„Rodzina miała mnie za nieudacznika, dopóki nie stałem się bogaty. Teraz próbują na mnie żerować, ale nie jestem głupi”

zamyślony mężczyzna fot. Adobe Stock, deagreez
„– Pamiętaj, że sukces ma wielu ojców – Ala jak zwykle miała rację. – Wcześniej byłeś dla nich nikim, bo nie miałeś pieniędzy. A teraz co, już nie przeszkadza im to, że nie zostałeś lekarzem? Niczego im nie zawdzięczasz, na wszystko zapracowałeś sam”.
/ 28.08.2023 17:31
zamyślony mężczyzna fot. Adobe Stock, deagreez

„Jesteśmy rodziną, powinniśmy sobie pomagać” – własnym uszom nie wierzyłem, słysząc te słowa z ust osób, które kiedyś postawiły na mnie krzyżyk. Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale w moim przypadku nawet to się nie sprawdzało. Bliscy zawsze uważali, że jestem nieudacznikiem, bo nie zostałem prawnikiem czy lekarzem – a tego właśnie oczekiwali.

Darmowy opiekun

Nigdy nie byłem ulubieńcem rodziców – traktowali mnie jak darmową pomoc domową. Jako środkowy z trójki dzieci nigdy nie byłem przez rodziców stawiany na równi z rodzeństwem. Zabawki, ubrania czy książki miałem po starszym bracie – między nami były tylko dwa lata różnicy. Z kolei dla brata młodszego aż o osiem lat byłem niańką.

Rodziców nigdy nie interesowało to, czy dobrze czuję się w tej roli. Tymczasem ona wcale mi nie odpowiadała, ponieważ bardzo mnie ograniczała. Zamiast spędzać czas z kolegami, których i tak miałem niczym na lekarstwo, musiałem zajmować się Piotrkiem.

Krzysiek oczywiście nie był obciążony tym obowiązkiem – jego zadaniem było się uczyć i kolekcjonować czerwone paski na świadectwach. W końcu wybierał się na medycynę, co zarówno matkę, jak i ojca, napawało dumą – obnosili się z nią przy każdej nadarzającej się okazji. Dzięki temu Krzyśkowi wszystko uchodziło na sucho. W stosunku do mnie zachowywał się karygodnie. Wyzwiska i przepychanki były na porządku dziennym. Do dziś zastanawiam się, czy rodzice naprawdę tego nie widzieli? A może udawali, że niczego dostrzegają, bo tak po prostu było wygodniej? Piotrek jako młodszy brat był dość absorbujący, chociaż i on szybko nauczył się mnie wykorzystywać.

Zawsze ten gorszy

Wszystko to odbijało się nie tylko na moim życiu towarzyskim, ale i na poczynaniach w szkole. Szczerze powiedziawszy, nie radziłem sobie najlepiej. Moje osiągnięcia pozostawiały sporo do życzenia i napawały rodziców niezadowoleniem.

– Ty się do niczego nie nadajesz – wiecznie mnie ganili. – Zobaczysz, skończysz, sprzątając ulice. Co za wstyd!

Bracia tymczasem funkcjonowali w naszym domu niczym pączki w maśle, a ja dorastałem w przekonaniu, że mam dwie lewe ręce i nic nie osiągnę.

Ciężko pracowałem, aby się dorobić – rodzina mnie nie wspierała.
Zamiłowanie do zagadnień związanych z budowaniem domów przejawiałem od małego. Wybór technikum budowlanego był zatem dla mnie czymś jak najbardziej naturalnym. Dla rodziców jednak był to koniec świata.

– Technikum? Ty chyba nie mówisz poważnie? – bulwersowała się matka. – Dlaczego nie liceum?

– A co niby będę robić po liceum? – odpowiadałem pytaniem.

– Możesz pójść na medycynę lub prawo, nawet na ekonomię – no tak, było do przewidzenia, że o to chodziło.

– Ale ja nie chcę być lekarzem – protestowałem, co mamę doprowadzało do szału.

Rozmowy na ten temat niezmiennie kończyły się kłótnią. Ojciec kazał mi iść do pokoju, który dzieliłem z Piotrkiem, i nie ruszać się stamtąd, dopóki matka się nie uspokoi. Rzecz jasna szedł za tym szlaban na wychodzenie z domu i telewizję. Czułem się pokrzywdzony, bo takie traktowanie mnie nie było sprawiedliwe.

Chciałem iść swoją drogą

Koniec końców i tak dopiąłem swego – podjąłem naukę w technikum budowlanym. Studia uważałem za bezcelowe. Niedługo po otrzymaniu świadectwa maturalnego podjąłem zatrudnienie w jednej z lokalnych firm i naprawdę harowałem jak wół. Nawet to, że w wieku lat dwudziestu byłem w stanie sam się utrzymać, nie przekonywało rodziców do moich planów. Marzyłem naturalnie o własnej firmie stawiającej i remontującej domy, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że droga do tego daleka. Musiałem jeszcze wiele się nauczyć. Kiedy zdecydowałem się na wyjazd do Niemiec, rodzice odebrali to jako osobistą zniewagę.

– Ty już do reszty oszalałeś! – lamentowała matka, a ojciec jej wtórował. – Jak zwykły robol! Taka hańba dla rodziny!

Miałem własne pieniądze, więc w tym momencie zdanie rodziny niezbyt mnie obchodziło. Pracując w Niemczech, utwierdziłem się w przekonaniu, że dam sobie radę. To była istna szkoła przetrwania, ale sporo mi dała. Pomimo że pracowałem niezwykle ciężko, byłem autentycznie szczęśliwy, bo mogłem robić to, co sprawiało mi największą frajdę. Nie da się przy tym pominąć aspektu finansowego. Nie miałem wygórowanych potrzeb, więc szybko zgromadziłem niemałe oszczędności.

Przykre było jednak to, że przez trzy lata, kiedy przebywałem w Niemczech, rodzice nie podjęli ani jednej próby skontaktowania się ze mną. W pierwszych tygodniach starałem się dzwonić do domu w miarę systematycznie, ale nie działało to w drugą stronę. Poza tym wysłuchiwałem tylko narzekania, więc przestałem się odzywać.

„Wcześniej byłeś dla nich nikim, bo nie miałeś pieniędzy” – słowa Ali, mojej przyjaciółki, w tamtym momencie dały mi dużo do myślenia. 

Poznaliśmy się jeszcze przed moim wyjazdem za granicę. Była wspaniałą kobietą i nie ukrywam, że liczyłem na coś więcej. Niczego jednak nie chciałem na siłę przyspieszać – zwłaszcza że sprawy zmierzały w odpowiednim kierunku.

Założyłem własną firmę

Po powrocie z Niemiec zdecydowałem się na skok na głęboką wodę. Założyłem własną firmę. Postanowiłem zacząć od remontów. Zapotrzebowanie na tego typu usługi nigdy się nie skończy, więc mogłem być spokojny – na brak zajęć narzekać nie będę. Cały swój czas i pieniądze przeznaczałem na rozwijanie biznesu

Rodzina nie zmieniła podejścia do mnie – w dalszym ciągu mieli mnie za nieudacznika, ponieważ działalność w budowlance kojarzyła się im z czymś, co uwłacza ludzkiej godności. To nie to, co bycie lekarzem – ten zawód postrzegany jest jako prestiżowy. I jest się czym pochwalić przed ludźmi. Tak właśnie postępowała moja matka – wszystkim dookoła opowiadała, jaki Krzysiek jest fantastyczny i wspaniały, bo zostanie wziętym lekarzem. Liczyła na to, że Piotrek pójdzie w jego ślady.

Moja firma prosperowała znakomicie, co przekładało się na zarobki. Nie miałem absolutnie żadnych powodów do narzekań. Nie odciąłem się od rodziny, chociaż może powinienem.

Kusiły ich moje pieniądze

– Będą tylko na tobie żerować, zobaczysz – przestrzegała mnie.

– Nie potrafię tak – wzdychałem. – Są, jacy są, ale to moja rodzina.
Kiedy postawiłem swój dom i go pięknie wykończyłem, zaprosiłem ich na kolację. Przyjechali, a jakże. Raptem ustały kpiny i drwiny oraz chęć nawracania mnie na „słuszną” drogę.

– No, no… – cmokała z podziwem mama, a starszemu bratu i ojcu jakoś zrzedły miny.

Przedstawiłem im Alę i spędziliśmy dość przyjemny wieczór. Niemniej potem zaczęło się to, o czym mówiła Ala. Najpierw pojawiły się prośby o drobne pożyczki i deklaracje spędzania ze mną każdego wolnego weekendu – oczywiście w moim domu. Potem przyszła kolej na przyjazdy bez zapowiedzi. Ja koło nich skakałem i podawałem wszystko pod nos, a oni nawet palcem kiwnąć nie raczyli. Powoli zaczynało mnie to uwierać, ale skarżyłem się jedynie Ali.

– Pamiętaj, że sukces ma wielu ojców – jak zwykle miała rację. – Wcześniej byłeś dla nich nikim, bo nie miałeś pieniędzy. A teraz co, już nie przeszkadza im to, że nie zostałeś lekarzem?

– Co mam ci powiedzieć… – westchnąłem ciężko.

– Zobacz, niczego im nie zawdzięczasz, na wszystko zapracowałeś sam – Ala potrafiła postawić mnie do pionu, chociaż jej szczerość niekiedy bolała.

Miarka się przebrała, gdy niespodziewanie o moim istnieniu zaczęły sobie przypominać ciotki, wujkowie i dalsze kuzynostwo. Chcieli – cóż za niespodzianka! – pieniędzy. „Wiesz, jesteśmy rodziną, powinniśmy sobie pomagać, a my teraz jesteśmy w trudnej sytuacji” – męczyło mnie i drażniło wysłuchiwanie tych bredni. Kiedy po rodzinie rozniosła się wieść, że kupiłem dużą działkę na Mazurach, nabrali chęci na wspólny wypoczynek.

– Mowy nie ma – to był ten moment, gdy powiedziałem „nie”.
Rodzice wszystko już zaplanowali i roztaczali przede mną wizję cudownego urlopu w familijnym gronie. Na samą myśl o tym robiło mi się niedobrze.

– Jak to? – w pełnym zdziwienia głosie matki pobrzmiewało oburzenie.

– A co ja jestem? Wcześniej mieliście mnie w poważaniu!

Tym razem nie uległem manipulacjom i emocjonalnym szantażom. Bardzo mocno ograniczyłem kontakty z bliskimi – w zamian zyskałem święty spokój.

Czytaj także: „Przegląd telefonu męża to moja codzienna rutyna. Dobrze wiem, że mnie zdradzi. Nie wiem tylko jeszcze kiedy i z kim”
„Syn roznosi dom w pył, a teściowa ze złości wyrywa sobie włosy z głowy. Czuję, że zawiodłam jako matka”
„Nowi sąsiedzi zachowywali się jak dzikusy, więc chciałem ich nieco oswoić. Nie miałem pojęcia, w co się pakuję”

Redakcja poleca

REKLAMA