„Rodzina chciała jak najszybciej wydać mnie za mąż. Nikogo nie interesowało, czy sama tego chcę i czy kocham Witka”

Rodzina chciała jak najszybciej wydać mnie za mąż fot. Adobe Stock, SBozhok
„– Ciary mnie przechodzą na myśl, że mam wrócić i wziąć ślub… Przecież mam dopiero dwadzieścia dwa lata! Dotąd jakoś z automatu wszystko szło. Tyle lat chodzenia ze sobą, rodziny się znają. Cały czas była gadka, że pobierzemy się zaraz po skończeniu szkoły. Jakby była kasa na wesele, pewnie już byłabym mężatką. Teraz mnie to przeraża”.
/ 11.09.2022 21:30
Rodzina chciała jak najszybciej wydać mnie za mąż fot. Adobe Stock, SBozhok

Dziewczyna, z którą umówiła mnie Aśka, wydawała się zagubiona. Przecież przyjechała tam, by zarobić na ślubne wydatki, a teraz już nie wiedziała, czy w ogóle chce tego ślubu! I bała się powiedzieć o swoich wątpliwościach narzeczonemu i rodzinie… Ale może od początku.

Córka zadzwoniła na początku marca

– Przyjedź, mamo – poprosiła. – Wiem, że moja operacja to czysta formalność, wszyscy tak mówią, ale i tak cholernie się boję. Zarażam strachem jak średniowieczną zarazą, Albert już nie może spać po nocach. Nawet Antoś coś wyczuwa, ostatnio bawił się w cmentarz klockami.

Gratulacje, mnie także zaraziłaś. Kiedy masz iść do szpitala?

– W przyszły czwartek. Są jeszcze bilety na poniedziałkowy lot, kupić ci?

No chyba, teraz to już i ja nie zaznam spokoju, póki te diabelskie kamienie nerkowe nie zostaną usunięte. Aśka faktycznie była rozdygotana. Zdążyła już nawet spisać polecenia na wypadek swojej śmierci, i to w dwóch wersjach językowych, pewnie po to, żebyśmy z Albertem nie pokłócili się o szczegóły nad trumną.

– Nawet mi tego nie pokazuj – zaprotestowałam, gdy mi pomachała kajetem przed nosem. – Spotkałam w życiu różnych czarnowidzów, ale bijesz ich wszystkich na głowę.

– Po prostu nic nigdy nie idzie zgodnie z planem – wzruszyła ramionami. – Dlatego jak już wybiorę najgorsze opcje, to mam prawie stuprocentową pewność, że się nie wydarzą.

Wbrew pozorom to pragmatyzm. Jak można było przewidzieć, zabieg skończył się sukcesem. Aśka, rzecz jasna, przypisała to mojej wspierającej obecności, choć głównie włóczyliśmy się z Antkiem po plaży i zbieraliśmy muszle. Ale niech jej będzie, skoro moja obecność działa magicznie, mogę latać do Francji na zawołanie. Tym bardziej że sąsiadki chętnie wzięły moją kotkę pod opiekę i zapowiedziały, że wolno mi siedzieć, ile chcę, pod warunkiem, że przywiozę zdjęcia prawdziwego oceanu. Po powrocie ze szpitala córka szybko dochodziła do siebie, zauważyłam jednak, że coś ją gryzie. W końcu zapytałam, czy chce pogadać.

– No raczej – stwierdziła Aśka. – Tyle że głupio mi cię prosić, w końcu milion razy ci powtarzałam, żebyś nie urządzała terapii na urlopach!

– A to ja jestem na urlopie? – zdziwiłam się. – Z czym masz problem?

– Ja? Z niczym.

Okazało się, że w szpitalu Aśka leżała w pokoju razem ze starszą panią, którą odwiedzała opiekująca się nią Polka.

Zgadała się z nią

– Mogłabyś poświęcić jej trochę czasu? – zapytała teraz córka. – W sumie nie chodzi o żadną terapię, młoda trochę namieszała i szuka rady.

– Wiesz, o co chodzi? – spytałam.

– Nikogo nie zabiła, spoko. Życiowe sprawy – odparła.

Spotkałyśmy się z Mirką w niewielkiej kafejce. Drobna, zadziorna brunetka – wyglądała, jakby dopiero skończyła szkołę. Przywitałyśmy się, podziękowała, że zgodziłam się na rozmowę. Zamówiłyśmy po kawie i ciastku, bo Mirka stwierdziła, że przy jedzeniu lepiej jej się gada.

– Tworzą się takie naturalne przerwy – wyjaśniła. – Czuję zresztą, że na jednym ciachu się nie skończy, bo jestem chodzącym znakiem zapytania…

Potem zaczęła opowiadać o sobie. Pochodzi ze wsi na Rzeszowszczyźnie i nigdy dotąd nie była za granicą, tyle co na wycieczce szkolnej w Czechach. Ma chłopaka, są ze sobą od początku technikum i jesienią planują ślub. Jak ślub, to wiadomo, że i wesele, a na małym przyjęciu się nie skończy, bo rodziny duże. Ta przyjemność kosztuje i chłopak Mirki już od jakiegoś czasu wyjeżdżał do Holandii, by dorobić. Kiedy pół roku temu koleżanka zaproponowała, by Mirka została jej zmienniczką przy opiece nad staruszką we Francji, dziewczyna uznała, że to okazja, by także dorzucić się do puli.

– Ależ było gadania! – machnęła ręką. – Że nie trzeba, nie wypada dziewczynie samej… Nikt mi w oczy nie powiedział, ale teraz sobie myślę, że bali się, że się zakocham albo co.

– Ale zdecydowała się pani, mimo wszystko – podsumowałam, gdy zaczęła odpływać w cytaty z ciotek i wujków.

– Przez ten ocean – roześmiała się. – Normalnie dałabym się przekonać, zawsze były ze mnie ciepłe kluchy. Ale nigdy w życiu nawet morza nie widziałam, a tu mi się taka gratka trafia! Powiedziałam sobie: gadajcie zdrowi, pojadę i tak.

– W czym zatem problem? – zapytałam.

– We wszystkim – westchnęła Mirka. – Bo wszystko się zmieniło. Ciary mnie przechodzą na myśl, że mam wrócić i wziąć ślub… Przecież mam dopiero dwadzieścia dwa lata!

– Wcześniej nie miała pani takich myśli? – zapytałam. – Że jest za wcześnie?

– Jakoś z automatu wszystko szło – przyznała z pewnym zawstydzeniem. – Tyle lat chodzenia ze sobą, rodziny się znają. Cały czas była gadka, że pobierzemy się zaraz po skończeniu szkoły. Jakby była kasa na wesele, pewnie już byłabym mężatką.

– Rozmawiała pani z narzeczonym o tych… zmianach?

– Z Witkiem? Jezu, nie! On najbardziej nie chciał, żebym jechała do Francji. Powiedział, że się zapłacze, jak go zostawię dla jakiegoś Francuza.

– A jest jakiś Francuz?

– Jeszcze tego by brakowało, jak ja sama ze sobą nie mogę dojść do ładu! Czy to jest w ogóle normalne, żeby człowiek w ciągu zaledwie kilku miesięcy zupełnie zmienił priorytety? Może ja jakaś nienormalna jestem?

Spojrzała na mnie z prawdziwą obawą w oczach i wściekle zaatakowała ciastko widelczykiem.

– Dlatego chciała się pani spotkać? – domyśliłam się. – Żebym panią uspokoiła jako fachowiec?

– To byłoby niezłe – uśmiechnęła się znienacka. – Gdybym pokazała wariackie papiery, Witek pewnie by zwątpił, ostatecznie miłość ma jakieś granice. Rodzinka też byłaby rada, gdyby czarna owca znikła z horyzontu… Mogłabym żyć, jak chcę.

– A jak właściwie chciałaby pani żyć? – zapytałam.

Mirka zamyśliła się

Potem odparła, że pewna jest tylko jednego – nie tak, jak dotąd planowała.

– Kiedy tu jechałam, myślałam w pierwszej kolejności o oceanie, potem o pieniądzach, wreszcie o Witku, który jeździ do holenderskich szklarni… Chyba chciałam, żeby też się trochę o mnie poniepokoił, w końcu w związku powinna być zachowana jakaś równowaga, prawda? Miałam też dość sprzedawania w sklepiku rodziców… Wszyscy mówią: „ty to masz szczęście, praca zapewniona”, a to taki wiejski punkt na wymarciu, zero przyszłości. Ale dopiero teraz to widzę, wcześniej uważałam, że wszystko jest OK. Traktowałam pracę jako konieczny dodatek do życia, margines… Ale jak człowiek osiem godzin śpi, przynajmniej osiem pracuje, to nie jest żaden dodatek, tylko wielki kawał życia.

– Teraz opiekuje się pani staruszką – powiedziałam. – To jest lepsze?

– Lubię to – uśmiechnęła się. – Jest w tym sens. Dużo rozmawiamy z Janet, opowiada mi, jak było kiedyś.

– Nie ma pani problemów z językiem?

– Ona jest z pochodzenia Angielką, ja miałam angielski w szkole. Janet uważa, że mam słuch językowy, teraz zaczęła uczyć mnie francuskiego. To świetna babka i, mimo wieku, bardzo nowoczesna. Kiedy się dowiedziała, że wybieram się za mąż, powiedziała, że powinnam wykorzystać to, że żyję w innych czasach niż ona, bo nie ma teraz starych panien, tylko singielki, i nareszcie można sobie trochę pożyć.

– I co pani o tym myśli? – zapytałam.

– Zastanawiam się, dlaczego sama do tego nie doszłam – wzruszyła ramionami. – I dlaczego mama i ciotki tego nie widzą, czemu żadna nie powiedziała: „nie śpiesz się, dziewczyno.

– Są dwie możliwe odpowiedzi na to pytanie – zastanowiłam się. – Pierwsza taka, że jeszcze do tego nie doszły, bo żyją tak samo jak ich matki i babki. Druga – uznały, że jest pani dorosła i wie, czego chce. Złej woli bym się tu nie dopatrywała, choć pani wie najlepiej, czy są osobami, które życzą pani dobrze.

Teraz Mirka się zastanowiła

– No tak – stwierdziła w końcu. – Mogły chcieć jak najlepiej… Byłam przecież przekonana, że chcę wyjść za mąż. Jezu! To może ja pani już wszystko opowiem, co?

– To nie jest wszystko? – zdziwiłam się.

Machnęła ręką zrezygnowana. Już przed świętami Bożego Narodzenia zmienniczka dała znać Mirce, że plany się zmieniły, bo okazało się, że jest w ciąży. Zapytała, czy znaleźć zastępstwo, czy Mirka pociągnie następne pół roku.

– Miałam być do początku lutego, więc uznałam, że jak pojadę do domu na święta, jakoś wszystkich przekonam, że korzystnie będzie kontynuować. Ale potem sobie wyobraziłam gadanie ciotek, smęcenie Witka i zaczęłam wymiękać.

– Pracodawcy puścili panią na święta do Polski? – zdziwiłam się.

Tak, bo sami wyjeżdżali do Barcelony, odwiedzić siostrę Janet. Zostało im miejsce w aucie i zapytali, czy nie chciałabym zobaczyć Hiszpanii. A jak już miałam do wyboru Katalonię i Rzeszowskie…

– Powiedziała pani rodzicom, że woli wycieczkę z rodziną Janet?

– Nie – wzruszyła ramionami. – Napisałam, że sytuacja się zmieniła i muszę zostać. Teraz też zwlekam z dnia na dzień, niby że czekam na zmienniczkę. Klops, co?

– Nie da się ukryć – potwierdziłam. – Jedno nam umknęło w tej rozmowie: czy zamierza pani odsunąć ślub czy w ogóle z niego zrezygnować? Co z Witkiem, pani Mirko?

Siedziała z pochyloną głową.

– Nie wiem. Nie ma nikogo innego.

– To za mało.

– Ale ja nie wiem!

– To też jakiś konkret. Proszę pomyśleć… Co pani by czuła w jego sytuacji: pracuje, składa pieniądze, czeka, wszyscy dopytują… Czy pani chłopak zasługuje na niepewność? Czy nie powinno się dać mu szansy, by poznał prawdę i zdecydował, co dalej robić?

– Mam mu powiedzieć? – aż zbladła.

– Pomyślmy – zaproponowałam. – Jaka jest najgorsza z możliwych reakcji Witka?

Mirka przełknęła ślinę.

– Wnerwi się i mnie rzuci?

– Co pani czuje na myśl o takim rozwiązaniu? – spytałam.

– Smutek – powiedziała. – To dobry człowiek. Stały, uczciwy. Pewny.

To była najgorsza możliwość – przypomniałam. – A najlepsza?

– Może też chciałby trochę podróżować, zanim się ustatkujemy… Za tę kasę, którą mamy odłożoną, dojechalibyśmy chyba aż do Australii!

– Zatem może warto wyprostować wszystko, zanim zagmatwa się nie do rozplątania? – zapytałam.

– No, nie wiem – wahała się jeszcze. – Dałam ciała, nie tak to miało być…

– Życie, pani Mirko, to proces – powiedziałam. – Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Najważniejsze to nauczyć się przechodzić przez kryzysy, a do tego trzeba się komunikować.

Kiedy się rozstawałyśmy, wydawała się spokojniejsza, choć kto może wiedzieć, co dzieje się w głowie młodej dziewczyny, która nie zna jeszcze samej siebie i dopiero przymierza się do samodzielnego życia?

Ciekawe, co postanowi

– Na pewno nie zaszkodziłaś, mamo – zapewniła mnie Aśka. – Jeszcze pamiętam, jak to było, gdy wyjeżdżałam i zachłystywałam się światem – człowiek życie by oddał, by ktoś go wysłuchał, zamiast zbywać półsłówkami.

Będzie dobrze. Jaka ta moja córa już dojrzała, myślałam kilka dni później, żegnając się z nią na lotnisku. Powinnam była jej powiedzieć, że napawa mnie dumą to, jaka jest dzielna i mądra. Niedługo po powrocie dostałam od córki wiadomość. „Widziałam się dziś z Mirką w mieście” – przeczytałam w okienku komunikatora. – „Właśnie kupiła bilet lotniczy do Polski. Leci w Wielkanoc rozmówić się z rodzinką. Mamo, jesteś wielka!”. Ja? Raczej Mirka, która odważyła się wziąć byka za rogi. Miejmy nadzieję, że jej bliscy także staną na wysokości zadania!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA