że świetnie się bawię.

W naszym fachu łatwo przecież o wypadek...

Organizowałem nurkowe wyprawy do Meksyku na Półwysep Jukatan, nurkowałem ekstremalnie głęboko w egipskim Blue Hole, wpychałem się w coraz węższe i dłuższe korytarze alpejskich jaskiń, eksplorowałem oplątane zerwanymi sieciami rybackimi bałtyckie wraki. Tylko ja wiedziałem, że to wariactwo bierze się nie z żądzy przygody, ale z rozpaczy za utraconą miłością. Mały i hermetyczny światek nurkowy zwrócił na mnie uwagę. Stałem się znany, byłem autorytetem.

Rzesza chętnych do odbycia u mnie szkolenia rosła. To napędzało obroty naszej firmy. Oprócz zwyczajnych zleceń na prowadzenie kursów pojawiły się inne – dużo lepiej płatne i bardziej prestiżowe. Zaoferowano nam typowe prace podwodne: badanie stanu technicznego zapór wodnych, korytarzy podwodnych w elektrowniach, czyszczenie kadłubów statków.

– Stary, jesteś wielki! – chwalił mnie Maciek.– Gdyby nie ty, moja rodzina przymierałaby głodem.

„Moja rodzina”. Nic mnie nie bolało tak jak te dwa słowa. Tak, Maciek i Monika byli już rodziną. A w grudniu przyszła na świat ich córeczka – Agnieszka.

Byłem wtedy na Jukatanie, ale specjalnie czekali aż do lutego, żebym mógł zostać ojcem chrzestnym Agusi. Trzymając to śliczne maleństwo na rękach, nie mogłem oderwać spojrzenia od jego matki. Monika nigdy nie wyglądała na szczęśliwszą i bardziej promienną.

– Kocham cię! – wykrzyczał Maciek, który wypił za dużo na chrzcinach. – Przerosłeś mnie w nurkowaniu, mógłbyś prowadzić firmę sam, a mnie kopnąć w tyłek. Prawdziwy z ciebie przyjaciel.

Nie mogłem tego słuchać. Przyjaciel, którego znałem od podstawówki, z którym jako nastolatek robiłem na obozach sportowych pierwsze kursy nurkowe, zaczął mnie denerwować. Jak taki mięczak mógł się podobać Monice? Taka kobieta zasługiwała na prawdziwego faceta! Wciąż jednak trzymaliśmy się razem.

Mówiąc z ręką na sercu, sam nie wiem, czy pozwalałem mu nadal być moim wspólnikiem ze względu na dawną przyjaźń, czy na Monikę. Tylko dzięki temu mogłem mieć z nią kontakt.

– Wiesz co?– paplał Maciek. – Gdyby mi się przytrafiło coś złego… Wiesz, w naszym fachu łatwo o wypadek. Zajmij się moimi dziewczynami, dobrze? Nie pozwól, by Monika została sama z dzieckiem.

Zapłakany, beznadziejnie zakochany frajer

Aż mi się gorąco zrobiło. Zaraz jednak pomyślałem złośliwe, że takiej ofermie jak Maciek na pewno nic złego nie grozi. W naszym duecie to ja byłem lokomotywą. Robiłem nurkowania, którymi zachwycano się na internetowych forach, sam realizowałem najtrudniejsze zlecenia.

Tamtego lata znów zamieszkałem na kempingu obok bazy nurkowej w Jastarni. Byłem jednak w przyczepie sam. Maciek z Moniką wynajęli w pobliżu pokoik, żeby ich dziecko miało lepsze warunki.

Gros całej roboty spadło więc znowu na mnie. Nie narzekałem jednak, łowiłem ulotne chwile, kiedy mogłem zamienić z nią kilka słów, spojrzeć w jej ciemne oczy, usłyszeć cudowny śmiech. Gestem ani słowem nie mogłem jednak zdradzić, jak wiele ona dla mnie znaczy. Stałem się mistrzem takiej mimikry. Na zewnątrz – luzak otoczony wianuszkiem zapatrzonych w niego kursantek. W środku – zapłakany, beznadziejnie zakochany frajer.

Lato zleciało szybko. Jesienią wyjechałem, by szkolić kursantów w Egipcie, potem przeniosłem się do Francji, by eksplorować jaskinie Masywu Centralnego. W międzyczasie zrobiła ze mną wywiad jakaś stacja telewizyjna, ze trzy razy wspomniano o mnie w ogólnopolskiej prasie, zyskałem nawet sponsora, który fundował mi sprzęt.

Wystarczająco długo niańczyłem Maćka

A Maciek? Żył głównie miłością. Jeśli wyjeżdżał na jakieś szkolenie, to najwyżej na weekend. Nie robił niczego szczególnego, zajmował się wyłącznie kursami na podstawowy stopień nurkowy prowadzonymi w basenie i w płytkich jeziorkach.

I wtedy trafiło mi się zlecenie życia. Dyrekcja jednej z elektrowni wybrała naszą firmę do zrobienia dokumentacji stanu korytarzy doprowadzających wodę. Mieliśmy obfotografować i ostukać młotkiem kilometry zalanych betonowych tuneli i zgarnąć za to większy szmal, niż ten zarobiony przez całe lato.

Oczywiście, oprócz plusów, był także haczyk. Ta robota była niebezpieczna. Dlaczego? Elektrownia nie może przerwać produkcji na czas, kiedy po korytarzach będą pływać nurkowie. Prąd musi być wytwarzany non stop, co oznacza, że tylko niektóre z całej sieci tuneli będą okresowo wyłączane.

Innymi wciąż musi płynąć woda. I to szybko! Dlatego przypadkowe wpłynięcie nurka do niewłaściwej, gładko wybetonowanej rury, oznaczało dla niego pewną śmierć. Strumień wody nie tylko porwałby go ze sobą, uniemożliwiając powrót, ale też zerwał z twarzy maskę, wyrwał automat oddechowy z ust, cisnął z ogromną siłą o ściany tunelu. Właśnie z powodu takiego zagrożenia teraz tę pracę wykonują zdalnie sterowane podwodne roboty. Ale wtedy, pod koniec lat 90., dronów jeszcze nie używano i do Hadesu trzeba było wysyłać żywych ludzi.

– Dziś popłyniemy tu – drugiego dnia pracy pokazałem Maćkowi plan podziemi elektrowni, który każdego ranka aktualizowałem w dyspozytorni. – Będziemy musieli minąć kilka rozwidleń korytarzy. Na pierwszym skrzyżowaniu skręcamy w prawy tunel, na drugim w lewy, a na trzecim znów w lewy. Zapamiętaj kolejność, bo jeśli coś pomylimy, prąd pociągnie nas tak głęboko, że nawet jeśli jakimś cudem nie pozabijamy się o ściany, to i tak zabraknie nam powietrza na powrót.

Spojrzał na mnie niezbyt przytomnym wzrokiem. W jego oczach tlił się strach. Nic dziwnego, przez ostatni czas eksplorował co najwyżej szuwary. W przeciwieństwie do mnie, nie był rozpływany i zanurzenie w ciasnych i ciemnych tunelach było dla niego nie lada wyzwaniem.

– Stary, ja tego nie zapamiętam! – jęknął. – I nic nie rozumiem z tej mapki. Może umówmy się, że będę płynął tam, gdzie mi wskażesz?

Zgodziłem się, tłumiąc słowa krytyki. Maciek sam nie dałby sobie z tym rady. Był słaby. Rodzinne pielesze, ćwierkanie z żonką i niańczenie dziecka kompletnie go rozmiękczyły. Po raz tysięczny przebiegło mi przez głowę, że Monika źle wybrała. Tylko ja dorównywałem jej siłą i charakterem. Byłbym dla niej idealnym partnerem. Cholera, tylko dlaczego ona jest taka ślepa?

Przykręcając automaty nurkowe do butli, sprawdzając latarki i wciągając skafander, myślałem ze złością, że gdyby Monika spojrzała na mnie przychylniejszym wzrokiem, plunąłbym na przyjaźń z Maćkiem i bez wahania skoczył w jej ramiona. Czy nie dość długo go niańczyłem?

Wściekły i pogrążony w chmurnych myślach popłynąłem jako pierwszy dosyć obszernym tunelem. Woda była całkiem przejrzysta, światło latarki sięgało więc daleko – dwadzieścia metrów w przód.

Przemieszczaliśmy się powoli, badając i fotografując pęknięcia oraz odpryski na betonowych ścianach. Po dziesięciu minutach dotarliśmy do pierwszego rozwidlenia.

W pewnym momencie musiałem się zastanowić którym korytarzem płynąć i zawisłem w toni. Maciek zatrzymał się gwałtownie, zapierając się ręką o ścianę. To nieprofesjonalne zachowanie (nurek stara się nie dotykać podłoża). To wzbiło chmarę osadów, która zawisła w nieruchomej wodzie. Zaświeciłem na jego twarz. Pod maską dostrzegłem wybałuszone i przepełnione strachem oczy.

Machnąłem tylko ręką i nawet nie patrząc na mapę, skierowałem się w prawo. Kumpel posłusznie popłynął za mną. I znowu zaczęła się żmudna dokumentacja. Kilka razy musiałem sięgnąć po młotek, żeby sprawdzić, czy pod drobnymi odpryskami nie kryją się głębsze szczeliny. Maciek wciąż pstrykał zdjęcia.

Wyciągnąłem rękę, ale... się zawahałem

Po kwadransie dopłynęliśmy do następnego rozwidlenia. Czując złośliwą satysfakcję, znowu spojrzałem na niego. Który korytarz? Maciek, po dłuższym wahaniu, skierował się w prawo. Źle! Gdyby popłynął dalej, za chwilę porwałby go prąd! Szybkim ruchem złapałem go za płetwę i przyciągnąłem do siebie. Zamachał rękami, po raz kolejny wzbijając kłębiące się wokół nas osady, ale się poddał. Wskazałem mu lewy korytarz i ruszyliśmy dalej.

Moja irytacja narastała z każdym metrem. Że też muszę pracować z takim nieudacznikiem! Że też taka sierota poderwała jedyną na świecie kobietę, którą kochałem! Zły i rozdrażniony płynąłem za szybko, byle jak robiąc dokumentację. Nie minęło kolejnych dziesięć minut, jak dotarliśmy do trzeciego skrzyżowania. 

Ponieważ jednak Maciek został daleko w tyle, i tak musiałem na niego zaczekać. Zawisłem więc w toni, czekając, aż podpłynie bliżej. Obserwowałem, jak robi zdjęcia, jak jego lampy przesuwają się w moją stronę.

Dziś myślę, że chciał się wykazać, udowodnić, że nie jest fajtłapą – to pewne. Nie zatrzymując się więc, minął mnie i wpłynął w tunel odchodzący na prawo. „Znów się pomylił, kretyn!” – zatriumfowałem w myślach.

I wyciągnąłem rękę, żeby go chwycić za płetwę. Wyciągnąłem, ale nie zdążyłem go złapać. Miałem jeszcze tylko nadzieję, że Maciek zaraz poczuje, że zaczyna wciągać go wir i szybko zawróci. Nie zawrócił. Wszystko trawało sekundy, słaby, zielonkawy poblask jego lampy zawirował w agonalnym tańcu. Mogłem sobie tylko wyobrazić, jak walczy. Jak bije płetwami, jak desperacko próbuje się czepiać gładkich ścian. Wszystko na nic. Już po chwili ostatni rozbłysk światełka zniknął.

Przechytrzyli mnie, nadal są razem

Maćka znaleziono kilometr dalej. Martwego. Wróciłem z hiobową wieścią do Moniki. Przyjęła to strasznie. Wpadła w czarną rozpacz, wyła niemal zwierzęcym głosem. Cholera, ona naprawdę go kochała.

Byłem jednak nieugięty. Zająłem się i Moniką, i ich dzieckiem. Gotów na każde wezwanie, niezastąpiony powiernik i pomagier. Po pół roku tego szaleństwa, kiedy wszyscy znajomi, a nawet rodzina odsunęli się od niej, zostałem z nią sam.

Wreszcie zaczęła się trochę uspokajać. Najpierw cmoknęła mnie w policzek, chwyciła za rękę, zasnęła wtulona w moje ramię. W tych chwilach serce skakało mi ze szczęścia. Czułem, że Monika jest coraz bliżej, że staję się dla niej kimś ważnym. Po roku od śmierci Maćka pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Nigdy nie byłem szczęśliwszy.

Tyle że szczęście trwało jedynie do następnego dnia. Prowadziłem akurat jakąś prelekcję, kiedy zadzwonili do mnie ze szpitala. Monika straciła przytomność na ulicy. Leżała pod respiratorem. Co się stało? Wszystko wyjaśniło się po serii badań. W jej mózgu wykryto nowotwór złośliwy.

– Bywa tak – powiedział lekarz – że silny i przewlekły stres uruchamia chorobę, która w normalnych okolicznościach by się nie ujawniła.

Monika już nie odzyskała przytomności, zmarła tydzień później.

Od tamtej pory minęło dwadzieścia lat. Agusia jest dorosła. Studiuje. Dobrze ją wychowałem.Nie prowadzę już szkoleń nurkowych. Mam za to firmę czarterującą sprzęt do badań podwodnych.

Finansowo dobrze mi się wiedzie. A pod innymi względami? Do wyrzutów sumienia zdążyłem już przywyknąć.

Agę traktuję jak własną córkę. I tylko czasem wydaje mi się, że gdzieś obok siebie słyszę radosny śmiech Moniki i Maćka. Przechytrzyli mnie. Nadal są razem. A ja już na całą wieczność zostałem sam.

Czytaj także:„Mój mąż to był kawał łajdaka. Zniszczył życie wielu ludziom, ale najbardziej pokutował za moje grzechy”„Pracuję na dwie zmiany, by utrzymać dorosłego syna. Darmozjad wdał się w tatusia, ale nie mam serca wyrzucić go na bruk”„Przez 15 lat prowadziłam podwójne życie i zarabiałam ciałem. Chciałam, żeby dzieci miały lepsze życie, a one mnie nie szanują”

Redakcja poleca

REKLAMA