Wstrząs – pierwszy, gdy odszedł Krzysiek, drugi, kiedy musiała się skończyć moja żałoba. Zamiast rozpamiętywania miałam teraz bardzo konkretne zadania.
Kiedy straciłam męża, zawalił mi się cały świat. Nie mogłam pogodzić się z jego przedwczesną śmiercią, bo przecież miał dopiero pięćdziesiąt pięć lat! I tyle planów na przyszłość. Mieliśmy podróżować, biegać, jeździć na rowerach, czytać, gadać, być razem… Zginął tak zwyczajnie. Tak cholernie zwyczajnie, przez pijanego kierowcę! Przez nastolatka, który po kilku piwach poczuł się panem świata i dosłownie wbił Krzyśka w płot sąsiadów.
Nie wiem, nie pamiętam, jak przeżyłam przygotowania do pogrzebu i samą uroczystość. Nie wiem, jak spędziłam pierwsze miesiące bez męża. Nie wiem, bo cały czas zażywałam silne leki antydepresyjne. Funkcjonowałam na programie minimum. Coś zjeść, wypić, pójść do łazienki i zażyć tyle leków na sen, żeby wreszcie można było przestać myśleć.
Była kompletnie rozbita
Na wszelkie próby oderwania mnie od wspomnień, reagowałam wprost alergicznie. Nieważne, czy wychodziły od mojej córki, czy od znajomych. Anka, która wtedy mieszkała już ze swoim chłopakiem, zaglądała do mnie często. Namawiała na wspólne zakupy, wyjazd czy wyjście do kina. W desperacji prowadziła mnie do lustra, które ukazywało obcą mi osobę.
– Mamo! – mówiła. – Zobacz, jak ty wyglądasz! Musisz się wziąć w garść. Musisz coś zrobić ze swoim życiem.
– Moje życie się skończyło! – powtarzałam uparcie i wypraszałam córkę z domu, a sama w kółko i od nowa rozpamiętywałam swoją stratę.
W takim marazmie trwałam dwa lata. Do momentu, kiedy moja córka urodziła nieślubne dziecko, i tydzień po porodzie oddała mi malutką na wychowanie. Stałam oniemiała w przedpokoju i patrzyłam, jak rozstawia po kątach siatki z ubrankami.
Na rękach trzymałam swoją wnuczkę i próbowałam coś z tego zrozumieć.
– Nie umiem. Nie chcę. Nie mogę – w oczach Anki widziałam jakiś obłęd i determinację. – Jeśli ty jej nie weźmiesz, zostawię ją w oknie życia.
– Ale co się stało? – wodziłam wzrokiem za córką, która przecież tak bardzo cieszyła się swoją ciążą i tym, że zostanie mamą.
– Damian powiedział, że nie potrafi być ojcem. Ja widzę, że nie umiem być matką. Po prostu. Wystarczy? – rzuciła zaczepnym tonem i próbowała wyjść z mieszkania.
Nie wiem, skąd wzięłam wtedy tyle siły, że udało mi się odepchnąć ją od drzwi, które zamknęłam na wszystkie zamki. Nie rozumiałam, co działo się z moją córką, ale wiedziałam, że nie mogę pozwolić jej wyjść. Dziecko rozpłakało się wniebogłosy, więc powiedziałam do córki:
– Najpierw damy jej jeść. Potem przewiniemy i położymy spać. A później porozmawiamy. Rozumiesz?
Jednak Anka zupełnie się rozkleiła. Usiadła na brzegu kanapy i zaczęła płakać. Podsunęłam jej pudełko chusteczek i poprosiłam, żeby się położyła. Sama zajęłam się malutką, choć nie było to łatwe. Jedną ręką próbowałam ją utulić, drugą wstawiałam wodę na mleko, a trzecią szukałam w torbie pieluch. Anka nie była nawet w stanie powiedzieć mi, ile proszku powinnam wsypać do butelki. Ale podobno pewnych rzeczy się nie zapomina…
Chwilę potem ogarnęłam się na tyle, że dość sprawnie przyrządziłam mleko i nakarmiłam malutką, a potem przebrałam ją i położyłam na wersalce. Kiedy zamknęła oczka, usiadłam obok Anki i mocno ją przytuliłam.
Odniosłam wrażenie, że po dwuletniej pustce znów zostałam matką. Tyle że teraz była to już dwójka dzieci. Z córką nie potrafiłam złapać kontaktu. Przesiedziała na łóżku do wieczora, zupełnie niezorganizowana i chyba nieświadoma, co powinna ze sobą zrobić. Pocieszyłam się tym, bo gdyby rzeczywiście chciała zostawić małą, już dawno by uciekła. Po raz kolejny usiadłam więc obok niej.
– Aniu. Ja ci we wszystkim pomogę. I z malutką, i w ogóle. Pojedziemy za chwilę do twojego mieszkania i spakujemy trochę rzeczy – powiedziałam. – A potem… potem się ułoży.
– Mamo, ja… Ja zupełnie nie wiem, co się dzieje – chlipnęła.
– Ale ja wiem. I wiem też, że razem damy sobie z tym radę.
Zakrzątnęłam się prędko i poprosiłam sąsiadkę, żeby posiedziała przy małej przez jakąś godzinkę, a sama ubrałam się i wzięłam Ankę za rękę. Na ulicy wsiadłyśmy do taksówki, potem szybko spakowałam najważniejsze artykuły i ubrania dla córki i wróciłyśmy do mnie. Ania zajęła swój dawny pokój. Sama, bo małej wcale nie chciała doglądać ani karmić. Jednak nie miałam się czasu nad tym zastanawiać, bo opieka nad Karolinką pochłaniała teraz niemal cały mój czas.
Rano na jednej nodze robiłam zakupy, przez pierwszy miesiąc tarabaniąc się wszędzie z wózkiem. Potem, czytając fora dla młodych matek, poszłam po rozum do głowy i zakupiłam chustę, którą malutka bardzo polubiła. Byłam więc coraz bardziej mobilna, bo pozostawienie Karolinki pod opieką Anki nie wchodziło na razie w grę.
Zapomniałam o wizytach na cmentarzu
Moja córka, czego też dowiedziałam się z internetu, prawdopodobnie cierpiała na depresję poporodową, więc trudno mi było na nią liczyć. Pilnowałam tylko, żeby dbała o siebie, i zapisałam ją do terapeuty. Mnie dni dosłownie przeciekały przez palce.
– Mamo. Dzisiaj jest niedziela – powiedziała któregoś dnia Anka.
– No i? – przewijałam właśnie malutką, która uśmiechała się cudnie i zaczynała już po swojemu gaworzyć.
– W niedzielę chodziłaś do taty…
No właśnie. Chodziłam. Ze wstydem uświadomiłam sobie, że od kilku miesięcy nie byłam na cmentarzu.
– Pójdziemy tam z Karolinką dzisiaj – zdecydowałam. – W końcu już czas pokazać dziadkowi wnuczkę.
– Mamo, ty się uśmiechasz! – Anka w zdziwieniu pokręciła głową.
– Bo nie mam czasu się martwić – odpowiedziałam. – Może pójdziesz z nami? – zaproponowałam.
O dziwo, Ania się zgodziła. Narzuciłyśmy lekkie kurtki, a małą włożyłyśmy w pajacyka, bo maj był wyjątkowo chłodny, i wyszłyśmy z domu. Na cmentarzu trudno było nam powstrzymać łzy, ale potem, na spacerze w parku, towarzyszył nam już lepszy nastrój i słońce, które pomimo zimnego wiatru grzało całkiem mocno. Ania oparła głowę o ławkę i wystawiła twarz w kierunku żółtej kuli, ja kołysałam wózek z Karolinką. Czas był cudowny. Dzieci biegały po alejkach, dorośli spacerowali…
W pewnej chwili bardzo zachciało mi się siusiu. Zajrzałam do wózka. Mała spała słodko, więc postanowiłam zaryzykować.
– Ania. Muszę iść do toalety. Wrócę za pięć minut. Zajrzyj czasem do wózka – poprosiłam.
– Uhm – nawet nie otworzyła oczu, zacisnęła tylko rękę na gondoli.
Z duszą na ramieniu pobiegłam do toalety. Wyszłam stamtąd tak szybko, że niemal przewróciłam jakąś panią, a potem stanęłam jak wryta… Karolinka leżała wygodnie na ramieniu swojej mamy i wkładała piąstkę do buzi. Widziałam, że Ania głaszcze ją po pleckach i coś do niej szepce. Przez dłuższą chwilę stałam bez ruchu, wpatrując się w te najbliższe mi istoty. Popłakałam się ze szczęścia, ale szybko wytarłam twarz i wróciłam do nich, jak gdyby nigdy nic.
– Obudziła się? – zapytałam, udając spokój, choć głos mi drżał.
– Tak, i chyba jest głodna…
Szybko wyjęłam mleko z termicznego pojemnika i wyciągnęłam ręce po malutką. Ale Ania powiedziała:
– Sama nakarmię swoje dziecko.
Podałam jej butelkę i patrzyłam, jak mała trzyma ją łapkami i dulda mleko. Ale chyba bardziej patrzyłam na swoją córkę, która wreszcie się uśmiechała, i wreszcie patrzyła na swoje dziecko, tak jak powinna patrzeć matka. Od tego spaceru role w naszej rodzinie wróciły na właściwe tory. Ania przejęła opiekę nad malutką i pozwoliła mi na powrót stać się babcią.
Teraz wybiera się do pracy, więc znów ja będę się opiekować Karolinką przez większość dnia. Bardzo się na to cieszę. W końcu to ona wypełniła sobą lukę po odejściu Krzysztofa i nauczyła swoją mamę, jak być mamą.
Czytaj także:
„Po 27 latach odnalazłam mężczyznę, za którym wiele lat rozpaczałam. To jemu urodziłam córkę zaraz po maturze”
„Wzbraniałam się przed tym uczuciem, ale poległam. Pokochałam żonatego faceta i zrobię wszystko, by go zdobyć”
„Wziąłem sobie za punkt honoru, że uwiodę Edytę. Była Królową Lodu, ale ja wiedziałem, jak roztopić jej serce”