Prowadzę własną kancelarię adwokacką. Moje dotychczasowe życie przebiegało dość monotonnie. Stale w biegu, między sądami, gdzie prowadziłam sprawy klientów. Z pewnością można było nazwać mnie pracoholiczką, która odnosi same sukcesy. W palestrze liczono się ze mną. Uważano, że jestem jak młoda wilczyca, gotowa rozszarpać przeciwnika na strzępy. Wiedziałam, że prokuratorzy nie lubią stawać ze mną w szranki. Byłam z tego naprawdę dumna.
– Ubóstwiam swoją pracę – powtarzałam wszystkim. – Praca jest środkiem i celem życia. Bez niej zwariowałabym.
Teraz wiem, że nie była to pasja, ale chęć ucieczki z czterech pustych ścian. Co z tego, że miałam ładnie urządzony salonik, sypialnię i gabinet? Co z tego, że u mnie na półkach stało wiele ciekawych książek? Inaczej ogląda się telewizję samemu, a inaczej we dwoje. Inaczej cieszysz się, człowieku, z przeczytanej książki, gdy wiesz, że za chwilę opowiesz o niej komuś bliskiemu i podyskutujesz.
Kiedy skończyłam 30 lat, uznałam, że czas zadbać o ciało. Zaczęłam wieczorami chodzić na siłownię. Jeszcze jeden powód, żeby nie zostawać wieczorami w domu. Tak więc w ciągu dnia pociłam się intelektualnie, a wieczorem wyciskałam poty z ciała.
Pierwszy raz czułam coś takiego
Pewnego dnia, kiedy szarpałam się z ciężarem na atlasie, podszedł do mnie instruktor. I bez patrzenia na plakietkę przypiętą do jego umięśnionej piersi wiedziałam, że ma na imię Arek.
Prawdę powiedziawszy, już pierwszego dnia facet wpadł mi w oko. Cudnie zbudowany, z ciemną czupryną i niebieskimi oczami, robił wrażenie. Kilka razy nawet wyobraziłam sobie, jak wygląda pod prysznicem, i przyznałam w duchu, że takie ciacho z chęcią bym nadgryzła. Ale na myśleniu się kończyło. Nie byłam jedną z tych kobiet sukcesu, które od mężczyzny różni tylko anatomia ciała i dla których przelotne… – nazwijmy to – romanse stanowią chleb powszedni.
No więc tamtego dnia Arek podszedł do mnie i powiedział, że ustawi moje ciało w odpowiedniej pozycji; inaczej cały mój wysiłek pójdzie na marne. Kiedy dotknął moich pleców, przeszły mnie ciarki. Przyznam, że celowo zaczęłam źle ponosić ciężarki. Byleby dłużej mnie instruował.
– Chyba powinna pani wziąć osobistego trenera – w pewnym momencie stwierdził krótko Arek i już miał odejść, kiedy nieoczekiwanie dla siebie samej zapytałam:
– A pan jest wolny?
Uśmiechnął się.
– Owszem, jestem wolny, ale dzisiejszego wieczoru ćwiczę już z tamtą panią – wskazał młodą laskę po drugiej stronie sali, męczącą się na bieżni. – Możemy za to umówić się na jakiś inny dzień.
„Umówić się” zabrzmiało w moich uszach wręcz jak czarodziejskie zaklęcie. A zabrzmiałoby jeszcze piękniej, gdyby nie tamta flądra, której Arek musiał poświęcić cały wieczór. Jakoś nagle straciłam ochotę na dalsze wyciskanie potów. Poszłam pod prysznic, ubrałam się i kiedy wychodziłam z klubu, poprosiłam recepcjonistkę, żeby zapisała mnie do Arka. Okazało się, że miał jedno wolne okienko następnego dnia.
Cały dzień czekałam z niecierpliwością na umówiony trening. Czy cokolwiek sobie po nim obiecywałam? Sama nie wiem… Prawdopodobnie znowu się okłamywałam, że chodzi mi tylko o to, żeby prawidłowo wykonywać wszystkie ćwiczenia, ale taka już jestem.
Przez pierwszą godzinę niewiele ze sobą rozmawialiśmy. Ja stękałam ze zmęczenia, on marszczył brwi i poprawiał moją technikę ćwiczeń. Wreszcie, po dwóch godzinach, miałam dość. Pomyślałam też sobie w duchu, że mój Herkules z pewnością również ma mnie powyżej dziurek swojego ładnego nosa. Jednak się myliłam.
– Bardzo się pani starała. Może w nagrodę da się pani namówić na kawę? – spytał mnie nieoczekiwanie.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Już wiedziałam, że na kawie się nie skończy. Miałam rację. W kafejce siedzieliśmy i gadaliśmy przez dwie godziny przy jednej kawie, aż właściciel wyrzucił nas w noc. Na parkingu okazało się, że auto Arka stało obok mojego. „Czy to przeznaczenie?” – przebiegło mi przez głowę i była to ostatnia rozsądna myśl tamtego wieczoru.
Następnego dnia rano obudziłam się z głową na ramieniu mojego Adonisa. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 7 rano. O tej porze zawsze brałam prysznic i przelatywałam w głowie grafik nadchodzącego dnia. Teraz leżałam w łóżku, które oświetlały jasne promienie słońca, i nie miałam ochoty iść do kancelarii. Kiedy później brałam prysznic, bo w końcu musiałam kiedyś wrócić do rzeczywistości, próbowałam wgłębić się w swoje emocje. Dlaczego świat dzisiaj wygląda inaczej? Jest żywszy, barwniejszy; obraz ostrzejszy, dźwięki łagodniejsze…
Miałam wrażenie, że gdzieś na obrzeżach mojej świadomości słyszę muzykę. Przypomniałam sobie, jak moja matka, skrzypaczka, opowiadała mi o muzyce sfer niebieskich, o kosmicznej, boskiej symfonii przenikającej cały świat, którą słyszą tylko najgenialniejsi z genialnych… Mozart, Beethoven, Bach…
I ja. Właśnie tego ranka, kiedy zrozumiałam, że po raz pierwszy w życiu zakochałam się. Nie w muzyku, których pęczkami podsuwała mi mama, nie w prawnikach, ściąganych bandami do domu przez tatę sędziego. Nie w lekarzach, których chciała mi sprzedać siostra anestezjolog. W trenerze osobistym, zwykłym pracowniku siłowni, który nie skończył żadnych studiów. Młodszym ode mnie o cztery lata, przystojnym, zabawnym, oczytanym.
Zrobię po swojemu, czy tego chcą, czy nie
– Daj spokój – powiedziała moja przyjaciółka, Elka. – Nie gadaj mi tutaj o miłości. Zabaw się, odpręż, należy ci się. Facet rzeczywiście ma boskie ciało, nie to co nasze inteligentne chuchra. Ale nie dorabiaj do tego żadnej filozofii. Jesteście z innych światów.
Takie gadanie okropnie mnie wkurzało. O co jej w ogóle chodziło? Że jestem po studiach, a on po ogólniaku? A co to ma do rzeczy? Jeśli Elce nie podoba się mój chłopak – to ona ma problem. Nie ja.
Nasz romans trwał już sześć miesięcy, a mnie wciąż było mało. Nie dość, że czułam się przy Arku cudownie, także poza łóżkiem, to jeszcze potrafił wszystko zrobić w domu: od gotowania poczynając, a na wkręcaniu śrubek kończąc. Poza tym miał świetnych przyjaciół, którzy, w przeciwieństwie do moich znajomych, nie zadzierali nosa i nie traktowali mnie jak dziwadła tylko dlatego, że byłam inna.
Kiedy więc we wrześniu Arek zaprosił mnie na kolację do eleganckiej restauracji i poprosił o rękę, zgodziłam się bez wahania. Byłam taka szczęśliwa! Teraz mogłam oficjalnie wprowadzić go do rodziny...
Pierwszą reakcją mojej mamy i ojca było zdumienie. Po koszmarnie sztywnym obiedzie, kiedy mój wybranek już sobie poszedł, zaczęła się kłótnia. Dystyngowana, uprzejma i wnerwiająca do bólu. W końcu, kiedy wszystkim zabrakło argumentów, mama powiedziała:
– To po to cię wykształciliśmy, żebyś teraz szła za pierwszego lepszego?
– Przede wszystkim – poderwałam się na równe nogi – nie jestem jałówką, którą wypasa się na najlepszych pastwiskach, żeby sprzedać ją potem do najlepszej rzeźni. A poza tym Arek jest pierwszym, na pewno lepszym i z pewnością ostatnim!
Wyszłam, trzasnąwszy drzwiami.
Najpierw rodzice, potem znajomi przestali zapraszać mnie na przyjęcia, obiady, umawiać się na drinki i wspólne wypady.
– Dlaczego to robisz? – pewnego dnia spytałam faceta, który – jak mi się wydawało – był moim bliskim przyjacielem. Nie dlatego, że cierpiałam z tego powodu, ale z ciekawości, co odpowie.
– A o czym ja będę rozmawiał z tym twoim… jak mu tam? – parsknął.
– Rzeczywiście – uśmiechnęłam się z ironią. – Nie będziecie mieli ze sobą żadnych wspólnych tematów. Ty stale pieprzysz albo o tym, którą byś najchętniej przeleciał, albo że Kodeks postępowania rodzinnego nadaje się na śmietnik.
Chyba się obraził, ale wisiało mi to. W końcu Arek, który widział, co się dzieje, i martwił się tym, spytał mnie poważnym tonem, czy na pewno chcę za niego wyjść. I podsumował:
– W końcu świat się nie zawali...
Chociaż mówił te słowa z uśmiechem, w jego oczach widziałam, że z pewnością jego świat się zawali. Kochał mnie tak samo jak ja jego. Wiedziałam o tym.
Ślub się odbędzie w święta. W zaproszeniu dla rodziców napisałam do nich:
„Kochani, mój przyszły mąż jest tak wspaniałym człowiekiem, jak tylko byście sobie tego życzyli. Jeżeli nie przyjdziecie na nasz ślub, zrozumiem was i to zaakceptuję. Podobnie wy powinniście zaakceptować fakt, że jestem z Arkadiuszem. Zrozumcie – kiedyś trzeba opuścić rodziców, by iść dalej przez życie z ukochanym człowiekiem”.
Czytaj także:
„Elka nigdy nie wybaczyła mi, że zwolniłam ją z firmy. Pluje na mnie jadem, choć pomogłam jej na nowo ułożyć sobie życie”
„Córka wpadła w depresję po tym, jak chłopak zostawił ją z dzieckiem. Musiałam zająć się wnuczką i dzięki temu odżyłam”
„Żyliśmy spokojnie i biednie, aż mąż zaczął się zadłużać. Córce spodobało się, że tatusia stać na jej kaprysy”