Nie cierpię, gdy ktoś nazywa mnie starą panną, a moi rodzice od pewnego czasu nie szczędzą mi takich epitetów. „Musisz wreszcie znaleźć męża, córeczko” – powtarzają, jakbym sama tego nie wiedziała.
Mam już trzydziestkę na karku i nie chcę skończyć sama, otoczona stadem kotów. Nie zamierzam jednak iść do ołtarza z pierwszym lepszym gamoniem, dla którego nie liczy się nic poza pieniędzmi i karierą. W myśl zasady: „nic na siłę”. Odnoszę jednak wrażenie, że na świecie zostali już sami karierowicze, którzy co wieczór modlą się do mamony. Czy to już czas, by porzucić wszelką nadzieję?
Marzy mi się proste, normalne życie
Odebrałam tradycyjne wychowanie. Dzięki moim rodzicom rozumiem, że w życiu nie chodzi tylko o pieniądze i dobra materialne. Bardziej niż na karierze zależy mi na spełnianiu marzeń, a moim największym jest posiadanie szczęśliwej rodziny.
Już jako nastolatka widziałam siebie w domku na wsi, otoczoną gromadką dzieci i z mężem u boku. Każdy chyba przyzna, że to niewygórowane pragnienia. Tak myślałam, ale najwyraźniej będę musiała zmienić zdanie. Mam już trzydzieści lat i do tej pory nie spotkałam faceta, który chciałby od życia tego samego.
Każdemu zależy tylko na gromadzeniu majątku. Chcą jeszcze większych willi, jeszcze szybszych samochodów, jeszcze fikuśniejszych i droższych gadżetów. Zamykają się w korporacyjnych lochach, żeby móc zaspokajać swoją próżność. Ślub? Dzieci? Współcześni mężczyźni nie uwzględniają tego w swoich planach na przyszłość. Rodzina to dla nich zobowiązanie, którym nie będą mogli zaimponować znajomym.
– Córeczko, kiedy ty w końcu wyjdziesz za mąż? – zapytała mnie mama, gdy odwiedziłam ją pewnej niedzieli.
– Właśnie. Powinnaś bardziej się starać, bo ani się obejrzysz, jak zostaniesz starą panną – dodał tata.
– Cóż, nie mam wpływu na wszystko, co się dzieje w moim życiu – stwierdziłam.
– Nonsens! – zaoponowała mama. – Gdybyś bardziej się starała, na pewno poznałabyś jakiegoś miłego kawalera, z którym za jakiś czas założyłabyś rodzinę.
– Chciałabym, żeby to było takie proste, mamo.
– Za każdym razem, gdy zapowiadasz odwiedziny, mamy nadzieję, że przyprowadzisz narzeczonego. A ty ciągle nas rozczarowujesz. Dlaczego, córciu?
Właśnie dlaczego? Dobre pytanie.
Za każdym razem kończyło się rozczarowaniem
To nie tak, że unikam mężczyzn jak ognia. Przeciwnie. Im jestem starsza, tym częściej chodzę na randki, choć w moim przypadku nie jest to takie łatwe.
Jestem nauczycielką fizyki w szkole podstawowej, więc oczywiste jest, że w pracy nie mam szansy spotkać miłości swojego życia. Nie mogłabym umawiać się z innym nauczycielem. Poza tym wszyscy moi koledzy są żonaci. No, może poza Sławkiem, nauczycielem plastyki, ale żeby mieć u niego jakiekolwiek szanse, musiałabym być mężczyzną.
Umawianie się z ojcami uczniów? To zawsze jakiś pomysł. Jeden jest wdowcem, a dwóch ma za sobą rozwód. Istnieje jednak coś takiego, jak etyka zawodowa. Nie zabrania tego żadne prawo, nic z tych rzeczy. Nie pozwala mi na to mój prywatny kodeks moralny.
Wiele kobiet poznaje mężczyzn w klubach i pubach. Ja jednak omijam takie miejsca szerokim łukiem. Nie widzę niczego atrakcyjnego w głośnych, zatłoczonych lokalach, w których drinki leją się strumieniami. „Mogłabyś się przemóc i wyskoczyć ze mną na miasto” – powiedziała mi kiedyś Sandra, moja koleżanka. Ma rację. W imię wyższego celu mogłabym to zrobić, tylko po co? Po co mam szukać życiowego partnera w miejscach, które przyciągają mężczyzn spoza kręgu mojego zainteresowania? To bez sensu.
Skoro nie mogłam liczyć, że miłość życia poznam w pracy lub na mieście, moim „terenem łowieckim” stał się internet. „Tysiące profili dostępnych na wyciągnięcie ręki. Wśród nich na pewno znajdę kogoś interesującego” – pomyślałam. Założyłam profil i na kilku portalach randkowych i czekałam.
Nie odstraszam urodą, a i w głowie mam poukładane, więc nie narzekałam na brak zainteresowania. Z góry odrzucałam tych, którym chodziło o niezobowiązującą znajomość. Szukałam przecież kogoś, z kim będę mogła założyć rodzinę, nie faceta na jedną noc.
Najpierw był Adrian. Nasza randka skończyła się błyskawicznie. Nie mogłam słuchać, jak przechwala się swoimi samochodami i jak snuje plany zakupu kolejnych.
Później umówiłam się z Kamilem. Przez cały wieczór opowiadał o swojej pracy. Był bardzo dumny ze stanowiska starszego specjalisty w banku. Drugiego spotkania nie było.
Kolejny był Krystian. Sama nie wiem, po co się ze mną spotkał. Chyba tylko po to, żeby wyżalić się komuś, że kolega lizus dostał awans, który należał się jemu.
Po Krystianie spotkałam się z Łukaszem. Temat numer jeden... oczywiście, praca! Narzekał, że spędza w biurze sześćdziesiąt godzin tygodniowo i nie ma na nic czasu, po czym przyznał, że takie tempo życia mu odpowiada. Albo ja czegoś nie zrozumiałam, albo to on ma ze sobą poważny problem.
Umówiłam się jeszcze z kilkoma facetami i za każdym razem kończyło się dokładnie tak samo. Czy naprawdę na całym świecie nie zastał już ani jeden facet, któremu bardziej niż na karierze zależałoby na rodzinie? Czy moi rodzice mieli rację, gdy mówili, że zostanę starą panną?
W końcu porzuciłam wszelką nadzieję
Po tych rozczarowaniach postanowiłam nieco zmodyfikować swój profil. W opisie jasno zaznaczyłam, że dziękuję wszystkim panom, którzy na pierwszym miejscu stawiają pracę, a dzieci i żona są dla nich przeszkodą na ścieżce kariery.
Jaki efekt przyniosła ta zmiana? Mężczyźni przestali wysyłać do mnie wiadomości. Straciłam jakąkolwiek nadzieję. Powoli zaczynam godzić się z myślą, że mentalnie żyję w innej epoce i chyba nie potrafię dopasować się do współczesnych realiów. Skasowałam wszystkie profile i przestałam się umawiać.
Trudno, muszę pogodzić się z faktem, że nie spełnię marzenia o normalnym, skromnym życiu.
Czytaj także:
„Po ślubie moja przyjaciółka zamieniła się w pustaka. Kiedy ja opowiadam o swoich problemach, ona papla o błyskotkach”
„Mąż pomiatał mną, bo po ciąży się zaniedbałam. Dla dziecka znalazłam zastępczego tatusia, a dla siebie kochanka na boku”
„Moja sąsiadka robi mi z życia cyrk. Wali w rury i nasyła na mnie policję, bo gotuję obiad”