„Nowi sąsiedzi zachowywali się jak dzikusy, więc chciałem ich nieco oswoić. Nie miałem pojęcia, w co się pakuję”

mężczyzna, który przyjaźni się z sąsiadami fot. iStock by Getty Images, Prostock-Studio
„Następnego dnia znów stanąłem oko w oko z nową sąsiadką. Tym razem na podwórku przed blokiem. Towarzyszył jej wysoki, ponury młodzian. Jestem już w poważnym wieku i przez sekundę łudziłem się, że może młody człowiek ukłoni się pierwszy. Jednak on – jako przedstawiciel pokolenia wychowywanego zapewne bezstresowo – nie odczuwał takiej potrzeby”.
/ 27.08.2023 08:45
mężczyzna, który przyjaźni się z sąsiadami fot. iStock by Getty Images, Prostock-Studio

Może to kwestia wieku, może zasługa tego, czego nauczono mnie  w rodzinnym domu – w każdym razie od zawsze zwracam uwagę na to, jak się ludzie do siebie odnoszą.

– Witam panią – powiedziałem odruchowo, widząc nieznajomą kobietę wchodzącą rano do klatki w naszym bloku.

Spojrzała zaskoczona i odburknęła coś pod nosem. Najwyraźniej nie życzyła sobie żadnych kontaktów z obcymi.

Uśmiechnąłem się więc, żeby ją ośmielić, i otworzyłem przed nią drzwi do windy. Wsiadła, ale milczała i patrzyła na mnie z nieufnością przez cały czas, gdy kabina wspinała się w górę.

Odkąd tu mieszkam – wchodząc do windy, często spotykałem swoich sąsiadów. Kłanialiśmy się sobie i najpierw wymienialiśmy uwagi na temat pogody. W miarę jak lata mijały, poznawaliśmy się coraz lepiej i wiedzieliśmy o sobie więcej. Poza tym czas nieubłaganie robił swoje. Zaczęły się więc uprzejme pytania o zdrowie, potem o organy najbardziej narażone na zużycie…

– Jak tam wątroba, panie sąsiedzie? – zagadnąłem teraz kondygnację wyżej sympatycznego brodacza z szóstego piętra, który poskarżył mi się kiedyś na dokuczliwe dolegliwości.

– Dziękuję, jeszcze własna – pochwalił się z dumą i pochylając się lekko w moją stronę, poinformował mnie: – Na trzecie piętro wprowadzili się nowi. Nie kłaniają się nikomu – dodał jeszcze, gdy winda zatrzymała się na jego poziomie.

Znamy się od lat, chyba nawet lubimy

Wyjaśniło się więc, kim była nieznajoma, którą spotkałem rano. Niezwłocznie poinformowałem o tym żonę. Dorota miała poważne problemy z rozróżnianiem mieszkańców bloku. Myliło jej się często, kto tu mieszka od dawna, a kto jest nowy… Zdarzało się nawet, że obawiała się wejść z kimś do klatki, bo wydawał jej się złoczyńcą, który na nią dybie. Wolałem więc ją uprzedzić, żeby nie bała się niepotrzebnie.

Następnego dnia znów stanąłem oko w oko z nową sąsiadką. Tym razem na podwórku przed blokiem. Towarzyszył jej wysoki, ponury młodzian. Jestem już w poważnym wieku i przez sekundę łudziłem się, że może młody człowiek ukłoni się pierwszy. Jednak on – jako przedstawiciel pokolenia wychowywanego zapewne bezstresowo – nie odczuwał takiej potrzeby.

Może to niemądre, ale podobne sytuacje zawsze psuły mi nastrój. „Czy teraz nie wypada już uczyć dzieci dobrych manier?” – pomyślałem, sięgając do kapelusza.

Witam panią sąsiadkę – odezwałem się z uśmiechem, na co kobieta w odpowiedzi skinęła lekko głową.

Uznałem to za swój pierwszy mały sukces.

Mieszkańcy naszej klatki stanowili zasiedziałą gromadkę i rzadko zdarzało się, by ktoś się wyprowadzał. Do tak sensacyjnych wydarzeń dochodziło raz na kilka lat. Ostatnio jednak nastąpiło ożywienie i w ciągu jednego roku aż trzy rodziny zmieniły mieszkanie. Na ich miejsce zjawili się nowi lokatorzy, którzy swoim zachowaniem wyraźnie odróżniali się od nas. Przede wszystkim trzymali się na dystans, jakby tylko na chwilę przyszli tu z wizytą.

Ponury syn sąsiadki przez kilka kolejnych dni traktował mnie jako byt niewidzialny. W niczym mi to nie przeszkadzało, bo wiedziałem, że bez trudu można mnie dostrzec gołym okiem. Zresztą jego mama, czyli wspomniana nowa sąsiadka, widziała mnie doskonale i coraz łatwiej przychodziło jej odpowiadać na moje powitania. Ten drobny fakt bardzo mnie cieszył. Uważam bowiem, że codzienna wymiana powitań przez osoby mieszkające w tym samym domu jest czymś tak oczywistym jak oddychanie. Niestety, nie wszyscy podzielają ten pogląd.

Niebawem okazało się, że syn kobiety ma psa i wychodzi z nim na spacery.

„No, nie jest źle – pomyślałem. – Opiekuje się psiakiem, więc powinien być dobrym człowiekiem. Mimo że rzuca wokół wrogie spojrzenia…”. Wkrótce los poddał moją opinię poważnej próbie.

Lody wreszcie zostały przełamane

Właśnie człapałem do domu, dźwigając za żoną siatki z zakupami. Wsiedliśmy do windy. Gdy drzwi się niemal zatrzasnęły, dołączył do nas pies młodego sąsiada, a tuż po nim wskoczył zdyszany właściciel. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, pies zaatakował siatkę z wędliną. Bez trudu przegryzł cienki plastik i wyszarpnął ostrymi zębiskami całą porcję szynkowej, cudownie pachnącej i już pociętej na plasterki.

– Tylko nie moją szynkową! – jęknąłem. – Weź lepiej kabanosy mojej żony – zaproponowałem psu. – Widzę, że nie zmienisz zdania… – dodałem z żalem, gdy kilkoma kłapnięciami szczęk pozbawił mnie kolacji i śniadania.

Młodzian złapał psa za obrożę, a że winda zatrzymała się właśnie na jego piętrze, pospiesznie zrejterował, ciągnąc za sobą brytana, który jeszcze się oblizywał. Wydało mi się, że w spojrzeniu psa skierowanym do mnie zobaczyłem nieme podziękowanie. Puściłem do niego oko.

Nie minęło pół godziny, gdy rozległ się dzwonek do drzwi.

– Jeśli to kolejny kominiarz z kalendarzem, nie wpuszczaj! – ostrzegła mnie Dorota.

Niepotrzebnie: za drzwiami stał młody sąsiad z małym pakunkiem w dłoni.

Mama odkupiła wędlinę i kazała mi przynieść – wyjaśnił z niewyraźną miną.

– Naprawdę nie trzeba było… Ale bardzo dziękuję – powiedziałem, uśmiechając się przyjaźnie. – Może wejdzie pan dalej? – zaproponowałem.

Chłopak cofnął się speszony.

– Nie, nie… I przepraszam za psa! – rzucił, już pędząc schodami na swoje piętro.

Przez dwa dni nie widziałem nikogo z jego rodziny, aż spotkałem chłopaka wracającego z psem z długiego spaceru.

– Jak tam brytan? – zagadnąłem go.

– Nasz smakosz? – uśmiechnął się sąsiad. – A dziękuję, świetnie.

Uff, lody wreszcie zostały przełamane! Młodzian rozmawiał ze mną, żartował i nawet potrafił zdobyć się na uśmiech.

Mam przyszywanego wnuka i pieska…

Ledwo udało mi się oswoić i ucywilizować nowych sąsiadów, a na horyzoncie pojawili się kolejni. Od pamiętnego spotkania pieska z szynkową minęły zaledwie trzy miesiące, gdy młode małżeństwo z małym chłopcem wprowadziło się do M4 na drugim piętrze. Oni również nieufnie spoglądali na innych mieszkańców naszej klatki. Szybko przystąpiłem więc do działania i przy pierwszej okazji (czyli lepszej pogodzie) zasiadłem na podwórkowej ławeczce. Rozłożywszy gazetę, zająłem się rozwiązywaniem krzyżówki. Wcześniej widziałem przez okno, że dziecko tych najnowszych popędziło do sklepu.

„Chłopiec nie będzie tam przecież przesiadywał w nieskończoność, a wracając, musi przejść obok zajętej przeze mnie ławki” – pomyślałem przebiegle.

Witam sąsiada! – odezwałem się do przedszkolaka, który dziarskim krokiem maszerował w stronę naszej klatki; niósł przed sobą największą butelkę coli, jaka jest dostępna w najbliższym sklepie.

Chłopiec spojrzał na mnie zdziwiony. Najwyraźniej dopiero teraz uświadomił sobie, że jesteśmy sąsiadami, ale jeszcze nie wiedział, czy się cieszyć, czy smucić z tego powodu.

– Jak sądzisz, kolego, czy słonina to jest mięso ze słonia? – zagadnąłem chłopaczka z uśmiechem, udając, że właśnie szukam hasła do krzyżówki; starałem się nawiązać z nim jakikolwiek kontakt.

Chłopiec zerknął na mnie badawczo, odwrócił się, zrobił jeszcze trzy kroki i znów spojrzał. Niewiele brakowało, by potknął się na schodku. Po chwili zniknął. Minęło kilka minut i najnowsza sąsiadka wypadła na podwórko w gorączkowym pośpiechu, a za nią dreptał malec. Poczułem się nieswojo, bo ruszyła w moim kierunku. Natychmiast wstałem i ukłoniłem się, odruchowo schylając głowę jak uczniak, który coś przeskrobał. W głębi duszy miałem nadzieję, że nie postawi mnie do kąta za zaczepianie jej dziecka.

– Jestem sąsiadem z najwyższego piętra – przedstawiłem się. – Jeśli chodzi o pani synka… – zacząłem.

– Słonina ze słonia? – spytała zdyszana i uśmiechnęła się. – Ja też lubię żartować, ale teraz bardzo się spieszę, przepraszam. Wiem, że pan tu mieszka, i mam wielką prośbę. Nasza babcia chciała nam zrobić niespodziankę i przyjechała na osiedle. Niestety, wysiadła za wcześnie i zabłądziła. Muszę po nią pędzić. Mógłby pan popilnować Stasia? – spytała i nie czekając na odpowiedź, pobiegła dalej.

Skinąłem głową do Stasia, on odpowiedział uśmiechem, po czym razem zasiedliśmy na ławce, żeby poważnie porozmawiać o ostatnich wydarzeniach w jego przedszkolu. Od tamtego dnia coraz częściej się zdarza, że sąsiadka z trzeciego piętra dzwoni z prośbą, bym odebrał chłopca z przedszkola. Natomiast druga sąsiadka przyniosła mi elektryczną nianię.

– Wie pan, mąż często wyjeżdża, ja idę do pracy, syn do szkoły… Kiedy będziemy wszyscy wychodzić, włączę nadajnik. Będzie pan sąsiad słyszał, co się u nas dzieje. Jeśli pies zacznie piszczeć albo wyć, proszę go wyprowadzić na spacer, dobrze? On jeszcze jest bardzo młody – wyjaśniła.

Czasami zastanawiam się, dlaczego dałem się wrobić w rolę zastępczego dziadka oraz opiekuna kudłatego psa. Przecież ja tylko chciałem nauczyć ludzi dobrych manier! Jednak nie narzekam. Stasio mnie lubi, pies sąsiadów na mój widok skacze z radości, a ja czuję, że jestem ludziom potrzebny.

Czytaj także:
„Syn sąsiadów był najbardziej nieprzyjemnym facetem, jakiego w życiu spotkałam. Zwykły gbur! Jakim cudem trafiliśmy do łóżka?”
„Nowy sąsiad wyglądał na kryminalistę i nie miał najlepszych manier. Wkrótce przekonałam się, że nie taki diabeł straszny...”
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”

Redakcja poleca

REKLAMA