„Mąż jest obsesyjnym skąpcem. Założył zeszyt z wydatkami, rozlicza mnie z każdej złotówki”

Mąż sknera fot. Adobe Stock
Nie zamierzam już dłużej żyć jak biedaczka. Chcę normalnie wyjść ze znajomymi na miasto, zjeść coś dobrego, kupić sobie ekstraciuch, wyjechać do Hiszpanii. I to bez tłumaczenia się i walki o każdy grosz…
/ 30.04.2021 09:19
Mąż sknera fot. Adobe Stock

Mam wrażenie, że z upływem lat Bartek robi się coraz gorszy. Oszczędzanie stało się jego obsesją, to chyba choroba. Czy da się ją wyleczyć?

Bartek zawsze był oszczędny. Nawet wtedy, gdy jeszcze zabiegał o moje względy. Gdy już dostawałam kwiatek, to jeden. Jeśli proponował kolację, to u siebie. Romantyczny weekend? Tylko na polu namiotowym, gdzieś nad jeziorem. Kiedy udało mi się namówić go na wyjście do pubu, płacił tylko za siebie. Śmiał się, że skoro kobiety tak uparcie walczyły o równouprawnienie, to muszą ponosić tego konsekwencje.

Denerwowało mnie to, ale milczałam. Byłam zakochana i bałam się, że jeśli zacznę krytykować jego zachowanie, to mnie zostawi. Poza tym trochę go rozumiałam. Pochodzi z biednej rodziny. Studiował zaocznie – aby się utrzymać, musiał ciężko pracować. I jeszcze pieniądze do domu wysyłać, bo jego schorowana mama miała tylko lichą rentę. To, co dostawała, często na leki nawet nie wystarczało. A gdzie reszta?

Wszystkie wydatki muszę zapisywać w zeszycie

Po ślubie zamieszkaliśmy w kawalerce, którą odziedziczyłam po babci. Oboje mieliśmy dobrą pracę, więc nie musieliśmy liczyć każdego grosza. Myślałam, że w wolnym czasie będziemy korzystać z  życia, podróżować, bawić się. Niestety, Bartek nie chciał nawet o tym słyszeć. Non stop słyszałam, że musimy oszczędzać. Bo czasy niepewne, bo trzeba mieć coś na czarną godzinę, bo zamiast „przejadać” zarobione pieniądze, lepiej je w coś zainwestować.

Większe mieszkanie, lepszy samochód, wreszcie własny dom. Godziłam się na to, bo byłam pewna, że jak się już dorobimy, to wreszcie zaczniemy normalnie żyć. Tyle że im byliśmy zamożniejsi, tym bardziej skąpy robił się mój mąż.

Dalej uparcie twierdził, że musimy oszczędzać i coraz mocniej przykręcał śrubę. Doszło do tego, że na zakupach miałam potworne wyrzuty sumienia. Bartek rozliczał mnie z każdej złotówki. Nawet specjalny zeszyt założył, do którego musiałam wpisywać, co kupiłam. I uważnie go przeglądał. Wiecznie słyszałam, że jestem rozrzutna, że to, czy tamto jest niepotrzebne. Nowa sukienka? A po co? Przecież szafa pęka w szwach. Włoskie buty z firmowego butiku? Równie wygodne można kupić na bazarku za jedną dziesiątą ceny. Po co przepłacać. I tak dalej, i tak dalej…

Nawet w domu nie odpuszczał. Wystarczyło, że zapomniałam wyłączyć gdzieś światło, a już się denerwował. Krzyczał, że prąd kosztuje, że myślał, iż jestem bardziej odpowiedzialna, że nie dbam o nasz budżet. Raz nie wytrzymałam i wrzasnęłam mu w twarz, żeby w lodówce żarówkę wykręcił, bo bez sensu się pali non stop. I wiecie co? W pierwszej chwili chciał to zrobić. Zerwał się z fotela jak poparzony i poleciał do kuchni. Ale przypomniał sobie, że gdy lodówkę się zamyka, to światło gaśnie…

Skąpstwo Bartka odbiło się na naszym życiu towarzyskim

Prawie nigdzie nie wychodziliśmy, bo mąż twierdził, że to kosztuje. Wieczory spędzaliśmy przed telewizorem. Któregoś razu, gdy znajomym udało się wyciągnąć nas do restauracji, to miałam ochotę ze wstydu się pod ziemię się zapaść. Oni zamawiali sobie, na co mieli ochotę. A my? Wzięliśmy najtańsze dania i wodę mineralną. Jedną na dwoje.

Żeby chociaż Bartek zjadł spokojnie i się nie odzywał. Ale nie. Musiał skomentować głośno zbyt wysokie, jego zdaniem, ceny. Stwierdził, że za te pieniądze zrobiłby w domu trzy lepsze kolacje. A gdy kelner przyniósł rachunek, nie dał nawet złotówki napiwku. I jeszcze dziwił się; dlaczego znajomi dali. Bo przecież usługiwanie gościom to praca, kelner dostaje pensję, nie należą mu się dodatkowe pieniądze.

Podobnie czułam się, gdy sąsiedzi zza płotu zaprosili nas na grilla. Ugościli nas naprawdę po królewsku. Była karkówka, szaszłyki, pyszna kiełbasa, świetny alkohol. Wódeczka, whisky… Jedliśmy i piliśmy do rana. Kiedy przyszło do rewanżu, mąż najpierw zwlekał z zaproszeniem w nieskończoność, wykręcał się brakiem czasu. A gdy go w końcu przycisnęłam, łaskawie pojechał na zakupy. Wrócił z najtańszą kiełbachą z supermarketu i piwem z promocji. Żeby to chociaż była jakaś znana marka. Ale nie… Sikacz dla pijaczków z parku.

Sąsiedzi spróbowali kiełbasy, wypili po łyku piwa, spojrzeli po sobie znacząco i szybciutko się pożegnali.

Ja omal nie spaliłam się ze wstydu, natomiast Bartek był w świetnym humorze. Stwierdził, że to nawet i lepiej, że poszli. Bo więcej dla nas zostanie…

Miarka się przebrała, mam go serdecznie dość. Nie podobało mi się skąpstwo męża. I to bardzo. Nieraz więc próbowałam przemówić mu do rozumu. Tłumaczyłam, że przecież nie grozi nam żadna finansowa katastrofa, że do grobu wszystkiego nie zabierzemy, że należą nam się jakieś przyjemności. Bo życie jest jedno i krótkie. Potwornie go to denerwowało.

Za każdym razem słyszałam, że jestem nieodpowiedzialną, głupiutką gąską bez wyobraźni. Bo przyjemnością jest oszczędzanie i posiadanie, a nie bezsensowne szastanie pieniędzmi na lewo i prawo. Przez długi czas godziłam się na takie życie. Dla świętego spokoju rezygnowałam z wielu rzeczy, własnych potrzeb. Ciągle kochałam Bartka i wierzyłam, że w końcu się opamięta i zrezygnuje z tego wiecznego oszczędzania. Ale już straciłam nadzieję.

Coraz częściej myślę o rozwodzie. Gdy patrzę, jak mąż po raz kolejny przegląda zeszyt z wydatkami i marszczy czoło, gdy słyszę, że wakacje za granicą to zbytek, że nie wolno mi kupić tego czy tamtego, mam ochotę trzasnąć drzwiami, wyjść i już nie wracać. Nie zamierzam już dłużej żyć jak biedaczka. Chcę normalnie wyjść ze znajomymi na miasto, napić się dobrego wina, kupić sobie ekstraciuch, wyjechać do Hiszpanii. I to bez tłumaczenia się i walki o każdy grosz… Tylko jak mam powiedzieć o tym Bartkowi? Tak, żeby w końcu zrozumiał?

Czytaj także:
„Po śmierci żony mój brat przez 7 lat chciał być sam. To samolubne, jego dzieci potrzebują mamy - nawet przyszywanej”
„Nie mogę patrzeć na to, jak moja córka traktuje swojego narzeczonego. Nie wychowałam jej na egocentrycznego potwora…”
„Nie zwracałem na nią uwagi, bo była zwykłą szarą myszą, a ja wolałem wampy. Byłem zwykłym pustakiem”

Redakcja poleca

REKLAMA