„Rodzina nie akceptowała jednego z moich synów. Dziadkowie się do niego nie przyznawali, a mój mąż nas zostawił”

kobieta która urodziła bliźniaki dwujajowe fot. Adobe Stock, Юля Шевцова
Z sentymentem wspominam czasy, kiedy byłam w ciąży z moimi ukochanymi bliźniakami. Bo to był ostatni moment, kiedy czułam się naprawdę szczęśliwa. Potem, po urodzeniu chłopców, już nic nie było takie proste.
/ 02.06.2021 11:18
kobieta która urodziła bliźniaki dwujajowe fot. Adobe Stock, Юля Шевцова

Pamiętam to podniecenie, kiedy oglądaliśmy z mężem malców na monitorze USG, przemawiając do nich czule i zapewniając, że niedługo się zobaczymy. Nic nie zapowiadało tragedii.

Może dlatego, że zdjęcia były czarno-białe

Bo gdy przyszli na świat, okazało się, że wprawdzie Karolek jest biały, ale Olek ma zdecydowanie ciemną karnację!
Wiedziałam, że coś jest nie tak, już po reakcji personelu na sali porodowej. A kiedy położna z dziwnie zmieszaną miną podała mi moje dwujajowe bliźnięta, ja także oniemiałam i z moich ust wydobył się okrzyk zaskoczenia.
Czy ktoś mi podmienił dzieci?” – przebiegło mi przez głowę, chociaż wiedziałam, że to niemożliwe! Nikt nie wychodził z sali. To były moje dzieci.
Pokochałam je zresztą od pierwszego wejrzenia. Obu chłopców, bez wyjątku.

Niestety, nie można było tego powiedzieć o moim mężu…

Od momentu, kiedy zobaczył Aleksandra, wiedziałam, że nigdy go nie zaakceptuje. Jego mina mówiła sama za siebie.
Daleki jestem od tego, żeby cię oskarżać o zdradę, ale to nie może być moje dziecko! – stwierdził w końcu szczerze.
– Zróbmy test DNA, przekonasz się, że Alek jest twój tak samo jak Karolek! – nalegałam. Lekarz wyjaśnił, że pewnie odezwały się geny przodków.
– Ktoś musiał mieć ciemną karnację w rodzinie pani lub męża – stwierdził.
Rysiek nie zamierzał brać na siebie nawet cienia odpowiedzialności za te geny.

Na początku jakoś się trzymał, kiedy dzieci były bardzo małe i rzadko z nimi wychodziliśmy. Ale kiedy podrosły i zaczęły nam towarzyszyć wszędzie – pękł. Już nie tylko koledzy nabijali się z niego, że wpuścił do łóżka jakiegoś brudasa. Obcy ludzi śmiali się z niego na ulicy!
Ja się spotykałam z niemiłymi reakcjami, słyszałam, że się puściłam! Raz jedna kobieta podskoczyła do moich chłopców i uderzyła Alka po ręce.
– Nie trzymaj tego chłopczyka, smoluchu, bo jeszcze go czymś zarazisz! – wrzasnęła. Obaj się rozpłakali, a ona doskoczyła do mnie z pretensjami, komu ja się pozwalam bawić ze swoim dzieckiem. – Czy pani nie wie, że czarni roznoszą zarazki? – wrzeszczała.
– Jeśli by się mieli od siebie czymś zarazić, to by się zarazili już w moim brzuchu, bo to bliźniaki! – stwierdziłam na to, zabierając dzieci i zostawiając babę w pełnym osłupieniu. Jestem pewna, że mi nie uwierzyła.

Tak jak zresztą wielu ludzi nie wierzyło, że moi chłopcy są bliźniętami, mimo że naprawdę byli do siebie bardzo podobni. Ale wszyscy widzieli tylko inny odcień skóry i ciemne włosy Alka, w przeciwieństwie do jasnych loków Karola.
Kiedyś zrobiłam eksperyment i w komputerze rozjaśniłam na zdjęciu obu chłopcom skórę. Stali się prawie identyczni.
Zaraz jednak pożałowałam swojego ruchu w programie graficznym, bo do pokoju wszedł mąż i wykrzyknął: – Tak powinni wyglądać! Byliby idealni!

Jednym ruchem wirtualnego pędzla „przemalowałam” obu synów na ciemno.
– Teraz też są! – rzuciłam i wyszłam z pokoju. Wiedziałam, że jest źle.

Rysiek odszedł ode mnie kilka miesięcy później, co zresztą nie było dla mnie zaskoczeniem. Spodziewałam się tego.
– Będę mimo wszystko płacił alimenty na obu synów – powiedział, zupełnie jakby robił jakąś wielką łaskę.
Po rozwodzie nie umiałam nawet rozpaczać. Wmawiałam sobie, że trafiłam na głupca i tyle. Ilu facetów dałoby wszystko za dwóch tak wspaniałych synów! A on ich porzucił. Uważałam się za szczęściarę, bo obaj chłopcy są zdrowi. Byłam bowiem pewna, że Rysiek tak samo by zareagował, gdyby jeden z synów urodził się na przykład niepełnosprawny. Też by się od niego odciął, twierdząc, że nie po nim są te wadliwe geny.

Starałam się utrzymywać jakiś kontakt z teściami, w końcu są dziadkami

Regularnie posyłałam im zdjęcia malców, chociaż w pewnym momencie zaskoczyła mnie ich prośba, żebym nadesłała im kilka zdjęć wnuków sfotografowanych osobno. Pomyślałam, że pewnie chcą je wstawić do pojedynczych ramek. Do głowy mi bowiem nie przyszło, że oni powiedzieli rodzinie i znajomym, iż mają tylko…. jednego wnuka! Karolka! Alka za bardzo się wstydzili….

Bomba wybuchła, kiedy zmarła prababcia moich dzieci. Byłam z odwiedzinami u swoich znajomych, w pobliżu rodzinnego miasteczka mojego męża. Zadzwoniłam więc do teściów, że pojawię się z wnukami. Najpierw zaprotestowali, zasłaniając się niby dobrem dzieci i tym, że chcą trzylatkom oszczędzić męczącej podróży. Moje zapewnienie, że jestem 40 kilometrów od nich, wytrąciło im argumenty z ręki.
Wtedy po drugiej stronie słuchawki zapadła dziwna cisza, a potem usłyszałam od teścia.
Przyjedź, ale tylko z Karolkiem.
Zatkało mnie, a potem stwierdziłam wściekła: „O, wasze niedoczekanie!”

I w dniu pogrzebu pojawiłam się na cmentarzu, prowadząc obu moich chłopców za rączki, ubranych elegancko w identyczne, marynarskie stroje…
Widziałam przerażenie i wściekłość malujące się na twarzy teścia, zagubienie na twarzach teściowej i byłego męża oraz zdumienie pozostałych żałobników. Stanęłam z chłopcami na uboczu.
Kiedy wyszliśmy z cmentarza, teść rzucił się w moim kierunku, ale… Uprzedziła go jedna z ciotek. Podbiegła radośnie do Alka i biorąc jego buzię w dłonie, wykrzyknęła z zachwytem.
Mój Boże, zobacz, Leszku, przecież to wykapany dziadek Honza!
– Kto? – zapytaliśmy jednocześnie z teściem, który stanął jak wryty.
– No, Honza! Twój pradziadek ze strony ojca! Nie pamiętasz? – ciocia kontynuowała niezrażona. – Węgierski cygan! Czarny był jak noc, taki piękny mężczyzna! Już myślałam, że jego geny zaniknęły w naszej rodzinie na dobre, a tutaj proszę, kolejne pokolenie i są!

Zapadła cisza. Z rosnącym zainteresowaniem obserwowałam teścia, który mienił się na twarzy wszystkimi kolorami. Po chwili odważył się spojrzeć mi w oczy i stwierdził całkiem normalnym głosem.
Tak, to wspaniałe! To ja… zapraszam wszystkich na obiad!

Poszliśmy. Ja i moich dwóch synków, a za nami mój były mąż z głupią miną

Teściowa musiała polecieć pierwsza, przed wszystkimi gośćmi, bo jak tylko weszliśmy do ich domu, od razu zauważyłam, że zdjęcia Karolka stoją na kredensie obok zdjęć Aleczka.

Ciocia nie dała się długo prosić i opowiedziała nam historię miłości prababki, chłopki spod Krakowa, do węgierskiego Cygana, który przywędrował aż na ziemie polskie razem ze swoim taborem.
Zakochał się w niej i został. Dał się „udomowić”, na zawsze żegnając ze swoimi ziomkami. Mieli razem czworo dzieci, ty jesteś Leszku potomkiem Adama, a moim dziadkiem był Urban. A ty myślisz, że po kim masz takie nazwisko, Fodorowski? Toż to zwyczajny „fodor” po węgiersku „kędzior”, tylko później nasza rodzina dołożyła sobie polską końcówkę, żeby się tak między innymi nie wyróżniać! – roześmiała się ciotka.

Potem, w domu, wyciągnęła ze starego rodzinnego albumu zdjęcie pradziadka Honzy, zrobiła odbitkę i mi przesłała. Byłam zdumiona, bo patrzył na mnie ciemnymi oczami, identycznymi jak oczy Aleczka.
A finał tej historii jest taki, że mój zawstydzony były mąż częściej odwiedza chłopców. Oni są zachwyceni, a ja zastanawiam się, kiedy ten facet poprosi mnie po raz drugi o rękę
Czy się zgodzę? Pewnie tak. Mam nadzieję, że to, co się stało, wiele nauczyło Ryszarda. A każda rodzina skrywa w mrokach przeszłości niejedną tajemnicę.

Czytaj także:
„Mąż prowadził drugie życie z ciężarną kochanką. Nie mogłam znieść myśli, że to ja byłam tą starszą, gorszą kobietą”
„Mąż mnie zostawił, bo nie mógł znieść myśli, że mogę umrzeć. Przez raka straciłam męża, pierś i kilka lat życia”
„Ledwo przeszłam na emeryturę, a moje córki już każą mi objąć etat prywatnej niani dla ich dzieci. Oczywiście za darmo”

Redakcja poleca

REKLAMA