Samantę poznałem na ostatnim roku studiów: ja właśnie kończyłem, ona zaczynała. Lubi powtarzać, że zaimponowałem jej wiedzą i oczytaniem, ale prawdę mówiąc, mam wątpliwości, czy to prawda. Szczególnie, gdy spotykamy się z jej rodziną, bo wtedy Samanta staje się kimś zupełnie innym. Powiedziałbym nawet, że rodzina przejmuje władzę nad umysłem i wolą mojej żony.
Mówiąc o nich, mam na myśli tatusia Samanty i jej trzydziestoletniego brata nieroba. Mama, jako że nie jeździ na mecze i o piłce nożnej ma mgliste pojęcie, jest traktowana podobnie jak ja, czyli lekceważąco.
Nigdy nie przepadałem za oglądaniem futbolu. Zagrać, owszem, lubiłem, ale żeby przez półtorej godziny obserwować jedenastu dorosłych facetów biegających za kawałkiem skóry? I się tym ekscytować?
Na początku związku z Samantą próbowałem zmienić swoje podejście do tej kwestii, ale nic z tego nie wyszło. Z pierwszego meczu oglądanego z trybun stadionu, wyszedłem uboższy o portfel, na drugim rozcięto mi łuk brwiowy. I to na tyle poważnie, że musiałem pojechać do szpitala na ostry dyżur.
– Ależ z ciebie ciapa – skwitował teść moją zalaną krwią twarz i szybko przeniósł swoje zainteresowanie na trzymane w ręku piwo.
Samanta okazała więcej taktu i współczucia, ale zarazem stwierdziła stanowczo, że sam jestem sobie winien, bo swoim zachowaniem sprowokowałem napastnika.
– Przecież nic nie zrobiłem – zauważyłem rozżalony. – Nawet się nie odzywałem do niego!
– No właśnie – mruknął teść, pociągając z butelki. – Pindzia z ciebie, nie prawdziwy chłop.
Samanta rozłożyła dłonie w geście bezradności , co miało oznaczać, że w pełni zgadza się z tatusiem i nie ma już nic do dodania.
Żona chodziła na mecze swojej drużyny
Po tym zdarzeniu zrezygnowałem z wypraw na stadion i próbowałem skłonić Samantę, by ze względów bezpieczeństwa również zaniechała chodzenia na mecze. Swojej drużynie mogłaby przecież kibicować, siedząc przed telewizyjnym ekranem, a nie w tłumie zwyrodnialców! Spojrzała na mnie jak na wariata i odpowiedziała tylko, że wychowała się na trybunach i nie dostrzega tam żadnego zagrożenia.
Jakim cudem ta dziewczyna poszła na studia, skończyła je i została niezłym tłumaczem z japońskiego?! W jej rodzinnym domu nie dostrzegłem ani jednej książki, a szwagra od początku naszej znajomości podejrzewałem o analfabetyzm.
– Moje zamiłowanie do literatury to zasługa babci – wyjaśniła żona, kiedy ją o to spytałem. – A Rysiek nie jest analfabetą! Zawsze chciał być piłkarzem, tylko nic z tego nie wyszło. Ale gimnazjum skończył.
Dla mnie to nie był żaden dowód na inteligencję, a skromny zasób kilkunastu słów, którym szwagier się posługiwał, świadczył o jego ograniczeniu, a nie o wybitnej osobowości. Nie dopytywałem już nawet, dlaczego nie zrobił kariery sportowej… Może niepotrzebnie skupił się na piłce nożnej, skoro ma budowę typowego sztangisty wagi ciężkiej?
W każdym razie nie udało mi się zatrzymać żony przed telewizorem. Ani wtedy, kiedy jej drużyna mogła wypaść z grupy, ani też, gdy miała szansę się do niej dostać. Nie rozumiałem nic z tego, miałem tylko nadzieję, że ze swym cwanym tatusiem i przerośniętym bratem, Samanta będzie bezpieczna. Ja w każdym razie nie zaczepiłbym takiej „szemranej ferajny”.
Nie musiałem podzielać zainteresowań żony, ale nie miałem też prawa ograniczać jej swobody w sposobie spędzania wolnego czasu. Ona naprawdę przejmowała się całą tą szopką piłkarską: płakała po przegranym meczu i szalała z radości, kiedy jej drużyna wygrywała. Miała klubowy szalik, w którym dumnie paradowała na stadion, a mnie skóra cierpła, kiedy wyobrażałem sobie, że może natknąć się na kibiców przeciwnej drużyny, przystrojona w ten swój obciachowy rekwizyt.
– Nigdy nie zrozumiesz emocji prawdziwego kibica – kwitowała moje zrzędzenie, całując mnie przed wyjściem. – Wszystko będzie dobrze, nie martw się.
Z tymi emocjami miała rację, nigdy ich nie zrozumiem, ale jakoś nie czuję się przez to uboższy.
Nie kryłem radości
Gdyby nie ta rodzinka, która piłkę nożną traktuje śmiertelnie poważnie, sportowe dewiacje mojej żony mogłyby być uroczym dziwactwem. Bo muszę przyznać, że na innych płaszczyznach, przez pięć lat trwania naszego związku dogadywaliśmy się doskonale.
To, że familia nie przyjęła mnie do swojego ścisłego grona, uważałem raczej za błogosławieństwo. W ogóle nie przejmowałem się, że tatuś mojej żony ma mnie za patałacha, sam nie miałem o nim lepszego zdania i im mniej mieliśmy ze sobą kontaktów, tym dla wszystkich było lepiej.
Choć nikt tego nie pragnął, obecny stan rzeczy miał jednak ulec znaczącej zmianie. Doprowadził do tego splot różnych wydarzeń. Najpierw była bójka, którą sprowokował senior rodu na jednym z wyjazdowych meczów. Oczywiście cały klan aktywnie uczestniczył w incydencie, co zaowocowało półrocznym zakazem wchodzenia na stadion dla całej rodzinki.
– Mówiłem ci, że stadiony nie są odpowiednim miejscem dla kobiety – mruczałem gniewnie, oglądając siniaki na jej ramieniu i stłuczenie na głowie. – Gdyby to uderzenie było mocniejsze, mogłabyś zginąć i nasze dziecko nigdy by się nie urodziło – dodałem zdenerwowany.
– Skąd wiesz, że jestem w ciąży? – spytała zdziwiona.
– A jesteś?! – krzyknąłem, bo naprawdę mnie zaskoczyła.
Skinęła głową w milczeniu. Nie mogła mi sprawić większej radości. Przyciągnąłem ją do siebie i przytuliłem mocno. Tak długo staraliśmy się o dziecko, że powoli traciłem już nadzieję na potomka.
– Koniec z kibicowaniem na stadionach – zapowiedziałem żonie stanowczym tonem.
– I tak dostaliśmy zakaz – wzruszyła ramionami z rezygnacją, ale zaraz się ożywiła i zastrzegła: – Ale po porodzie wracam do gry.
Nie kłóciłem się, bo póki co osiągnąłem swój cel. Nie dość, że wkrótce zostanę ojcem, to przez najbliższe miesiące miałem mieć żonę tylko i wyłącznie dla siebie.
Domowy stadion
Nie wziąłem jednak pod uwagę więzi rodzinnych, nie wiedziałem też, że akurat toczą się jakieś ważne rozgrywki. W każdym razie tata zdecydował, że rodzina nie może rozdzielać się podczas kibicowania w tak istotnych eliminacjach. W związku z tym wziął jakiś kredyt i kupił telewizor wielkości szafy, a że miał gest, podarował go swojej ukochanej córce, czyli Samancie.
Telewizor został zamontowany w naszym salonie, a oni zaanektowali sofę, przekształcając ją w trybuny, z których nikt nie śmiał ich już wygonić. Zresztą jedynym, który miałby do tego prawo, byłem ja, a nie chciałem zadzierać z teściem i jego zwalistym synem.
I tak, dzięki półrocznemu zakazowi wejścia na stadion, zacieśniałem więzy z rodziną. Było piwo, chipsy i machanie szalikami. Były okrzyki radości i zawodu, głośny śpiew, przekleństwa i modlitwy. Dziękowałem Bogu w niebiosach, że przynajmniej nie odpalali jeszcze rac i nie rzucali serpentyn zrobionych z papieru toaletowego.
By niepotrzebnie się nie stresować, w dni, kiedy były mecze, wychodziłem do kręgielni albo do kina. Pech chciał, że któregoś popołudnia zadzwonił do mnie dawno niewidziany kuzyn i poprosił o nocleg. Pracował jako kierowca, kursując między Polską a Holandią i akurat w moim mieście popsuł mu się samochód. Był wykończony po dwóch dobach spędzonych za kierownicą i nie chciał spędzić kolejnej nocy w ciasnej szoferce busa, czekając na jego naprawę.
– Mógłbym poszukać jakiegoś hotelu – tłumaczył nieśmiało Krzysiek. – Ale w sumie chciałbym cię zobaczyć, pogadać… Jeśli to zbyt duży kłopot, to mów, nie obrażę się.
Zawsze się lubiliśmy, a jego rodzina często gościła mnie u siebie na wsi, więc go zaprosiłem.
– Jasne, wpadaj – zdecydowałem, bohatersko rezygnując z partii kręgli.
– Jakieś miejsce do spania się znajdzie, tylko nie jestem pewien, czy zdołasz zasnąć, bo rodzina żony ogląda u nas mecz.
– Och, to super! – usłyszałem uradowany głos. – Liczyłem na to, że razem go obejrzymy. Wiesz, jak to jest w hotelach z tymi kanałami sportowymi… Zaraz będę u ciebie. Jeszcze raz dziękuję ci za zaproszenie – dodał i rozłączył się.
O nie, następny fan piłki nożnej?! Szykował się koszmarny wieczór pełen sportowych atrakcji w miłej rodzinnej atmosferze.
Drobne komplikacje
Kiedy Krzysiek dotarł do naszego mieszkania, mecz już się zaczął. Tata Tygrys wcisnął Krzyśkowi do ręki butelkę z piwem, wskazał na wolny fotel i tyle. Na boisku ustawiano właśnie rzut wolny, więc nikt nie miał czasu na pogaduszki. Próbowałem pełnić obowiązki gospodarza – zaproponowałem kawę, coś gorącego do zjedzenia – machnął tylko ręką i podziękował. Zagadałem, co tam w domu, jak zdrowie rodziców, siostry?
– Zamknij się choć na chwilę, człowieku! – ryknął teść. – To jest, kurde, mecz, a nie zasrany klub dyskusyjny!
Rozejrzałem się w poszukiwaniu sojuszników, ale nikt nie zwracał na mnie uwagi, nawet Krzysiek.
Kopnięta przez któregoś z zawodników piłka o centymetry minęła słupek i z ust zebranych wydobył się przejmujący jęk zawodu. Poczułem, że jestem zbędny w tym towarzystwie, ale dobre wychowanie nie pozwalało mi na pozostawienie mojego gościa samego. Siedziałem jak kloc, gapiłem się w wielgachny ekran, na którym dwie drużyny toczyły „śmiertelny” bój i nawet nie wiedziałem, kto i o co walczy.
Gdybym był bardziej zorientowany w temacie, zanim zaprosiłbym kuzyna, spytałbym, jakiej drużynie kibicuje. Uniknąłbym wtedy katastrofy, a i telewizor może by ocalał?
Do pewnego momentu wydawało się, że wszyscy w salonie dopingują jedną drużynę. Sprawa skomplikowała się w momencie, kiedy padł pierwszy gol. Ogólny okrzyk rozpaczy zagłuszył wrzask Krzyśka.
– Gol! – kuzyn podniósł ręce i skoczył na równe nogi. – Gol!!!
Klan w jednym momencie zamilkł, odwracając się jak na zawołanie w stronę gościa.
– Komu ty, k… jego mać, kibicujesz? Legii?– spytał teść.
– A wy nie? – Krzysiek wydawał się autentycznie zaskoczony.
– A czy to są barwy Legii, palancie? – powiedział stary i podsunął mu pod nos swój klubowy szalik, który zdobił jego szyję przez cały mecz. – No? Co powiesz?
Szwagier Rysiek, mimo że Samanta próbowała go powstrzymać, podniósł się z kanapy i stanął na wprost Krzyśka, zaciskając pięści:
– Skąd żeś się tu w ogóle wziął? – spytał. – I czemu pijesz moje piwo? – dodał groźnym tonem.
– Mam gdzieś twoje piwo – odpowiedział ten kretyn, Krzysiek, odstawiając pustą już butelkę na ławę.
– Wychodzę z tego sektora.
Nie zdążył, bo Rysiek chwycił go za ramiona i przyciągnął do siebie, jednocześnie próbując zadać mu cios z główki prosto w jego nos. Nie wiem, jakim cudem Krzysiek zdążył się pochylić, ale udało mu się zrobić unik i czoło Rysia, zamiast trafić w miękką tkankę nosa, stuknęło w twardą czaszkę mojego kuzyna… Szwagier, tracąc przytomność, zwalił się bezwładnie na ławę, niczym wór ziemniaków, tłukąc butelki i rozlewając resztki.
– Biją naszych!– krzyknął senior rodu, któremu rozlane piwo zmoczyło spodnie w kroku. Zerwał się na równe nogi, ominął leżącego na dywanie syna i zamierzył się na Krzyśka.
– Tato! – wrzasnęła nagle Samanta. – Nie! Nie rób tego!
Byłem na tyle blisko, że zdążyłem uwiesić się na ramieniu teścia, co tylko go rozjuszyło. Stary miał krzepę jak jasna cholera. Bez trudu strząsnął mnie z siebie, a ja, zawadziwszy stopami o ciało szwagra, runąłem do tyłu, wprost na Samantę, przewracając ją na podłogę.
Ona jest w ciąży!
Przez głowę przemknęła mi myśl, że moja żona jest w ciąży. Straciłem zainteresowanie bójką i ukląkłem obok niej, modląc się w duchu, by nic jej się nie stało. Leżała na plecach i wyglądało na to, że wszystko jest w porządku, ale kiedy zaczęła się tylko podnosić, zauważyłem czerwoną plamę krwi na podłodze. Również klubowa koszulka Samanty powoli zmieniała barwę z jasnoniebieskiej na ciemnoburą.
– Nie ruszaj się, kochanie – powiedziałem łamiącym się z emocji głosem i przesunąłem się za jej plecy. – Błagam… Ani drgnij.
Z prawego barku żony sterczało szkło z rozbitej butelki. Nie miałem pojęcia, czy lepiej byłoby je wyciągnąć, czy jednak zostawić. Kilkakrotnie brałem szklany odłamek w palce i pociągałem, ale tkwił nadspodziewanie głęboko. Cieknąca z pleców żony krew powodowała, że spanikowałem. Zawsze źle znosiłem takie widoki i bałem się, że zemdleję.
– Hej! – krzyknąłem. – Przestańcie się bić, pomóżcie mi!
W telewizorze komentator sportowy relacjonował wynik, a tuż za sofą, na mokrym dywanie, stary szamotał się z Krzyśkiem, warcząc jak prawdziwy drapieżnik. Samanta siedziała tuż przy mnie i z przerażeniem patrzyła na nasiąkającą krwią koszulkę.
– Hej! – krzyknąłem ponownie, ale nadal nikt mnie nie słyszał.
Chwyciłem leżącą na podłodze butelkę po piwie i z całych sił cisnąłem nią w telewizyjny ekran. Trafiłem chyba w plastikową obudowę, bo zamiast spodziewanego brzęku rozbijanego monitora, zapadła cisza. Telewizor po prostu zgasł, a na ekranie pojawiła się tylko jedna rysa. O dziwo, milczenie komentatora sportowego, który relacjonował mecz, natychmiast zarejestrowali toczący walkę mężczyźni. Za sofą ustała szamotanina. Stary, który właśnie zdołał usiąść okrakiem na Krzyśku i szykował się do decydującego ciosu, zamarł w bezruchu. Spojrzał szybko na telewizor i tylko krzyknął:
– Co za jaja sobie urządzacie? Właśnie ustawiali rzut rożny. Włączać mi to natychmiast!
– Samanta jest ranna, nie mogę zatamować krwi – poinformowałem, wychylając głowę znad sofy. – A do tego jest w ciąży, kretyni – dodałem zdenerwowany.
– Moja córka jest w ciąży? – ryknął Tygrys, tracąc zainteresowanie Krzyśkiem i rzutem rożnym. – Czyżbyś w końcu zmajstrował mi wnuka, ty patałachu?
Wstał z podłogi, stanął na baczność i zaintonował na cały głos:
– Zwycięży orzeł biały…
– Zwycięży polska braaaać – dokończył niewyraźnym jeszcze głosem jego syn, gramoląc się spod przewróconej ławy.
Na tym skończyły się w końcu wygłupy. Stary z troską pochylił się nad raną Samanty i szybko ocenił zagrożenie. Nawet nie zabierał się do wyciągania szklanego odprysku z rany, choć trochę się tego obawiałem. Pokręcił tylko głową i stwierdził, że jedziemy szybko na pogotowie. Rozejrzał się dookoła i wskazał palcem na Krzyśka.
– Ty prowadzisz, bo najmniej wypiłeś, ale biada ci, jeśli uszkodzisz mój samochód albo moją córkę.
Kuzyn nerwowo przełkną ślinę, lecz nie dyskutował. Wnieśliśmy moją żonę do furgonetki starego i Krzysiek z piskiem opon wystartował w stronę szpitala. Dzięki interwencji taty, Samantę przyjęto dość szybko, choć lekarz stanowczo sprzeciwił się obecności osób trzecich podczas zabiegu.
– Ona jest w ciąży, gnojku! – darł się na lekarza senior rodu.
Lekarz spojrzał na swoją pacjentkę ze zdziwieniem i zażartował:
– Myślałem, że chodzi o wyjęcie szkła, a nie przyjęcie porodu.
– To dopiero trzeci miesiąc, panie doktorze – powiedziała Samanta, uśmiechając się przepraszająco.
– Tato, nie wariuj. Zostań tu ze wszystkimi i poczekajcie na mnie.
Rana, mimo dużej ilości krwi, okazała się niegroźna i po założeniu paru szwów mogliśmy odwieźć ofiarę futbolowych emocji do domu. Myślałem, że dostanie mi się za telewizor, ale teść był tak przejęty wiadomością o spodziewanym spadkobiercy rodu, że zapomniał nawet o meczu. Krzyśkowi podał dłoń i nową butelkę piwa, po czym klepnął go w plecy, co miało znaczyć, że darował mu wszystkie winy.
Teść przypomniał sobie nawet, jak mam na imię
Miałem nadzieję, że skończyli cyrk z kibicowaniem, ale kiedy odprowadziłem żonę do sypialni i wróciłem do towarzystwa, teść, przestępując z nogi na nogę, zaproponował nieśmiało: – A może byśmy włączyli radio, żeby sprawdzić wynik meczu? Jestem bardzo ciekawy, jak im poszło. Co o tym myślisz, Jacuś?
Jacuś?! Chyba zaszła w teściu jakaś olbrzymia zmiana, skoro sobie przypomniał, jak mam na imię! Wzruszyłem się, ale zgody nie wydałem. Mało tego, stanowczo wyprosiłem towarzystwo z domu, tłumacząc, że dla ciężarnej kobiety wrażeń było już i tak stanowczo za dużo.
O dziwo, tym razem nikt ze mną nie dyskutował. Rodzina pojechała do siebie, a Krzysiek stwierdził, że jednak skorzysta z hostelu nieopodal warsztatu, bo już wystarczająco namieszał.
Nie protestowałem, też miałem dość wrażeń jak na jeden wieczór.
Czytaj także:
„Teść traktuje mnie jak śmiecia, bo nie mam rodziców. Gardzi mną, a mąż i synek tańczą jak stary dziad im zagra”
„Mąż nie potrafił zadowolić mnie w łóżku, więc zaciągnęłam tam teścia. Jak to mówią - wszystko zostało w rodzinie”
„Nie mogę oprzeć się facetom z rodziny przyjaciółki. Spałam już z bratem i mężem. Do kompletu brakuje mi tylko teścia”