– Mamo, jedziemy z klasą do kina! – krzyknęła od progu moja nastoletnia córka. – W piątek mamy przynieść po trzydzieści złotych i dwa bilety tramwajowe – oznajmiła, rzucając szkolną torbę w przedpokoju. – Dasz mi? – spytała, stając w progu kuchni.
– A mam inne wyjście? – westchnęłam.
Kolejny wydatek… Mój mąż zarabiał grosze. Ja stałej pracy nie miałam. Czasem udawało mi się gdzieś zaczepić na trzy miesiące. Bo tyle czasu trwało dofinansowanie z urzędu pracy dla pracodawcy. Potem zwolnienie i kolejny pracownik. Tak wyglądało za każdym razem.
– Znowu placki? – jęknęła Julka, gdy postawiłam przed nią talerz. – Były wczoraj i przedwczoraj – skrzywiła się. – Kupiłabym sobie kebaba…
Tym razem to ja się skrzywiłam. Gdybym miała pieniądze, nie smażyłabym kolejny dzień z rzędu placków ziemniaczanych.
– Córcia, wiesz, że do wypłaty jeszcze kilka dni – mruknęłam niechętnie.
Nie lubiłam się jej tłumaczyć z naszej sytuacji finansowej.
Przewróciła oczami.
– Wiem. Ale inni rodzice jakoś sobie radzą – burknęła, siadając przy stole.
– Masz to, czego potrzebujesz – ucięłam dyskusję, choć było mi przykro.
Prychnęła pod nosem. Zabrała się jednak za jedzenie.
Wydatkom nie było końca
Wieczorem wspomniałam mężowi o tej rozmowie.
– Takie kino w piątek to więcej niż trzydzieści złotych. I jeszcze bilety – mruknął.
– Wiem. Z pięćdziesiąt trzeba jej będzie dać. A pewnie jeszcze popcorn i colę będzie chciała sobie kupić – westchnęłam ciężko.
Przeliczyłam nasz skromny domowy budżet. Wyszło mi, że jeśli zaoszczędzimy trochę na jedzeniu, to starczy nam na kino dla Julki.
– A gdybyśmy… – Jarek spojrzał na mnie niepewnie. – Wiesz, moglibyśmy wziąć pożyczkę.
– Pożyczkę?
– Drobną kwotę. Oddamy z wypłaty. Podobno mamy dostać podwyżki – Jarek uśmiechnął się. – I szykuje się premia. Dzisiaj szef mówił o tym na zebraniu.
Zdziwiłam się. Czyżby wreszcie w firmie, w której pracował Jarek, coś się zmieniło na lepsze?
– No to może… – wahałam się.
W końcu mąż mnie przekonał. Wzięliśmy pożyczkę. Niedużą, do spłacenia w ciągu roku. Raty nie były wysokie. A przynajmniej nie aż tak wysokie, by nie można ich było regularnie spłacać z pensji Jarka, bo naprawdę dostał podwyżkę. I premię.
Byliśmy w połowie spłaty pożyczki, kiedy najpierw popsuła się pralka, a zaraz potem lodówka. Do tego klasa Julki wyjeżdżała na tygodniową wycieczkę w góry.
– Nie wiem co najpierw – jęknęłam, głowiąc się nad tym, co ważniejsze: zakup pralki czy lodówki; no i trzeba było zapłacić za wycieczkę córki.
– Pralkę i lodówkę możemy wziąć na raty – Jarek nie widział powodu do niepokoju. – A na wycieczkę małej weźmiemy pożyczkę.
– Kolejną?! Jeszcze tamtej nie spłaciliśmy – odparłam prędko. – Raty za sprzęt też trzeba będzie spłacać.
– A jak chcesz to inaczej rozwiązać? Będziesz masło trzymać na parapecie za oknem, a prać pójdziesz w rzece? – Jarek spytał ironicznie.
– Możemy kupować tylko to, co jest potrzebne na dany dzień. A prać będę ręcznie – odparłam hardo.
Popatrzył na mnie jak na wariatkę.
– Nie. Bierzemy pożyczkę i kupimy sprzęt na raty – zadecydował.
Codziennie przeglądałam ogłoszenia o pracę, wysyłałam CV, ale bez efektu. A do akwizycji i wciskania ludziom kitu się nie nadawałam.
Ostatecznie wzięliśmy pożyczkę na wycieczkę Julki, a pralkę i lodówkę kupiliśmy na raty. Mój mąż miał rację: kwota do spłaty nie była ogromna. Tak się z tego ucieszył, że do niezbędnego sprzętu dokupił jeszcze nowy telewizor, a potem laptop dla Julki. Też na raty, więc w końcu kwota, którą przyszło nam spłacać, przekroczyła akceptowalną dla mnie wysokość.
Położył na stole tysiąc złotych
– Jarek, to jest zdecydowanie za dużo. – Siedziałam w kuchni i dzieliłam wypłatę męża. – A jeszcze rachunek za prąd przyszedł wyższy niż ostatnio. Pewnie przez ten cały nowy sprzęt…
Do Jarka zdawało się nie docierać, że zaczyna nam brakować pieniędzy.
– Nie martw się, Krysiu. Jakoś to będzie – usłyszałam.
Zbyt często to mówił. Nie chciałam, żeby było jakoś, tylko dobrze.
Kilka dni później przyniósł tysiąc złotych. Dał mi pieniądze z dumną miną.
– Oto chwilowe wyjście z sytuacji.
– Dali wam premię? – zdziwiłam się.
– Nie. Wziąłem chwilówkę – odparł.
– Co? Oszalałeś?! – oburzyłam się; już teraz wysokość miesięcznych spłat za długi przekraczała minimalną pensję, a on wpakował nas w nową pożyczkę?
– A co miałem zrobić? – Jarek spojrzał na mnie z wyrzutem. – Musimy spłacić tamte kredyty.
– Ale właśnie doszedł nam kolejny.
– Którym zapłacimy część tamtych.
Nie wyglądało to wesoło. Kilka miesięcy później na dobre wpadliśmy w pętlę zadłużenia. Żeby opłacić miesięczne raty, Jarek zaciągał kolejne pożyczki. Z jego wypłaty nie zostawało prawie nic. Na szczęście udało mi się załapać na czarno do pomocy w sklepie. Właściciel oznajmił, że to niby okres próbny, umowy będą później. Ale po miesiącu uznał, że ani ja, ani pozostałe dwie kobiety nie nadajemy się do pracy. Wypłacił nam połowę tego, co obiecał, i tyle.
Na nasze miejsce przyszły inne desperatki. Ani z tym iść do sądu pracy, ani nigdzie. Tamtego dnia popłakałam się z żalu i bezsilności.
– Nie martw się – próbował mnie pocieszyć mąż. – Możemy wstawić do lombardu telewizor.
Nowa nadzieja dodała mi energii i przebojowości
Tak też zrobiliśmy. Poprosiliśmy też w banku o przedłużenie terminu spłat jednej z pożyczek. Niestety z tymi, które mój mąż wziął „na chwilę”, nie było już tak łatwo. Bezwzględnie domagali się spłaty zadłużenia. Załamałam się. Wcześniej żyliśmy skromnie, ale spokojnie. Teraz byłam kłębkiem nerwów. Kiedy ktoś dzwonił do drzwi, sztywniałam, bo byłam pewna, że to ktoś od wierzycieli.
Dzięki Bogu mąż wciąż miał pracę. Bo inaczej chyba tylko kamień do szyi… Kiedy na konto wpływała wypłata Jarka, starałam się tak ją podzielić, żeby pokryć choć część zadłużenia. Bałam się, że w końcu podadzą nas do sądu i zacznie nas nachodzić komornik.
Julka zdawała się nie rozumieć naszych kłopotów. „Dacie mi na pizzę?”, „Potrzebuję nowe buty, spodnie, bluzkę…”. I tak dalej. Musiałam jej odmawiać, co owocowało pretensjami. Rozumiałam ją. Nastolatka nie chce odstawać od grupy. Chce się modnie ubrać, wyjść ze znajomymi.
– Julciu, w tym miesiącu nie damy rady – tłumaczyłam, gdy piekliła się, że nie dostanie na McDonalda.
– W tamtym też nie daliście rady.
A wcześniej na wycieczkę i lodówkę jakoś uzbieraliście! – prychnęła.
– Bo wzięliśmy pożyczki. A teraz trzeba je spłacać.
– To weźcie znowu! – krzyknęła, nim trzasnęła drzwiami swojego pokoju.
Westchnęłam ciężko.
– Może to jakieś rozwiązanie? – rzucił Jarek, kiedy powtórzyłam mu kolejną przykrą rozmowę z córką.
– Jakie rozwiązanie? – warknęłam na niego ze złością.
– Można wziąć kredyt na spłatę kredytów – odezwał się cicho.
Miałam ochotę strzelić go w głowę. Kolejny kredyt?! Jednak kiedy w następnym miesiącu okazało się, że znowu zabraknie nam pieniędzy na pokrycie zaległości, a do tego trzeba zapłacić rachunek za gaz, poddałam się. Mąż pozbierał informacje odnośnie tego kredytu na kredyt. Nie mieliśmy innego wyjścia: wzięliśmy go. Zamiast kilku pożyczek i rat za sprzęt, teraz spłacaliśmy jedną ratę.
I po przeliczeniu okazało się, że wynosi ona mniej niż tamte razem wzięte. Tyle że spłacać będziemy dłużej, więc ostatecznie zapłacimy więcej. Lepsze jednak to niż ciągłe zamartwianie się, za co żyć, skoro po opłaceniu rat niewiele zostawało. Poczułam niejaką ulgę i zobaczyłam światełko w tunelu.
Może ta nowa nadzieja odbijała się w moich oczach, dodając mi energii i siły przekonywania, bo w końcu udało mi się dostać porządną pracę. Wygląda, że zostanę tam na dłużej. Jarek dostał premię, która w całości poszła na spłaty. Jeszcze długo czeka nas zaciskanie pasa, ale czuję, że powoli wychodzimy na prostą. Jednak obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie zgodzę się na pożyczki. Lepiej żyć skromnie, a spokojnie.
Czytaj także:
„Była żona mojego męża porzuciła ich córkę i wyjechała do kochasia. Teraz ja muszę użerać się z tą wredną dziewuchą”
„Miałam dość kpin z mojej samotności, więc na rodzinną imprezę wynajęłam faceta. Popełniłam duży błąd – zakochałam się”
„Jest mi wstyd, że po śmierci męża związałam się z innym mężczyzną i jestem szczęśliwa. Jestem wdową dopiero od 2 lat”