„Rodzice mnie wyklęli, a siostry plują we mnie jadem, bo dostałam pokaźny spadek po ciotce. Chytrusy nie zobaczą złotówki”

Młoda dziewczyna fot. iStock by GettyImages, Westend61
„Nagle rodzina przypomniała sobie o moim istnieniu. Udawali, że jestem dla nich ważna. Nieudolnie próbowali dopytywać o moje sprawy i moje życie, jakby w ogóle mieli o nim jakiekolwiek pojęcie. Wiedziałam, że robią to tylko po to, by położyć pazerne łapska na spadku po ciotce”.
/ 04.02.2024 08:30
Młoda dziewczyna fot. iStock by GettyImages, Westend61

Nigdy nie łudziłam się, że moi najbliżsi są dobrymi ludźmi. Już jako dorastająca dziewczynka rozumiałam, że nie pasuję do tej rodziny. Najwyraźniej oni czuli to samo, bo niejednokrotnie dawali temu wyraz.

Myślałam, że poznałam ich na wylot i niczym nie są w stanie mnie zaskoczyć. Byłam w błędzie. Po śmierci ciotki Kornelii to mi przypadł w udziale cały spadek po niej. Wtedy „kochana rodzinka” pokazała mi, na co naprawdę ich stać.

Rodzice traktowali mnie jak piąte koło u wozu

„A ty znowu czytasz te bzdurne książki, zamiast bawić się na dworze? Tak nie poznasz życia. Spójrz na swoje siostry. Są młodsze od ciebie, a zaradności to ty możesz im pozazdrościć”.

Odkąd tylko pamiętam, matka stawiała mi za wzór moje młodsze o dwa lata siostry. Bliźniaczki Anka i Dagmara były oczkiem w głowie rodziców i to nie zmieniło się do dziś. Muszę to przyznać, nigdy nie brakowało im przebojowości. Na podwórku zawsze były najpopularniejsze. Inne dzieciaki niemal padały im do stóp, by mogły się z nimi przyjaźnić. To samo w szkole. Dwie urodzone liderki potrafiły podporządkować sobie każdego. Choć do dziś nie potrafię tego zrozumieć, ulegali im nawet nauczyciele, którzy często przymykali oko na ich wybryki.

A ja? Byłam zupełnie inna niż moje siostry. Brakowało mi ich przebojowości. Nikt nie zabiegał o moje towarzystwo, a ja nie zabiegałam o popularność. Wszystko, czego potrzebowałam, odnajdywałam w powieściach i nowelach. Jestem molem książkowym, odkąd tylko sięgam pamięcią. Anka i Dagmara wdały się w rodziców, a ja... sama nie wiem w kogo. Pewnie w dziadków, których nigdy nie poznałam, bo mogę przysiąc, że w niczym nie przypominam mamy i taty.

Ojciec prowadzi komis samochodowy. Internet jest przepełniony memami o „januszach-handlarzach”, a ja mam wrażenie, że to właśnie mój tata zainspirował ich twórców. Sprzedawał i do dziś sprzedaje odpicowane gruchoty po zawyżonej cenie i zawsze uchodzi mu to na sucho. Mama nigdy nie pracowała. Dni upływają jej na śledzeniu losów bohaterów brazylijskich seriali i na spełnianiu zachcianek swoich ukochanych bliźniaczek, które do dziś traktuje jak małe księżniczki.

Nie mogę powiedzieć, że byłam zaniedbanym dzieckiem, a przynajmniej nie w dosłownym rozumieniu słowa „zaniedbana”. Nie chodziłam głodna i zawsze miałam w co się ubrać. Pamiętam jednak, że moje potrzeby zawsze były spychane na sam koniec kolejki. Wszystko, co najlepsze, było zarezerwowane dla bliźniaczek. Im mama kupowała markowe ciuchy, mnie ubierała w lumpeksie. One na urodziny dostawały szałowe prezenty, a ja jedynie drobiazgi, o ile ktoś w ogóle pamiętał o moim małym święcie, co wcale nie było regułą. One decydowały, co chcą na deser, ja musiałam się dostosowywać.

Na moje siostry spływała cała miłość moich rodziców. Dla mnie zostawiali jakieś ochłapy. Nie zazdrościłam Ance i Dagmarze ubrań z metkami ani niczego, co dostawały od mamy i taty. Byłam zazdrosna, że to one zawsze były w centrum uwagi.

Gdy chciałam opowiedzieć, co ciekawego spotkało mnie w szkole, mama zawsze kwitowała to lekceważącym „to wspaniale, kochanie”. Kiedy chciałam podzielić się wrażeniami z lektury, zazwyczaj słyszałam od niej, że mam przestać zawracać jej głowę tymi bzdurami. Gdy jednak któraś z bliźniaczek przychodziła z jakąkolwiek sprawą, nagle zamieniała się w słuch. W swoim rodzinnym domu nie czułam się kochana. Nie mogło być inaczej, skoro przy każdej okazji dawano mi do zrozumienia, że jestem piątym kołem u wozu.

Ciocia była mi bliższa niż rodzice

Ciotka Kornelia, starsza siostra ojca, doskonale wiedziała, że nie dzieje się u nas zbyt dobrze. Otoczyła mnie opieką i zapewniła to, czego rodzice nie mogli, a może nie chcieli mi dać – miłość. Spędzałam u niej więcej czasu niż w domu. Tak było przez całą szkołę podstawową i liceum. Zanim przeszła na emeryturę, wykładała filologię polską, więc tematów do rozmów nam nie brakowało. Spędzałyśmy długie godziny na dyskusjach o literaturze, razem jeździłyśmy na targi książki i spotkania autorskie. Chyba tylko dzięki niej przetrwałam okres dorastania i dziś nie muszę ratować się terapią.

Ciotka zmarła pół roku temu. To był dla mnie ogromny szok. Odeszła jedyna osoba, której na mnie zależało i jedyna, która była dla mnie naprawdę ważna. A moja rodzina? Bliźniaczki nawet nie pojawiły się na jej pogrzebie. Pewnie ich uwagę zaprzątało coś ważniejszego: umówiona wizyta u fryzjera lub kosmetyczki, bo dbanie o swój wygląd to dla nich absolutny priorytet.

Rodzice wzięli udział w pożegnaniu Kornelii, ale przez cały czas z ust nie schodził im temat spadku. Ciotka Kornelia nie była milionerką, ale zarabiała dobrze i rozsądnie gospodarowała swoimi pieniędzmi. Wiedzieli o tym i zanim zmarła i spoczęła w grobie, już zaczęli planować, na co wydadzą odziedziczony majątek. Nie zdawali sobie sprawy, że dzielą skórę na niedźwiedziu.

Chcieli położyć łapy na moich pieniądzach

Na odczytaniu testamentu okazało się, że ciotka zapisała mi wszystko, co miała: oszczędności, dom, samochód i cenny księgozbiór złożony z pierwszych wydań, które zbierała przez całe swoje życie.

– No, ale jako brat to chyba mam prawo do zachowku, więc połowa tego wszystkiego jest moja, prawda? – zapytał mój ojciec.

– Myli się pan – sprostował go notariusz. – Prawo do zachowku przysługuje jedynie zstępnym. Zmarła nie pozostawiła po sobie dzieci ani wnuków, więc w tym przypadku ta instytucja nie ma zastosowania.

– A co pan za bzdury opowiada? Przecież brat dziedziczy po siostrze – wtrąciła się moja matka.

Notariusz z godną podziwu cierpliwością wyjaśnił, że dziedziczenie ustawowe miałoby zastosowanie, gdyby zmarła nie pozostawiła po sobie aktu ostatniej woli. „Testament pani Kornelii ma moc prawną, a pani Małgorzata, wskazana w nim jako jedyna dziedzicząca, ma pełną zdolność do czynności prawnych. Nie można podważyć tego dokumentu” – doprecyzował.

Nagle rodzina przypomniała sobie o moim istnieniu. W ciągu kolejnych kilku dni interesowałam ich bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Udawali, że jestem dla nich ważna. Nieudolnie próbowali dopytywać o moje sprawy i moje życie, jakby w ogóle mieli o nim jakiekolwiek pojęcie (rodzice nie wiedzieli nawet, że od dwóch miesięcy jestem zaręczona). Wiedziałam, że robią to tylko po to, by położyć pazerne łapska na spadku po ciotce. W końcu przeszli do rzeczy.

– Młodej dziewczynie nie potrzeba tylu pieniędzy i tak dużego domu. Zachowaj sobie te swoje książki, a resztą podziel się z rodziną. Twoim siostrom bardziej przyda się ta chałupa, a mnie i mamie nie zaszkodzi zastrzyk gotówki, bo biznes cienko idzie w ostatnich latach – argumentował ojciec.

– Nie taka była wola cioci, tato.

– Bzdury pleciesz – wtrąciła mama. – Kornelia była stara i miała demencję. Nie wiedziała, co pisze w tym testamencie.

– Racja – dodał ojciec.

Tego było za wiele. Mogłam znosić ich ignorancję i nieczułość, ale nie mogłam pozwolić, by obrażali tę wspaniałą kobietę.

– Przecież wy nawet jej nie znaliście. Ciotka aż do końca pozostawała w pełni władz umysłowych. Powiem nawet, że nigdy nie spotkałam nikogo bystrzejszego od niej – zaoponowałam.

–  Córeczko, ty sobie nie poradzisz z takimi pieniędzmi. Zdejmiemy z ciebie ten ciężar, ale nie bój się. Zadbamy o twoją przyszłość – nie odpuszczał ojciec.

– Powtórzę, wola cioci była inna – stwierdziłam stanowczo. Rodzice nie wiedzieli, że oprócz majątku, Kornelia zostawiła list zaadresowany do mnie, w którym zastrzegła, że ani grosz ze spadku nie może trafić do moich rodziców i sióstr.

– Skoro tak, to nie mamy już najstarszej córki! – wykrzyczała matka.

– Właśnie! Pakuj się i wynocha do twojego nowego domu.

Nie musiałam już tego znosić. Już nie, bo przestałam być od nich zależna. Ciotka zadbała o mnie. Miałam dach nad głową i pieniądze, dzięki którym mogłam kontynuować studia. 

– Przecież wy nigdy nie traktowaliście mnie jak córkę – stwierdziłam na zakończenie.

Zgodnie z ich życzeniem, spakowałam swoje rzeczy i opuściłam dom, w którym tak naprawdę nigdy nie czułam się, jak u siebie.

To powinno zakończyć sprawę, ale nie. Gdy się wyprowadziłam, bliźniaczki zasypywały mnie wiadomościami, w których wymyślały mi od najgorszych. Kiedy zablokowałam ich numery, przyszły do domu ciotki, który teraz jest moim domem, i zaczęły domagać się „swojej działki”. Gdy to nie przyniosło skutku, zaczęły krzyczeć, jaką mają wyrodną siostrę, na tyle głośno, by usłyszeli wszyscy sąsiedzi.

Takie dziecinne zagrania są dla nich typowe, bo mentalnie wciąż jeszcze są smarkulami i to się chyba nie zmieni. Zagroziły, że sprawa trafi do sądu. Niech próbują.

Czytaj także:
„Rodzice ciągle pytają, kiedy znajdę sobie męża. Mam 30 lat i zero nadziei. Każdy jeden, to zadufany w sobie karierowicz”
„Moi rodzice mieli Arka za patologię, bo nie ma matury. Uciekliśmy, by wziąć ślub i po latach zemściliśmy się na nich”
„Tuż przed odejściem mama wyznała mi bolesną prawdę. Zdradzenie tajemnicy ją wyzwoliło, ale dla mnie było końcem świata”

Redakcja poleca

REKLAMA