– Szybciej kurę przekonasz, że jest skowronkiem, niż ją namówisz do małżeństwa – mówi moja mama wszystkim, którzy dopytują, kiedy wreszcie sobie kogoś znajdę na stałe i wyjdę za mąż.
– Kasia nie chce o tym słyszeć. Jej koleżanki jak szybko się pożeniły, tak równie szybko rozwiodły, więc się chyba zraziła… Nie chce słyszeć o żadnym ślubie!
Nie mogą się powstrzymać przed jęczeniem
Mam trzydzieści jeden lat, no, prawie trzydzieści dwa, ale bez przesady, co to jest za wiek w dzisiejszych czasach! Wyglądam młodo, nikt nie daje mi więcej niż dwadzieścia parę, jestem wysportowana, zdrowa, energiczna i samodzielna.
Nadal mieszkam wprawdzie z mamą i babcią, ale to wyłącznie dlatego, że tak jest nam wygodniej. Starsze panie mają opiekę i transport, gdziekolwiek chcą pojechać, robię im zakupy, organizuję większe porządki, no i co ważne – moje dwie kotki czarna i biała mają zapewnioną opiekę, gdy ja gdzieś wyjeżdżam.
Mamy trzypokojowe mieszkanie, więc sobie nie przeszkadzamy. Każda z nas swoich gości przyjmuje u siebie, więc i ten problem jest rozwiązany. Finansowo powodzi się nam całkiem dobrze; mama i babcia mają emerytury, wprawdzie niewielkie, ale ja nieźle zarabiam i kiedy się jedno z drugim połączy, dajemy radę.
Nawet ze zdrowiem mama i babcia nie mają większych kłopotów, więc wydawałoby się, że żyje się nam łatwo i przyjemnie, ale w każdym kwiatku może się zdarzyć jakiś robak, który go podgryza.
Nikt ci szklanki wody nie poda
U nas jest podobnie, bo mama i babcia cały czas się zamartwiają moim trybem życia i tym, że nie mam na stałe żadnego narzeczonego, który nie tylko mnie, ale głównie im by się podobał.
Wiem, że codziennie się modlą, a nawet dają na mszę w intencji mojego przyszłego małżeństwa. Wiedzą, że to mnie denerwuje, ale nie mogą się powstrzymać przed wzdychaniem i jęczeniem: „Co to będzie, kiedy nas zabraknie? Nie ma nic gorszego niż samotna starość, nikt ci szklanki wody nie poda”.
Żartuję, że nie ma żadnej pewności, że akurat będzie mi się chciało pić, ale starsze panie w tym temacie nie mają poczucia humoru, więc czasami się denerwuję i dochodzi między nami do spięć. Wtedy nawet moje kotki chodzą najeżone.
Sytuacja się jeszcze bardziej skomplikowała, kiedy przed paroma miesiącami poznałam Bartka. Od razu między nami zaiskrzyło. Jesteśmy w tym samym wieku, wolni i bez zobowiązań, kochamy podróże, lubimy zwierzęta, mamy podobny gust muzyczny, literacki i filmowy.
Nigdy się z sobą nie nudzimy. W dodatku to samo nam smakuje, z tym że Bartek lepiej gotuje. Ale to też jest fajne, tak jak gorący, namiętny i czuły seks, więc pomyśleliśmy, że skoro tyle nas łączy, dobrze by było razem zamieszkać i spróbować sprawdzić, czy i wtedy będziemy nadawać na jednej fali.
Mama i babcia wytoczyły najcięższe działo...
To ja miałam się przenieść do Bartka. On ma sporą kawalerkę, więc na razie byśmy niczego więcej nie potrzebowali. Oczywiście, najtrudniejsze w tym wszystkim było zawiadomienie mamy i babci, że wyfruwam spod ich skrzydeł i zaczynam nowe życie.
– Bez ślubu?! – zawołały prawie równocześnie. – Oszalałaś? A co będzie, jak się nie dopasujecie?
– Właśnie po to chcemy spróbować, czy faktycznie jesteśmy dla siebie. Taka próba generalna, eksperyment, rozumiecie?
– A czy wy jesteście myszy w laboratorium, żeby eksperymentować? – zawołała mama, a babcia dodała:
– Tylko nieodpowiedzialny facet wciąga dziewczynę w takie bagno! Twój dziadek mi się oświadczył, zanim się pierwszy raz pocałowaliśmy. To był prawdziwy mężczyzna!
Tłumaczyłam: kocham was, jest mi przykro, że się martwicie, ale to nie jest powód, żebym zrezygnowała z tego, czego pragnę. Wy też mnie kochacie, więc czemu chcecie, żebym była nieszczęśliwa?
– I uważasz, że będziesz szczęśliwa, żyjąc z nim na kocią łapę? – spytała babcia. – On cię nie szanuje… Nie widzisz tego?
Mama dodała:
– Gdyby jeszcze były jakieś racjonalne przeszkody, no, można by to uznać… ale nie ma żadnych! Oboje jesteście wolni, podobno się kochacie, macie pracę, jesteście zdrowi… Czemu się nie pobrać?
– Mamo, ja tego nie wykluczam tak w ogóle – tłumaczyłam. – Kiedyś, w przyszłości, może, kto wie?
– Dlaczego nie teraz? – pytała
– Bo nie chcemy ryzykować, że nam się odwidzi, jak się lepiej poznamy. Wspólne mieszkanie najlepiej sprawdza siłę i trwałość związku. To jest prawdziwy egzamin, jeśli go zdamy, to może…
Wtedy mama i babcia wytaczały najcięższe działo i zaczynały mówić o dziecku!
– Powiesz, że to kontrolujesz i że się zabezpieczasz – prorokowały. – Ale tego się nie da w pełni przewidzieć. My znamy życie i wiemy, jak jest. Co będzie, jeśli przytrafi się ciąża? Co wtedy, no?
– Będziemy mieli synka albo córeczkę…
– Nadal bez ślubu?
– A dzieci się rodzą tylko małżeństwom? – spytałam. – O co wam właściwie chodzi?
Było coraz gorzej...
Wtedy mi powiedziały. Oczywiście chodziło o mamę i o mnie; o to, że mój ojciec prysnął i mama musiała sama się zmagać z macierzyństwem i wszystkimi problemami. Że nie miałam alimentów, że ona była zupełnie sama.
– Gdyby nie babcia – mówiła – nie poradziłabym sobie. A czy my wiemy, jak długo pożyjemy, żeby w razie czego ci pomóc? Zostaniesz jak kołek w płocie… O tym nie myślisz? A w razie choroby albo jakiego innego nieszczęścia, co zrobisz? Wiesz, jak ciężko jest samotnej kobiecie?
Tych rozmów było tyle, że kiedy się zaczynały, mogłam z góry przewidzieć każde słowo i argument. Niestety, ani moje, ani ich tłumaczenia nie pomagały. Było coraz gorzej.
Wreszcie doprowadzona do ostateczności powiedziałam Bartkowi, że musimy wziąć na wstrzymanie z tą moją przeprowadzką, bo nie chcę jakiejś nieodwracalnie ostrej kłótni.
– One są niereformowalne, rozumiesz? – zapytałam.
– Rozumiem – odpowiedział. – Moja mama jest identyczna. Ale zostaw to mnie. To w końcu męska sprawa zdjąć kłopot z ramion ukochanej kobiety. Powiedz mamie i babci, że przyjdę do was na herbatę.
– Nic nie wskórasz. Okopały się!
– Zobaczymy…
A jeszcze wczoraj były takie nieprzejednane…
Mama i babcia musiały się na coś umawiać, bo całe wieczory siedziały zamknięte w pokoju jednej albo drugiej i układały jakiś plan. Dobrze je znałam, prawdopodobnie chciały Bartka wybadać, wziąć w dwa ognie pytań i tak go zaszachować, aby kompletnie stracił głowę.
Częścią tego planu było wysprzątane na błysk mieszkanie i wygląd starszych pań; obie włożyły odświętne sukienki, zakręciły włosy na wałki, nawet pomalowały paznokcie, żeby nie było wątpliwości, że Bartek widzi przed sobą damy, z którymi musi się liczyć.
Bałam się co sobie pomyślą, kiedy zobaczą mojego faceta w sportowej kurtce i powycieranych dżinsach, czyli tak, jak chodzi na co dzień, ale okazało się, że to ja zdębiałam, bo Bartek ubrał się w garnitur i błękitną koszulę z krawatem.
Przyjechał wcześniej, niż się umówiliśmy. Otworzyła babcia… Potem opowiadała, że najpierw zobaczyła ogromny bukiet jej ukochanych peonii, a potem dopiero Bartka. Szarmancko ucałował babciną dłoń, a zza siebie wyciągnął drugą wiąchę, tym razem – pachnących groszków. Te uwielbiała moja mama. Właściwie, jeszcze nic nie zrobiwszy, już je kupił, a przynajmniej przyjaźnie do siebie usposobił.
Przedstawił się elegancko, a potem poprosił o rozmowę w sprawie, jak oznajmił „dla siebie bardzo ważnej”… Co im powiedział, co obiecał, do czego się zobowiązał – nie mam pojęcia. Wyglądało na to, że mu uwierzyły, chociaż jeszcze wczoraj wieczorem zapowiadały, że nigdy w życiu żaden facet im nie zrobi wody z mózgu.
Kupił je w całości!
Miał jeszcze jeden prezent, tym razem dla mnie: prześliczny, elegancki pierścionek. Oczywiście – zaręczynowy!
– Ale ja na razie nie mam zamiaru wychodzić za mąż! – zawołałam, chociaż pierścionek strasznie mi się spodobał.
– A kto mówi, że to musi być już? – uśmiechnął się Bartek i – słowo daję! – porozumiewawczo puścił oczko do mojej mamy. – Pożyjemy, zobaczymy. Nikt cię do niczego nie będzie zmuszał. Może się przecież okazać, że jestem beznadziejny, bałaganiarz, maruda, skąpiec, leń i babiarz…
– Tylko nie „babiarz” – zawołałam. – Resztę jakoś zniosę, ale babiarza nigdy w życiu!
– Może się też okazać, że ty się nie sprawdzisz – dodała surowo moja babcia, chociaż oczy jej się śmiały. – Faktycznie, dajcie sobie czas… Tylko pamiętaj, Bartku, że ona średnio gotuje. Żebyś nie miał pretensji!
– Spokojnie, ja jestem dobry w kuchni – pochwalił się. – Damy radę. A żeby to udowodnić, zapraszamy do nas na pierwszy obiad… Może w niedzielę?
To „do nas” wypadło tak naturalnie, jakbyśmy od dawna mieli wspólny adres. Bartek uprzedził, że przyjedzie po obie panie i oczywiście odwiezie je z powrotem. Pytał z troską, co lubią, co piją, jakie desery im smakują i czy jeśli wcześniej zatelefonuje z jakimś kulinarnym pytaniem, nie obrażą się i zechcą mu pomóc. Kupił je w całości!
– Kasiu, byłabyś ostatnią gapą, gdybyś przepuściła takiego mężczyznę – powiedziała babcia po wyjściu mojego narzeczonego. – Co się tak patrzysz? Bierz się do roboty, masz sporo pakowania przed tą przeprowadzką. Ale nie martw się, ja ci pomogę!
Czytaj także:
„Byliśmy kochankami, a ona teraz bierze ślub z moim wujkiem. Staruszek nie zna wstydliwej tajemnicy swojej narzeczonej”
„Gdy teściowa trafiła do szpitala, teść był zrozpaczony. Pojechałam się nim zająć i… wylądowałam z nim w łóżku!”
„Siostra ze szwagrem cieszyli się, że ciotka sfinansuje im budowę domu. Nie spodziewali się, że nie zrobi tego za darmo”