Moja przyjaciółka Sylwia chciała mieć tradycyjne wesele z tłumem gości i hucznym przyjęciem do białego rana. Nie cieszyło mnie to, bo musiałam tam być, a nie miałam z kim. Wszystkie moje koleżanki już dawno wyszły za mąż, a ja mimo trzydziestki na karku wciąż byłam singielką.
Załatwili mi partnera. Tylko żadnych randek w ciemno!
Wcześniej na serio miałam dwóch facetów
Obaj ewentualne małżeństwo ze mną widzieli gdzieś daleko, na odległym horyzoncie naszej miłości. Drążenie tego tematu w obu wypadkach z góry skazane było na niepowodzenie. Stwierdziłam więc, że nie ma sensu się upokarzać.
Na co dzień z samotnością radziłam sobie całkiem dobrze, jednak gdy przychodziło do imprez rodzinnych, wpadałam w czarną rozpacz. Miałam wtedy ochotę zaszyć się w mysiej dziurze.
– Gabrysiu, nie zrobisz mi tego! – wykrzyknęła Sylwia, gdy się dowiedziała, że zamierzam odpuścić sobie jej wesele.
– Jesteś moją przyjaciółką, no i Filip tak cię lubi… O partnera się nie martw, już kogoś dla ciebie mamy. Filip specjalnie zaprosił tego kuzyna. Jest świeżo po rozwodzie i jeszcze liże rany, bo była małżonka długo nie mogła mu darować…
– Oj, nie wiem, czy jestem dobrym lekarstwem na takie rany! W dodatku nie przepadam za rozwodnikami – skrzywiłam się przygnębiona perspektywą pocieszania jakiegoś frustrata.
– Ale to nie jest tak! – zaprzeczyła Sylwia. – Wierz mi, cała rodzina odetchnęła z ulgą, kiedy Tymon się rozwiódł.
– Tymon? Ciekawe imię – skłamałam z uprzejmości, myśląc, że z tego faceta musi być okropny, staroświecki nudziarz.
Sylwia jednak tak długo nalegała, aż zgodziłam się przyjść na jej ślub i wesele.
– Tylko nie urządzaj nam randki w ciemno – uprzedziłam ją. – Żadnego sklejania na siłę, aluzji do naszego wolnego stanu ani tym podobnych gierek.
Obiecała solennie, że tak nie będzie
Mimo to na ślubną uroczystość ubierałam się w minorowym nastroju.
Gdy zobaczyłam Tymona, humor mi się trochę poprawił. Myślałam, że będzie starszy, tęższy i nie aż tak atrakcyjny. Tymczasem przede mną stał przystojny szatyn o krótkich włosach. Przywitał mnie silnym, zdecydowanym uściskiem dłoni i miło się przy tym uśmiechnął.
– Filip i Sylwia mówili o tobie same dobre rzeczy – zapewnił mnie na wstępie. – Podobno już w podstawówce byłaś piekielnie dobra w pisaniu wypracowań, a Sylwia skrzętnie z tego korzystała…
Roześmiałam się na to wspomnienie. Co jeszcze mu naopowiadali?! Chyba lepiej by było, żeby ten przystojniak, z którym miałam spędzić całą noc, o niektórych wydarzeniach z naszej wspólnej przeszłości raczej nie usłyszał…
Przyznam, że Tymon zajął się mną, jak na weselnego partnera przystało. Okazał się też dobrym tancerzem. Wbrew moim obawom z każdą godziną bawiłam się coraz lepiej. Kolejne tańce z jakąś magiczną siłą zbliżały nas do siebie.
Tymon co pewien czas robił przerwę na papierosa. Wychodziliśmy wtedy do niewielkiej sali na zapleczu i tam, przy stłumionych dźwiękach weselnej muzyki, rozmawialiśmy. O wszystkim.
Sylwia była zachwycona, że Tymon mi się podobał, o czym nie omieszkałam jej natychmiast powiadomić.
Po północy nadeszła pora oczepin. Która panna chwyci wianek rzucony w tłum przez pannę młodą, ta pierwsza wyjdzie za mąż. Panien w różnym wieku, od 16 lat wzwyż, było dziesięć. Orkiestra grała jakąś skoczną melodię, a my podrygiwałyśmy, sztucznie roześmiane i chyba mocno stremowane tą idiotyczną sytuacją. Jakby wianek Sylwii miał naprawdę zdecydować o naszej przyszłości… Przypuszczam, że żadna z nas nie wierzyła w takie czary-mary, ale i tak czułyśmy rosnące napięcie.
Nagle melodia się urwała
Sylwia rzuciła wianek za siebie i trafiła… we mnie. Wszyscy zaczęli bić brawo, pewnie rozbawieni moją miną. Sylwia rzuciła się na mnie z uściskami.
Po chwili podobne kółko utworzyli obecni na uroczystości kawalerowie. Gdy Filip – pan młody – usiadł pośrodku na krześle, Sylwia krzyknęła:
– Kawalerowie z odzysku również! Tymon, do kółka!
Mój partner, wypchnięty na środek, ze spłoszoną miną przyłączył się do drepczących w takt muzyki kawalerów. Rozluźnił się dopiero, gdy zagrali „W murowanej piwnicy tańcowali zbójnicy”. Pewnie kiedyś to, co wyczyniał na parkiecie, nazywało się krzesaniem hołubców!
Gdy muzyka przestała grać i Filip rzucił muszkę, tak się złożyło, że chwycił ją akurat Tymon. Kwestia zręczności palców, czyli dzieło przypadku, czy jednak przeznaczenie? Tego nie wiem do dziś.
Potem gospodarze kazali nam obojgu stanąć pośrodku sali. Staliśmy tak chwilę z niezbyt mądrymi minami, trzymając się za ręce, żeby dodać sobie wzajemnie otuchy, a goście klaskali z entuzjazmem, najwyraźniej traktując nas jako przyszłą młodą parę. Wiwatom nie było końca.
Chcieliśmy już uciec z parkietu. Nic z tego… Musieliśmy stanąć naprzeciwko siebie na krzesełkach, wyciągając szyje, zbliżyć się do siebie, jak tylko można, i… pocałować się. Oczywiście nie wolno było się przy tym wywrócić, (spróbujcie dokonać tej sztuki w pantofelkach na wysokich obcasach!). Rozbawieni goście krzyczeli „gorzko”, a ja poczułam się prawie tak, jakbym była na własnym weselu.
Nie powiem, bardzo mi się to spodobało, Tymon też wydawał się zachwycony.
Potem często zastanawiałam się, na ile to wesele – ze wszystkimi rytuałami – sprawiło, że między nami zrodziła się miłość. Zwłaszcza oczepiny…
Sama mu się oświadczyłam. Przyjął to z radością
– Nie uważasz, że powinniśmy kiedyś gorąco podziękować Sylwii i Filipowi, że nas ze sobą połączyli? – zapytał mnie pewnego dnia mój ukochany.
– Chcesz im się odwdzięczyć? No to niech będą świadkami na naszym ślubie – palnęłam bez namysłu i… zamarłam przerażona własną odwagą.
Przecież nigdy z Tymonem nie rozmawialiśmy o ślubie! On miał złe doświadczenia i mógł nie chcieć się znowu żenić. Nim jednak zdążyłam go przeprosić, chwycił mnie w ramiona.
– Świetny pomysł, kochanie! – roześmiał się, całując moje włosy.
– Jesteś pewny? – zapytałam.
– Na mur! Już nie powinniśmy zwlekać – wyjaśnił spokojnie.
Odetchnęłam z ulgą. Przecież o tym marzyłam od tak dawna!
– Musisz zamówić tę samą orkiestrę, która grała na naszym weselu – powiedziała potem moja przyjaciółka. – I tę samą salę, bo przyniosła wam szczęście.
– Masz rację! – uścisnęłam ją z entuzjazmem. – Dziękuję ci, kochana!
Podobno często się zdarza, że ludzie znajdują swoich wybranków właśnie na weselach. Mnie jednak nawet do głowy nie przyszło, że ja też spotkam miłość na cudzym weselu, w dodatku takim, na które miałam iść sama.
To nie był tylko ślepy los, mieliśmy swoją dobrą wróżkę. Sylwia od początku wiedziała, że Tymon i ja przypadniemy sobie do gustu. I nie myliła się! Pasujemy do siebie jak dwie połówki jabłka. Nieważne, że mój ukochany jest – jak mawiają – mężczyzną po przejściach. Nie zamieniłabym go na nikogo.
Czytaj także:
„Ukradłam życie swojej wykształconej, ale chorej siostry. Nie mam wyrzutów sumienia - zrobiłam to też dla niej”
„Obiecałam umierającej mamie, że zajmę się siostrą, ale nie dotrzymałam słowa. Jak się okazało, wyszło jej to na dobre”
„Pazerna siostra żyje jak królowa moim kosztem. Byłam naiwna i za dobra, a teraz nie mam nic. Ona zagarnęła wszystko”