Wraz z mężem i dziś trzyletnim synkiem Antosiem tworzymy na pozór zwyczajną polską rodzinę, szczęśliwą. Michał pracuje, ja zajmuję się domem i dzieckiem. Bardzo się kochamy, zdrowie nam dopisuje. Wydawałoby się, że niczego nam nie brakuje. A jednak mamy tajemnicę, która kładzie się cieniem na naszym życiu…
Michała poznałam w dość niefortunnych okolicznościach: najechał na mnie rowerem. To nie była jego wina. Zamyśliłam się i zeszłam z chodnika dla pieszych na biegnącą tuż obok ścieżkę rowerową, wprost pod koła. Kierujący nie zdążył w porę wyhamować i wjechał we mnie z impetem. Był bardzo przejęty i życzliwy, w ogóle się nie złościł, chociaż to moje gapiostwo było przyczyną zderzenia.
– Nic ci się nie stało? – dopytywał się z troską, pomagając mi wstać.
– Nie wiem… Auć, ręka – poskarżyłam się.
– Niedobrze, już puchnie. Zawiozę cię do szpitala – zdecydował.
– Dam sobie radę… – krygowałam się.
– Nie ma mowy.
Nie słuchał moich protestów, tylko zadzwonił po taksówkę, a potem pojechał razem ze mną do szpitala. I dobrze, bo złamałam nadgarstek. Kiedy wyszłam z gipsem, ze zdumieniem spostrzegłam, że troskliwy rowerzysta wciąż siedzi w poczekalni. Czekał na mnie, chociaż naprawdę nie musiał.
Miał być tylko moim przyjacielem
– Mam cię odwieźć do domu, czy pójdziemy razem na lody, na przeprosiny i dla rozweselenia? – zaproponował.
Wewnętrzny głos podpowiadał mi: nie rób tego, nie zgadzaj się, to niewłaściwe. Ale szybko go uciszyłam. Przecież to tylko całkiem niewinna wyprawa na lody.
Poszliśmy do cukierni, gdzie zjedliśmy po dwie porcje lodów i wypiliśmy po trzy kawy – tak dobrze nam się rozmawiało, że moglibyśmy tam siedzieć do rana. Potem Michał odprowadził mnie do domu. Kiedy dotarliśmy pod mój blok, z trudem zdusiłam pragnienie, żeby zaprosić go do siebie na herbatę. Bałam się, że go urażę.
– Spotkamy się jeszcze? – spytał, gdy się żegnaliśmy; nie wiedziałam, co odpowiedzieć. – Słuchaj, jestem normalnym człowiekiem. Wolno mi mieć przyjaciół, a mnie nie chodzi o nic więcej… Bardzo cię polubiłem.
Jego słowa ucieszyły mnie i uspokoiły.
– Też cię polubiłam. Dam ci mój numer telefonu i się umówimy.
Pożegnaliśmy się uściskiem dłoni. Nie ma w tym nic złego, po prostu będę miała nowego znajomego, nieco innego niż reszta, to jeszcze nie grzech – powtarzałam sobie. Chociaż chyba już wtedy w głębi serca wiedziałam, że chodzi o coś więcej. I to nam obojgu.
Przez jakiś czas udawało nam się tylko przyjaźnić. Dużo rozmawialiśmy, czasem się wygłupialiśmy, jak kolega z koleżanką. Ale któregoś dnia, kiedy byliśmy na spacerze, on nagle mnie pocałował. Odskoczyłam.
– Zwariowałeś? Nie wolno ci!
– Przepraszam, ale to jest silniejsze ode mnie. Kocham cię – powiedział. Tak po prostu.
Jego wyznanie sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. Byłam szczęśliwa, a zarazem przerażona. Ja też go kochałam, ale… nasza miłość była zakazana, niestosowna, grzeszna. Nie chciałam mu zniszczyć życia. Nie chciałam, by dla mnie łamał zasady i przysięgi.
– Nie możemy się widywać – odparłam.
Złapał mnie za ręce i przekonywał, że dobrze to przemyślał i już podjął decyzję.
Byłam nieubłagana.
– To koniec, Michał.
– Skoro taka jest twoja decyzja…
– Tak!
Wytrzymał dwa dni, a potem przyszedł do mnie do domu. Nie wpuściłam go. Po paru dniach wrócił. Nie otworzyłam. Taka sytuacja powtórzyła się kilka razy, aż przestał przychodzić. Minął tydzień, drugi. Myślałam już, że Michał dał za wygraną, i wcale się z tego nie cieszyłam. Brakowało mi go, tęskniłam jak szalona, prawie łapałam za telefon, by do niego zadzwonić. Ale zaraz upominałam samą siebie: wytrzymaj, robisz to dla jego dobra, kiedyś ci podziękuje.
Można powiedzieć, że Bóg tak chciał
Aż pewnego dnia wpadliśmy na siebie na ulicy. I już wiedzieliśmy, że los uparł się nas ze sobą połączyć. Nie mieliśmy siły dłużej się opierać. Nie potrafiłam kolejny raz go odepchnąć, bo serce pękłoby mi z żalu. Zakochaliśmy się w sobie miłością, której nie potrafiliśmy stłamsić. Przeprowadziliśmy wiele rozmów na temat naszej przyszłości. Pytałam go, czy nie będzie kiedyś żałował, czy na pewno nie będzie mnie obwiniał.
– Nie… Przestałem do ciebie przychodzić, bo miałem załamanie…
– Wiary?
– Też, i psychiczne. Nawet jeżeli mnie odtrącisz, już nie wrócę do dawnego życia. Zrozumiałem, że to nie jest droga dla mnie, byłem zbyt młody, gdy podejmowałem decyzję. Pomyliłem się.
– Więc nie robisz tego tylko dla mnie?
– Robię to dla siebie – zapewnił.
Uwierzyłam mu.
W ten właśnie sposób doszło do tego, że Michał porzucił kapłaństwo. Nosił koloratkę, więc wiedziałam o tym od pierwszego spotkania. Żadne z nas nie planowało ani nie chciało tej miłości, po prostu się nam przytrafiła. Można powiedzieć, że Bóg tak chciał, choć niektórzy mogą uznać te słowa za obrazoburcze. Nie doszło między nami do niczego więcej niż pocałunki, dopóki Michał definitywnie nie porzucił stanu duchownego. A kiedy już to zrobił, od razu wzięliśmy ślub. Nie było na co czekać, byliśmy sobie przeznaczeni. Co nie znaczy, że nie ponieśliśmy konsekwencji naszego wyboru.
Rodzina Michała wyrzekła się go. Dla tych prostych ludzi z małej wsi to, co zrobił mój mąż, było hańbą i śmiertelnym grzechem. Mieli syna, z którego byli dumni, który budził szacunek i podnosił ich prestiż, a on im to wszystko zabrał. Kiedy przyjechaliśmy do nich i wyznaliśmy, że jesteśmy razem, jego ojciec powiedział, że nie ma już syna.
– Nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy.
– I zabierz stąd tę ladacznicę! – rzuciła jego matka i splunęła mi pod nogi.
Z jednej strony ich rozumiałam, z drugiej nikt nigdy tak mnie nie upokorzył. Michał próbował wielokrotnie się z nimi pogodzić, ale byli nieprzejednani, więc w końcu zrezygnował. Wiem, jak bardzo go to zraniło.
Codziennie czuję lęk, to ponad moje siły
Ze strony mojej rodziny nie spotkały nas tego typu nieprzyjemności, bo… nie powiedzieliśmy im prawdy. Nie chcieliśmy już więcej dramatów, wyrzutów, oskarżeń. Przeszliśmy wystarczająco dużo, mieliśmy zwyczajnie dość. Cała moja rodzina jest wierząca i praktykująca – oni również byliby zbulwersowani przeszłością mojego wybranka. Zatailiśmy więc ten szczegół, żeby zaoszczędzić nam wszystkim nerwów i przykrości. Dzięki temu przynajmniej moi bliscy byli obecni na naszym ślubie i nie straciłam rodziny.
Jednak nie jest już jak dawniej, bo cały czas ich okłamuję. Kilka razy nawet zastanawialiśmy się z Michałem, czy nie wyznać im prawdy. Teraz, kiedy moi rodzice już go polubili i zaakceptowali, kiedy daliśmy im wnuka, na punkcie którego dosłownie oszaleli, może byliby w stanie zaakceptować przeszłość mojego męża? Ostatecznie jednak nie zdecydowaliśmy się na ten krok.
Żyjemy w fałszu. Na co dzień o tym zapominam i nie przejmuję się, ale czasem nachodzi mnie strach, co będzie, jak wszystko się wyda. Boję się plotek. Nie chcę, żeby dowiedzieli się sąsiedzi, znajomi, rodzice kolegów naszego synka. Tuż po ślubie specjalnie przeprowadziliśmy się do innego miasta, żeby zacząć wszystko od nowa, z czystą kartą. Czy udało nam się odciąć od przeszłości i zostawić ją za sobą? Nie do końca.
Niedawno byliśmy w Krakowie. Szliśmy we troje przez Rynek: ja, Michał i Antoś. Nagle mój mąż gdzieś zniknął. W jednej chwili był przy nas, a w następnej jakby wyparował. Nawet nie zdążyłam się zdziwić czy przestraszyć, bo zaraz znowu się przy nas pojawił.
– Gdzieś ty zniknął? – spytałam.
Myślałam, że może zboczył do jakiegoś straganu z pamiątkami.
– Zobaczyłem sąsiadkę moich rodziców. Nie chciałem się z nią witać, sama rozumiesz… – wymruczał zawstydzony.
Rozumiałam, a jednak było mi przykro. „Czy już zawsze tak będzie?” – pomyślałam ze smutkiem.
Ten z pozoru błahy incydent sprawił, że nachodzą mnie różne niepokoje. Czy za parę lat Antoś nie przyjdzie ze szkoły z płaczem, bo koledzy mu dokuczają, że jest synem księdza? Czy sąsiadka, do której wpadam na kawę, pewnego razu mi nie otworzy i usłyszę zza zamkniętych drzwi, że nie chce mnie widzieć, bo nie zadaje się z takimi jak ja? Nie wiem, czy moje lęki są irracjonalne, czy mają sens. Wiem, że ludzie lubią plotkować, wytykać palcami, osądzać. A wystarczy głupi przypadek, by nasz sekret ujrzał światło dzienne.
Nikogo nie skrzywdziliśmy, kochamy się, mamy wspaniałego synka, którym dobrze się opiekujemy, a jednak czasem czuję się tak, jakbyśmy byli ukrywającymi się przestępcami. Jeżeli te lęki nie miną albo – nie daj Boże – się nasilą, chyba poproszę męża, żebyśmy przeprowadzili się za granicę. Tam nasz sekret mało kogo obejdzie…
Czytaj także:
„Miałam po dziurki w nosie katowania się noworocznymi postanowieniami. Zatroszczyłam się o siebie i szczęście przyszło samo”
„Uratowałam życie miejscowemu pijakowi. Zrobiłam to bezinteresownie, a mój dobry uczynek zaowocował po latach...”
„Po śmierci męża stałam się lodowata. Warczałam nawet na miłych ludzi, którzy chcieli mi pomóc”