„Rodzina ostrzegała, że mój narzeczony to skąpiec, ale byłam ślepa. Otrzeźwiałam, gdy próbował się na mnie dorobić”

kłótnia o pieniądze fot. iStock by Getty Images, AndreyPopov
„Temat pieniędzy stał się coraz częstszym źródłem kłótni. Do rachunków za czynsz, prąd, wodę i inne podstawowe wydatki domowe, Adam zaczął dorzucać mi także zakupy jedzeniowe, a nawet swoje osobiste zachcianki takie jak nowe spodnie czy... monitor do komputera”.
/ 23.08.2023 19:15
kłótnia o pieniądze fot. iStock by Getty Images, AndreyPopov

Z Adamem tworzyliśmy związek już od kilku lat. Byłam szczęśliwa, choć niestety mój ukochany nie był lubiany ani przez moją rodzinę, ani przyjaciółki. Nie przejmowałam się tym za bardzo – w końcu to mnie miało być z nim dobrze. Moi bliscy wytykali często wytykali mi jego skąpstwo, ale dla mnie była to zwykła oszczędność i przedsiębiorczość. Przecież kupował mi piękne prezenty na urodziny, czy święta... Skąpi ludzie tak nie robią. 

Jasne, Adam często proponował mi praktyczne prezenty takie jak nowy odkurzacz czy dołożenie kasy do aparatu na zęby, ale to też uważałam za jego zaletę. Nie rozumiałam kobiet, które od swoich mężczyzn chcą otrzymywać tylko kwiaty, biżuterię czy drogie akcesoria. Po co to wszystko? Czy stajemy się przez to szczęśliwsi? Ja też uważałam, że wolę wykorzystać te pieniądze na coś, czego akurat potrzebuję, zamiast gromadzić zbędne graty. 

Nowe mieszkanie zmieniło wszystko

W związku z Adamem wszystko zawsze było po równo. On często jadał mięso, a ja niekoniecznie, więc zakupy robiliśmy właściwie oddzielnie. Faktycznie, Adam miał tendencje do rozliczania mnie z każdej wydanej dychy, ale usprawiedliwiałam to jego przeszłością. Był czas, gdy jego rodzina naprawdę była w kiepskiej sytuacji finansowej, więc ta oszczędność pewnie była tego efektem.

Ja miałam luźniejszy stosunek do pieniędzy, nie kazałam sobie oddawać za każdą paczkę sera kupioną partnerowi, ale nie miałam z tym problemu. Wszystkie wspólne wyjścia, restauracje, kino czy inne randki wrzucaliśmy w arkusz i rozliczaliśmy po połowie. Nigdy nie wymagałam, żeby Adam za mnie płacił, bo nie widziałam ku temu powodu. Przecież walczę o równouprawnienie kobiet, sama mogę zapłacić za swoją kolację. 

Irytowało mnie, że rodzina i przyjaciele są tak nastawieni do Adama, bo, poza kwestią pieniędzy, naprawdę nie można było mu niczego zarzucić. Był troskliwy, bystry, bardzo ambitny i niezwykle dojrzały. Kiedy koledzy w jego wieku wydawali fortunę na konsole, motory czy inne fanaberie, on odpowiedzialnie planował nasze wspólne oszczędności na przyszłość. Szacował, kiedy powinniśmy być w stanie pozwolić sobie na wakacje czy dodatkowe wydatki. Kochałam to w nim: dzięki temu czułam się bezpiecznie. 

Zarabialiśmy nie najgorzej, ja nawet nieco więcej niż mój partner, więc naprawdę mogliśmy sobie pozwolić na życie na fajnym poziomie. Zwłaszcza, że rodzicom Adama od kilku lat także wiodło się coraz lepiej i postanowili zrekompensować mu wieloletnią biedę i podarować mieszkanie. Byliśmy im bardzo wdzięczni, bo zdecydowanie odejmowało nam to wiele trosk o przyszłość. Mogliśmy spokojnie zacząć planować ślub i porządne umeblowanie naszego gniazdka. Nie musieliśmy martwić się kredytami i podpisywaniem „paktu z diabłem”.

Dotychczas wynajmowaliśmy mieszkanie, więc było oczywiste, że wszystko w nim dzielimy na pół: opłaty, czynsz, chemię domową i inne niezbędne wydatki. Byłam przekonana, że teraz będziemy dzielić się podobnie. Okazało się jednak, że Adam ma do tego zupełnie inny stosunek. Już na etapie meblowania mieszkania przytrafiło nam się spięcie:

– Okej, ale za kanapę i łóżko chyba możesz zapłacić ze swojego konta, prawda? Wiesz, w końcu mieszkanie ufundowali moi rodzice... – bąknął mój narzeczony.

Nie miałam argumentów. „Faktycznie”, pomyślałam. „Mieszkanie wnosi do naszego związku on, więc mogłabym bardziej partycypować w kosztach urządzania”. Niestety, ten przypadek nie był odosobniony. Adam zaczął coraz częściej szafować argumentem, że „mieszkanie jest jego”. Nie podobało mi się to, ale nie bardzo wiedziałam jak na to odpowiedzieć. Zapłaciłam za większość mebli, właściwie za wszystkie te, których nie ufundowali nam teściowie lub rodzice. Chciałam w jakiś sposób uczestniczyć w tej inwestycji, więc nie oponowałam. Liczyłam jednak, że po przeprowadzce wszystko wróci do normy i znowu będziemy żyli na równi.  Życie jednak szybko to zweryfikowało.

Chciał, żebym to ja płaciła za wszystko

– Aniu, detergenty się skończyły, kup, proszę – dyrygował Adam.

– Dziś nie bardzo będę mieć czas, mógłbyś ty? – poprosiłam.

– Mogę, ale oddasz mi za nie potem?

– Za detergenty? Ale dlaczego? – zapytałam zdziwiona.

– No przecież mieszkasz w moim mieszkaniu – zirytował się. – To chyba możesz się nieco więcej dorzucić do życia.

Wtedy po raz pierwszy się pokłóciliśmy. Wstyd mi to przyznać, ale i wtedy Adam zasypał mnie argumentami, których nie umiałam zbić. Nadal jednak czułam się tą sytuacją sfrustrowana, choć nie potrafiłam dojść do porozumienia z ukochanym. Tak, nie dało się ukryć, że jedynie za koszt części wyposażenia miałam możliwość mieszkania w pięknym, przestronnym apartamencie, na który jeszcze długo nie byłoby mnie stać. Byłam przekonana jednak, że ten prezent otrzymaliśmy wspólnie... W końcu byliśmy parą już od wielu lat, planowaliśmy wspólną przyszłość. Adam nie poniósł żadnych kosztów, również otrzymał to mieszkanie za darmo. Dlaczego więc tylko ja mam płacić? 

Wkrótce jednak temat pieniędzy stał się coraz częstszym źródłem kłótni. Do rachunków za czynsz, prąd, wodę i inne podstawowe wydatki domowe, Adam zaczął dorzucać mi także zakupy jedzeniowe, a nawet swoje osobiste zachcianki takie jak nowe spodnie czy... monitor do komputera. Przez długi czas wypierałam ze świadomości kwoty, które tworzyły moje wszystkie wydatki.

Nie umiałam dogadać się z Adamem, więc postanowiłam zacisnąć zęby i płacić, ale „prezent” od teściów bardzo szybko przestał być prezentem – kosztował mnie naprawdę fortunę. Czasem zastanawiałam się czy aby mniej nie płaciłabym za kredyt czy wynajem mieszkania. Adam jednak miał w zwyczaju powtarzać, że mamy szczęście, że mieszkamy na „swoim”. On na pewno, ale czy ja też? Miałam wrażenie, że ciągle muszę wykupować prawo do uznawania tego miejsca za swój dom.

Miałam tego serdecznie dosyć

Pewnego dnia, gdy Adam znowu zlecił mi zakupy na całotygodniowe zakupy, zbuntowałam się. Oczywiście, wybuchła z tego awantura.

– Adam, rozumiem, że to mieszkanie zostało ufundowane przez twoich rodziców, ale przecież to nie tak, że musisz te pieniądze zwrócić... Mam poczucie, jakbyś mnie karał tymi wszystkimi rachunkami. Za co? Za to, że nie było mnie stać na ufundowanie nam domu? Za to, że moi rodzice nie mogli w aż takim stopniu dołożyć się do naszej przyszłości? – zaczęłam spokojnie.

– Anka, o czym ty mówisz? To przecież oczywiste. Ja zapewniłem mieszkanie, a ty chyba możesz zapewnić nam codzienne życie. Nie rozumiem zupełnie tego problemu: przecież to bardzo sprawiedliwy podział – tłumaczył poirytowany.

– TY nie zapewniłeś niczego. Zapewnili twoi rodzice. Ty nie poniosłeś absolutnie żadnych kosztów – poprawiłam go chłodno.

– Ale to przecież moi rodzice! To mnie dali prezent w postaci mieszkania. 

– Tak, i dzięki temu nie musisz płacić żadnego kredytu, ale czy to znaczy, że masz nie ponosić absolutnie żadnych kosztów i wszystkim obarczać jelenia, któremu łaskawie pozwalasz tu mieszkać „za darmo”?! – czułam, jak schodzą ze mnie wszystkie wielomiesięczne frustracje i byłam coraz bardziej zdenerwowana.

A gdzie byś mieszkała, gdyby nie ja?! – Adama również zaczynało ponosić.

– Gdziekolwiek! I płaciłabym tylko za siebie, a nie za siebie i darmozjada, który próbuje dorobić się na własnej narzeczonej! – wykrzyknęłam. – Policzyłeś w ogóle, ile ja wydałam na meble, wykończenie i ile kosztuje mnie utrzymanie nas obojga?!

– No nie, nie wierzę w to. Wiedziałem, że jesteś nieco skąpa, ale że taka niewdzięczna i bezczelna?! – odparł mój atak Adam.

Wtedy zrozumiałam, że mój narzeczony naprawdę jest nieuleczalnym skąpcem i materialistą. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam, trzaskając drzwiami. Nie wiem, co teraz zrobię. Myślę, że nasz związek jest skończony, a ja muszę zacząć szukać własnego lokum. Żal mi tylko tych wszystkich pieniędzy, które utopiłam w rzekomo „wspólnej” przyszłości... Chociaż może nie wszystko jeszcze stracone? Ufundowane przez siebie meble i sprzęty zawsze mogę zabrać i zostawić Adama z gołymi ścianami. Niech sobie radzi sam. Już i tak wystarczająco dużo na mnie zaoszczędził, dusigrosz.

Czytaj także:
„Patryk to skąpiec. Gdy kłócił się o cenę wody, a mnie rozliczał z każdego grosza zrozumiałam, że trzeba wiać”
„Myślałam, że to mężczyzna z moich snów, a okazał się być dusigroszem. Wszystkie wydatki dzieliliśmy po równo”
„Mąż jest obsesyjnym skąpcem. Założył zeszyt z wydatkami, rozlicza mnie z każdej złotówki”

Redakcja poleca

REKLAMA