„Mąż prowadził drugie życie z ciężarną kochanką. Nie mogłam znieść myśli, że to ja byłam tą starszą, gorszą kobietą”

kobieta której mąż miał kochankę fot. Adobe Sock, michaelheim
Wreszcie do mnie dotarło, że za coraz późniejszymi powrotami męża do domu, jego częstymi wyjazdami służbowymi, kryje się jego drugie życie… Młodsza ode mnie o dziesięć lat kobieta w zaawansowanej ciąży… Nie zamierzałam żyć w trójkącie. Uciekłam.
/ 01.06.2021 15:52
kobieta której mąż miał kochankę fot. Adobe Sock, michaelheim

Pochmurny niedzielny poranek zapowiadał jeszcze jeden nieciekawy zimowy dzień. Ale nie musiałam się spieszyć, mogłam jeszcze poleniuchować w łóżku.
Marzena, moja kumpela z pracy, wyciągnęła mnie wczoraj na nocną imprezkę. Uznała widać, że dość tego mojego siedzenia w domu. Uśmiechnęłam się na wspomnienie jej miny, gdy nie dałam się namówić jej kuzynowi, którego zaprosiła specjalnie dla mnie, na wspólne wyjście…
Sorry, ale mnie nie interesują kolacjo-śniadania – potrzasnęłam głową, gdy podczas tańca ten przystojniak zaproponował zmianę lokalu na jego kawalerkę. – Wiem, że Marzena ma dobre serduszko, ale ja nie jestem w potrzebie…
– Ja słyszałem co innego – musnął ustami moje włosy. – Żeś pani spragniona męskiego ramienia…
– Ramienia może i tak – roześmiałam się. – Ale niczego więcej…

Tak naprawdę, to byłam spragniona męskiego ramienia i nie tylko…

Już dwa lata przecież minęły, odkąd wróciłam z Anglii, gdzie zostawiłam całe moje dotychczasowe życie. Po tym, jak mój mąż zrobił z niego prawdziwe piekło…
Wreszcie do mnie dotarło, że za coraz późniejszymi powrotami męża do domu, jego częstymi wyjazdami służbowymi, kryje się jego drugie życie… Młodsza ode mnie o dziesięć lat kobieta, pewna siebie, arogancka i w zaawansowanej ciąży… Nie zamierzałam żyć w trójkącie, być tą drugą, starszą żoną. Uciekłam. Tutaj, w swoim rodzinnym mieście, wiedziałam, że mogę liczyć na pomoc dawnych przyjaciół, takiej chociażby Marzeny… W moim zawodzie nietrudno było znaleźć mi dobrą pracę, mogłam wynająć mieszkanie. Próbowałam jakoś wyprostować sobie życie, nabrać dystansu do tego wszystkiego, co się w nim pokręciło, uspokoić się… Chciałam dać sobie czas, więc unikałam sytuacji, które mogłyby stać się pretekstem do jakiegoś związku…

Otuliłam się szczelniej kołdrą, bo chociaż grzały kaloryfery, było chłodno i otworzyłam laptopa. Chciałam pogadać na Facebooku z córką, często tak robiłyśmy w niedzielne przedpołudnia. Hanna została w Anglii, razem z ojcem. Uznaliśmy, że dla studentki będzie tak lepiej.
Córki na Facebooku nie było, natomiast miałam wiadomość z nieznanego mi numeru. Sprawdziłam, to jakiś mężczyzna w moim wieku, z mojego miasta.… Zaskoczyło mnie tych kilka grzecznych słów, pozdrowienie i pytanie, czy nie przeszkadza… Odpowiedziałam, że nie… Bo w końcu, faktycznie nie przeszkadzał mi.

Facet przedstawił mi się, wyjaśnił, że napisał do mnie, bo byłam dostępna. I że właśnie gotuje rosół… Zapytałam, czy nie ma żadnej pani przy sobie, żeby mu ten rosół ugotowała? Odparł, że jest siedem lat po rozwodzie, jest budowlańcem, a teraz jego firma wygrała przetarg na dużą budowę, z rządowego zamówienia. Że razem z kolegami wynajmuje mieszkanie, jest majstrem na tej budowie, zajmuje się hydrauliką. No i że kupił sobie nowy laptop, i chciał go wypróbować, i szukał kogoś dostępnego… Padło akurat na mnie.
Trochę mnie rozbawił tą swoją nieudolną uprzejmością i gadałam z nim jakąś godzinę. O wszystkim i o niczym.

Dwa dni później, gdy wieczorem znalazłam się na necie, szukając wiadomości od Hanny, zobaczyłam migające powiadomienie. Ktoś przysyłał mi wiadomość, z konta, którego nie kojarzyłam. Okazało się, że to ten pan od niedzielnego rosołku
Znowu gadaliśmy. Opowiadał o swoich wyprawach do rodzinnego domu, gdzieś na wsi. Jeździł tam co dwa tygodnie na weekendy, jego rodzice mieli spore gospodarstwo. Zapytałam go, czy ma w ogrodzie ostrokrzew. Okazało się, że ma i że przy następnej wizycie na wsi, może mi przywieźć całe naręcze… Była to wyraźna przymówka o spotkanie, zbyłam go więc jakimś żartem.
Następnego wieczoru odezwał się znowu. I przegadaliśmy dobre dwie godziny. W pewnej chwili zapytał, czy chcę zobaczyć, jak wygląda. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby odpowiedzieć, że tak. Nie traktowałam tej znajomości poważnie, przecież bez względu na zdjęcie, po drugiej stronie może siedzieć każdy.

No i dostałam fotkę, właściwie samą twarz… Poważnego mężczyzny, o zmęczonych, ciemnych oczach, bruzdach wokół ust, z lekko siwiejącymi skroniami. W jego wzroku dostrzegłam jakiś ból… Zapytałam, dlaczego ma głowę opartą o poduszkę. Sławek, bo tak miał na imię facet, z którym gadałam, odparł, że zrobił to zdjęcie teraz, jak leży już w łóżku.

Pomyślałam, że gdyby pogrywał sobie ze mną, przysłałby inną fotkę, wziętą z netu, jakiegoś przystojnego gościa, a nie zmęczonego życiem, siwiejącego mężczyzny. Prawdę powiedziawszy, dopiero gdy zobaczyłam to zdjęcie, facet stał się dla mnie naprawdę wiarygodny…
No i ten nieznajomy mężczyzna stał się moim lekiem na samotne, puste wieczory. Rozmawiałam z nim na gg każdego dnia, to był niezły sposób na zabicie pustki samotnych godzin, zanim nie nadszedł sen. Opowiedziałam mu trochę o sobie, o swojej sytuacji rodzinnej. Ja o nim po kilku dniach wiedziałam już niemal wszystko, łącznie z rozmiarem butów i zdjęciem wizualizacji budowli, za hydraulikę której był odpowiedzialny. Sama nie wiem, jak to się stało, że zaczynałam czekać na ten czas, kiedy otwieraliśmy nasze laptopy…

W czwartek od rana czułam się źle, a wieczorem dostałam wysokiej temperatury. Wiedziałam, że muszę iść do lekarza, od dziecka miałam kłopoty z gardłem.
Tamtego wieczoru Sławek podał mi na Facebooku numer swojej komórki. Powiedział, że samotność mu dokucza i że jeżeli będę chciała z nim porozmawiać na żywo, to on zawsze znajdzie dla mnie czas.
Nie wiem właściwie, co mną wtedy powodowało, chyba te trzydzieści dziewięć stopni gorączki otumaniło mnie zupełnie, bo wysłałam mu SMS-a z życzeniami dobrej nocy. Z mojej własnej komórki…

Natychmiast mi odpowiedział, przysyłając zdjęcie pięknych, błękitnych storczyków, które wypatrzył gdzieś w kwiaciarni, z propozycją, że mi je przywiezie…
Zamknęłam laptopa bez słowa, wyłączyłam komórkę, bo się przestraszyłam.
A nazajutrz rankiem, już po wizycie u lekarza, stałam w kolejce w aptece, gdy odezwała się moja komórka. Zmartwiałam, widząc numer Sławka…
– Słucham – powiedziałam, starając się ze wszystkich sił, aby mój głos zabrzmiał jak najbardziej nieprzystępnie.
– Chciałem tylko zapytać, jak się czujesz, co powiedział lekarz – usłyszałam dźwięczny, męski głos. Pomyślałam, że ten głos tak bardzo nie pasuje do zmęczonych oczu mężczyzny na fotce.
– Stoję w aptece i nie mogę rozmawiać – odparłam szybko, wciąż siląc się na nieprzystępny ton. – Zadzwonię z domu – ucięłam rozmowę i wyłączyłam się.
Długo wpatrywałam się w komórkę, zanim wybrałam numer Sławka.
– Dzień dobry – zaczęłam sucho. – Powiem tak: to, że wysłałam tego SMS-a do ciebie, nie znaczy, że masz mnie nagabywać swoimi telefonami…
– Jagoda, zaczekaj – przerwał mi z głośnym śmiechem. – Chciałem tylko zapytać, jak się czujesz, nie zamierzam robić niczego wbrew tobie…
– Aha – wyjąkałam niepewnie. – No, to nie rób… – nie bardzo wiedziałam, co mam mu powiedzieć. – To znaczy, możesz czasem zadzwonić, ale nieczęsto…
– Mów, jak się czujesz – jego głos był bardzo stanowczy.
– Nie za bardzo – wychrypiałam. – Muszę poleżeć, to silna angina…
– Jakbyś czegoś potrzebowała, to pisz, przyjadę – usłyszałam.
– Dziękuję, nie trzeba – szybko się wyłączyłam.

Tego mi jeszcze trzeba, żeby jakiś obcy facet przyjeżdżał tu do mnie, nagabywał… Ale szybko się uspokoiłam, przecież nie znał mojego adresu.
Odchorowałam straszliwie tę anginę… Gorączka dochodziła do czterdziestu stopni, nie miałam siły, żeby iść do kuchni i zrobić sobie coś do zjedzenia… A Sławek był przy mnie przez całe te trzy dni, przy telefonie, na gg… Dzwonił, pisał smsy, gadał ze mną cały czas. Chwilami miałam wrażenie, że to wszystko tylko mi się śni, że on sam, te wszystkie jego ciepłe, z każdą godziną cieplejsze słowa, to tylko jakiś sen, coś, co mi się przywidziało. Właściwie, to straciłam wtedy poczucie rzeczywistości, nie wiedziałam, co jest prawdą, a co tylko wytworem mojej gorączkowej wyobraźni…
Ale gdy w poniedziałek rano poczułam się lepiej, sprawdziłam komórkę, wiadomości. Te wszystkie rozmowy między nami rzeczywiście były, te słowa padły… Aż nie wierzyłam własnym oczom!

On wciąż przysyłał mi ciepłe SMS-y na dobranoc i na dzień dobry. Życzył miłego dnia i całował… Nie narzucał się, był taki delikatny. Niczego ode mnie nie chciał.
Trzeciego dnia, wieczorem, otworzyłam kompa. Sławek znowu zaistniał w moim życiu… W wirtualnym życiu. Wysłałam mu nawet zdjęcie. Powiedział, że jestem piękna i że mogłabym być jego kobietą, gdybym tylko zechciała.

Jego kobietą… Nikt nigdy tak do mnie nie powiedział, żaden mężczyzna

Sławek bardzo chciał się spotkać, pytał mnie codziennie, kiedy się wreszcie zdecyduję. A ja odwlekałam ten moment, prosiłam, żeby dał mi czas. Nie byłam gotowa na spotkanie twarzą w twarz… Padło między nami tyle ciepłych słów, między którymi co rusz jawiła się obietnica, zapowiedź tego, co możemy razem przeżyć. Obietnica pocałunków, dotknięć dłoni, tańca, w którym nasze ciała przytulone, poznawałyby się. Zapowiedź wszystkiego tego, co może być wspaniałe miedzy kobietą a mężczyzną. A ja wciąż jeszcze się bałam, nie byłam gotowa na ten związek. Ani na żaden inny… On twierdził, że to rozumie, że poczeka.

To było takie ładne, to, co mówił… I to, że nie posuwał się do niczego innego, do bardziej intymnych słów, że poza pewną dozą erotyki tak naprawdę to nie było w tym naszym kontakcie niczego wyuzdanego. Podobało mi się to i uległam tej grze… Wieczory spędzane na rozmowie ze Sławkiem i te ciepłe słowa przed snem… Zasypiałam z uśmiechem i z twarzą tego mężczyzny o zmęczonych oczach pod swymi powiekami.
Chciałbym zaprosić cię do siebie na wieś – powiedział któregoś wieczoru. – jadę do rodziców, pomogłabyś mi.
– A co ja bym tam miała robić? – spytałam ze śmiechem, patrząc na swoje długie, wypielęgnowane paznokcie.
– Ugotowałabyś na przykład obiad – odparł całkiem poważnym tonem.

To jedno zdanie mnie przekonało do tego, żeby się z nim spotkać. I zamierzałam mu o tym powiedzieć. A w niedzielę rano otworzyłam laptopa, chcąc porozmawiać z Hanną…
I wtedy zobaczyłam powiadomienie i obcy numer. Odebrałam…
Jakaś kobieta pytała z oburzeniem, kim jest dla mnie Sławek i czy śpię z nim, co nas w ogóle łączy… Że jest jego kobietą i widzi, że ja też, bo weszła na jego profil…
Przez moment z niedowierzaniem patrzyłam na tę wiadomość i czułam, jak wszystko we mnie pulsuje.

Odruchowo sięgnęłam po komórkę i nie namyślając się, napisałam do Sławka o tej wiadomości od jego kobiety. Czekałam cierpliwie przez dwie godziny, a gdy nie odpisał, wybrałam jego numer… Przez moment słuchałam wesołej melodyjki i dopiero po chwili się zorientowałam, że mnie wyłączył.
I to był koniec. Pomimo, że napisałam do niego na gg, prosząc o wyjaśnienia, że wysłałam jeszcze ze dwa SMS-y, nie mając odwagi ponownie zadzwonić, Sławek, czy też ktokolwiek to był, nie odezwał się do mnie nigdy więcej.
– Ciebie to chyba naprawdę pogięło – Marzena patrzyła na mnie z politowaniem, gdy opowiedziałam jej o wszystkim. – Całkiem zgłupiałaś z tej samotności, żeby się na necie wdawać w romans…
– On był taki wiarygodny – pokręciłam głową, a łzy spłynęły mi po policzkach.
– Chciałam się z nim spotkać…
– I właśnie dlatego się zmył – kumpelka pokręciła głową. – Bo chciałaś się z nim spotkać. Było fajnie, jak było tajnie…
– Chwilami był mi taki bliski, wyrozumiały… – chlipnęłam.
– Ty się za prawdziwym chłopem lepiej rozejrzyj, z krwi i kości – powiedziała Marzena. – Coś ty, Jagódka, płaczesz? W literkach się zakochałaś?

Nie zakochałam się, tylko było mi przykro. Bo ten ktoś, ktoś, kogo tak naprawdę nie było, stał mi się straszliwie bliski…
Starałam się zapomnieć o tej całej historii, usunęłam jego wiadomości, telefon też. Ale SMS-y zostawiłam, tak jak i zdjęcia na komórce. Jego zdjęcia… Tylko tak naprawdę, kto na nich był?

Pewnie nigdy się nie dowiem…

Kilka miesięcy później, załatwiając jakieś sprawy firmy na drugim końcu miasta, szukałam długo miejsca, żeby zaparkować. Gdy wreszcie wysiadłam z samochodu, w perspektywie ulicy zobaczyłam charakterystyczną, nowoczesną budowlę, którą właśnie wykańczano. Nagle coś mnie tknęło… Natrętna myśl kazała mi jeszcze raz spojrzeć na ten gmach. No pewnie, widziałam go na komputerowych wizualizacjach, przysłanych mi przez tego Sławka…
Zrobiło mi się gorąco. A więc tutaj ten człowiek pracował, kimkolwiek był! Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło… Znałam przecież jego nazwisko, wystarczyło wejść na portiernię, zapytać…
Jakaś siła pchała mnie ku bramie. Po chwili zatrzymał mnie strażnik.
– Pani do kogo? – spytał.
– Chciałabym się widzieć z panem Sławomirem – tu wymieniłam nazwisko, było mi wszystko jedno.
– Pani pewnie od inwestorów – strażnik spojrzał wymownie na teczki z dokumentami, które dźwigałam pod pachą i podniósł słuchawkę. – Szefie, do pana!

Stałam tam przez chwilę bez ruchu, jak zahipnotyzowana, gdy nagle boczne drzwi się otworzyły i wyszedł z nich wysoki, szczupły mężczyzna, o zmęczonej twarzy i posiwiałych skroniach. Ten sam, którego znałam z fotografii! Wpatrywałam się w niego bez słowa.
– Pani do mnie? – uśmiechnął się, wyciągając rękę. – Zapraszam dalej…
– Moment – potrząsnęłam głową, bo wydawało mi się, że znalazłam się nagle w ukrytej kamerze. Znałam tę twarz, tę postać, ale głos był zupełnie obcy…
– Przepraszam, czy… Czy pan mnie zna?

Mężczyzna jakby zawahał się przez chwilę, a potem uśmiechnął się szeroko. Jego zmęczone oczy nagle rozświetliły się, twarz zrobiła się całkiem miła.
– Chyba nie. A powinienem?
– Sama nie wiem – pokręciłam głową.
– Pani jest z biura inwestycyjnego, tak? – spytał mężczyzna, który był moim Sławkiem z Facebooka… A może nie był…
– Nie – zaprzeczyłam, po czym nagłym ruchem sięgnęłam do torebki i wyjęłam komórkę. Odnalazłam MMS-a sprzed miesięcy z jego zdjęciem. – Proszę…
– To ja – mężczyzna ze zdumieniem spojrzał na zdjęcie, a potem na mnie. – Chyba jak leżałem w szpitalu. Skąd pani ma tę fotkę.
– Pan mi ją przysłał – westchnęłam. – I jeszcze inne fotki i te wszystkie rozmowy wieczorne na Facebooku i SMS-y… Nawet zaprosił mnie pan do siebie na wieś na żniwa, żebym obiad ugotowała… – głos nagle mi się załamał.
Przyglądał mi się w milczeniu, a potem wziął mnie pod ramię i pociągnął za sobą.
– Musimy porozmawiać – powiedział ciepłym tonem. – Zapraszam do naszego barku na kawę…

Cierpliwie słuchał mojej opowieści… A potem ze świstem nabrał powietrza…
– No to ja sobie z nim pogadam – pokręcił głową. – Gnojek jeden…
– O kim pan mówi? – spytałam.
To Sławek, ma tak samo na imię jak ja, mój chrześniak, po zmarłej siostrze – odparł mężczyzna. – Wziąłem go tu do siebie na budowę, bo tam na wsi jak nic by się zmarnował, mieszka ze mną, miał dostęp do moich rzeczy… Ja miałem ciężki wypadek, ledwie doszedłem do siebie, cztery miesiące spędziłem w szpitalu, miesiąc byłem nieprzytomny. On sobie z panią pograł na tym gg, tak?
– No, trochę – uśmiechnęłam się z wysiłkiem. – Do niczego nie doszło, proszę być spokojnym… A o tej wsi to prawda?
– Chyba wszystko, co mówił, podszywając się pode mnie, to prawda – odparł mężczyzna. – A przede wszystkim to, że jest pani piękną i interesującą kobietą…
– Pójdę już – zerwałam się z barowego stołka i po prostu uciekłam.

Wieczorem zadzwoniła komórka. Z przerażeniem zobaczyłam dobrze znany numer. Sławek, który był czy nie?
– Słucham – powiedziałam sucho.
– Pani Jagodo, przepraszam, że się narzucam – usłyszałam głos mężczyzny, spotkanego kilka godzin wcześniej. – Ale muszę to wszystko wytłumaczyć… Może miałaby pani ochotę na filiżankę dobrej czekolady i lody truskawkowe?
– Skąd pan wie, że właśnie takie lubię? – zdumiałam się.
– Mój siostrzeniec mi powiedział – usłyszałam w odpowiedzi. – Zapraszam panią bardzo serdecznie…
Pomyślałam, że dlaczego nie.
– Dobrze – odparłam cicho. – Z wielką przyjemnością, panie Sławku…

Czytaj także:
„Mój mąż jest hazardzistą. Od roku nie widziałam go na oczy, bo uciekł przed wierzycielami za granicę”
„Mąż mnie zostawił, bo nie mógł znieść myśli, że mogę umrzeć. Przez raka straciłam męża, pierś i kilka lat życia”
„Ledwo przeszłam na emeryturę, a moje córki już każą mi objąć etat prywatnej niani dla ich dzieci. Oczywiście za darmo”

Redakcja poleca

REKLAMA