Zrozumcie, nie znoszę wsi, gospodarstwa i nigdy tu nie zamieszkam. Pamiętam, jak ojciec się wkurzał, ilekroć zdybał mnie gdzieś z… książką.
Tak, u mnie, w rodzinnym domu, książek się nie czytało. Nie jest dobrze być jedynakiem, stwierdziłem to już dawno. I to nawet nie dlatego, że jest się samym i bez rodzeństwa. Nie jest dobrze być jedynakiem dlatego, że wtedy rodzice całą swoją uwagę, wszystkie ambicje, oczekiwania i plany kierują właśnie na ciebie, na jedną osobę. Układają ci życie i nie liczą się z tym, że chciałbyś coś innego.
Pochodzę ze wsi
Moi rodzice prowadzą spore gospodarstwo. Uprawiają przede wszystkim warzywa, ale i chryzantemy pod folią, a także ozdobne iglaki. Oni kochają to, co robią, ja nienawidzę. Od dziecka nie lubiłem wsi i pracy w gospodarstwie. Tam wiecznie było jakieś zajęcie, a to w polu, a to w tunelach, nigdy wolnej chwili.
Brat mojej mamy mieszkał w mieście. Kiedy tam jechała i zabierała mnie ze sobą, czułem się jak w raju. Ruch, światła, auta, ludzie, wszędzie tętniło życie. Nie to co u nas na wsi, gdzie do najbliższego sąsiada było daleko. Zawsze dobrze się uczyłem, sto razy bardziej wolałem odrabiać lekcje, czytać lektury albo wkuwać angielskie słówka, niż plewić warzywa. Kiedy zbliżałem się do ukończenia szkoły podstawowej usłyszałem w domu, że na dalszą naukę powinienem wybrać Technikum Ogrodnicze.
– Nie zgadzam się – zaprotestowałem natychmiast.
– Co ty mówisz? – ojciec spojrzał na mnie zdziwiony – jak to się nie zgadzasz? A niby gdzie ty chcesz iść do szkoły?
– Do liceum, do Lublina – odpowiedziałem spokojnie.
– A co będziesz robił po liceum?
– Pójdę na studia.
– No tak – ojciec zawahał się, zastanowił – na ogrodnictwo możesz iść i po technikum. Nawet łatwiej ci będzie.
– Ale ja chciałbym do liceum – powtórzyłem uparcie.
Rodzice jeszcze kilka razy próbowali wybić mi mój pomysł z głowy. Odpuścili dopiero wtedy, kiedy wychowawca stwierdził, że jestem bardzo zdolny i szkoda mnie do technikum. Takim sposobem znalazłem się w mieście. Zamieszkałem u wuja, bo na stancję rodzice za nic nie chcieli się zgodzić. Byłem według nich za młody, nieodpowiedzialny, potrzebowałem nadzoru i opieki.
To przekonanie też chyba wynikało z tego, że byłem jedynakiem. Nawet kiedy skończyłem osiemnaście lat i byłem tuż przed maturą nie pozwolili mi wyprowadzić się do wynajętego pokoju.
Cały czas liczyli na to, że jednak zmienię zdanie
Po maturze w domu wybuchła awantura. Nie wiem, skąd rodzice czerpali swoje przekonanie, że moje papiery powędrują prosto na Uniwersytet Przyrodniczy, lubelski oczywiście
. – Ja nie chcę studiować w Lublinie – oznajmiłem spokojnie – i nie mam zamiaru studiować ogrodnictwa.
– A co? – byli tak zdziwieni, jakbym im powiedział, że lecę na Księżyc.
– Prawo – wyjaśniłem.
– Co? – tata przyglądał mi się z niedowierzaniem.
– Prawo. Na Uniwersytecie Warszawskim. Nie wiem, dlaczego tak was to dziwi. Przecież nigdy nie mówiłem, że ogrodnictwo. To był wasz pomysł. Ja już złożyłem papiery.
– Ale synku! Jakie prawo? A kto przejmie po nas gospodarstwo? – zaczęła lamentować matka.
– Nikt go nie musi przejmować – zaśmiałem się – młodzi jeszcze jesteście.
– Młodzi, młodzi – powtarzała – ale młodsi się nie zrobimy. I co wtedy? Zostawisz nas samych. Przecież my mamy tylko ciebie. No wiedziałem, że mają tylko mnie, ale przecież z tego powodu nie mogłem zrezygnować z własnych planów i marzeń.
Nie mogłem zostać rolnikiem, ogrodnikiem i właścicielem wiejskiego gospodarstwa dlatego, że oni tak chcieli. Ja chciałem się rozwijać, chciałem zostać prawnikiem, adwokatem, w ostateczności radcą prawnym.
Chciałem zatrudnić się w wielkiej kancelarii prawnej i spędzać czas nad książkami, aktami, kodeksami. A nie uprawiać roślinki, którymi nigdy się nie interesowałem i na których właściwie wcale się nie znałem.
– Mamo, ja nie chcę utknąć na wsi i prowadzić gospodarstwa. Chcę się uczyć, rozwijać, iść do przodu.
– Na wsi też można się rozwijać, też można iść do przodu – warknął ojciec.
– Można – przytaknąłem – ale ja nawet mieszkać nie chcę na wsi. Nie mogłem tego ukrywać. Zresztą sądziłem, że powinni to wiedzieć, znali mnie przecież od urodzenia. Chyba jednak nie przyjmowali tego do wiadomości. A może nie zastanawiali się nad tym, czego ja bym chciał. Po prostu żyli w przekonaniu, że hodują sobie następcę.
Kiedy powiedziałem, że nie będę mieszkać na wsi, ojciec wstał i wyszedł, mocno trzaskając drzwiami, a mama się rozpłakała. Nie chciałem robić im przykrości, ale oni zamiast cieszyć się z moich ambicji, zachowywali się, jakby im się świat zawalił. Jeszcze przez pewien czas rodzice usiłowali przekonać mnie do zmiany zdania i kierunku studiów. Nie chciałem ustąpić, nawet gdy ojciec zagroził, że nie będzie mi pomagał finansowo.
– Trudno – stwierdziłem zdecydowanie. – Dam sobie radę sam.
– Ciekaw jestem, w jaki sposób – zakpił ze złośliwym usmiechem. Chciał mnie przestraszyć, zaszantażować, zmusić do uznania, że racja jest po jego stronie. Nie ukrywam, że trochę mu się nawet udało, trochę mnie przestraszył. Postawiłem się, twierdziłem, że sobie poradzę, ale wcale nie byłem pewny, czy to będzie takie proste.
Na studiach prawniczych było mnóstwo nauki, na dorabianie brakowało czasu, przynajmniej w pierwszych latach. A ja chciałem być dobrym studentem, żeby potem być dobrym prawnikiem.
Kto wie, co będą chciały robić nasze dzieci…
Wyjechałem na studia właściwie skłócony z rodzicami, a przede wszystkim z ojcem. Mamie chyba zrobiło się mnie żal, bo w tajemnicy przed tatą dała mi nawet trochę pieniędzy.
– Może się jeszcze zastanowisz, Boguś? – spytała mnie wtedy. – Jeszcze raz wszystko przemyślisz i zmienisz zdanie, co?
– Nie zmienię zdania, mamo. Ja nie chcę mieszkać na wsi i uprawiać warzyw. Przykro mi.
– Przecież mógłbyś zmienić profil gospodarstwa… – Ja w ogóle nie chcę mieć gospodarstwa! – zdenerwowałem się. – Mamo, przecież ja nigdy tego nie lubiłem, powinnaś o tym wiedzieć.
– Wiem, synu, wiem – westchnęła.
– Więc po co ta rozmowa?
– Bo nie zawsze się w życiu robi to, co się lubi – powiedziała cicho.
Patrzyłem na własną matkę, jakbym nie rozumiał, co do mnie mówi.
– Ale najlepiej jest starać się, żeby tak właśnie było – uparłem się. Pokiwała głową.
– Ale my ciebie mamy tylko jednego. Jeśli wyprowadzisz się do Warszawy, komu przekażemy gospodarstwo. Roześmiałem się.
– Gospodarstwo, gospodarstwo, zawsze jest najważniejsze. Już nie pierwszy raz żałuję, że nie mam rodzeństwa.
– Przykro mi, że nie masz, ale niestety, tak wyszło. Matka powiedziała to jakimś takim smutnym głosem, że zrobiło mi się głupio. Nie mogłem jednak rezygnować ze swoich planów, marzeń, ze swojej przyszłości! Ciężko było na początku. Dobrze, że ojciec jednak odpuścił i finansował moje studia i pobyt w Warszawie, bo nie wiem, czy dałbym radę sam. Mój staruszek stwierdził, że choć nie jest zadowolony z tego, co wybrałem, że właściwie to bardzo go zawiodłem, ale ma mnie tylko jednego i pomoże mi skończyć studia.
– Czułbym się źle ze świadomością, że mojemu synowi czegoś brakuje albo że pracuje po nocach w jakiejś knajpie. Studiuj już sobie, co tam chcesz i tak ci pomogę – zapewnił.
– Dziękuję – mruknąłem.
– Zresztą matka żyć by mi nie dała – roześmiał się.
Odwiedzałem rodziców najczęściej, jak mogłem, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie było to często. Miałem bardzo dużo nauki i właściwie całe moje życie toczyło się już w Warszawie. Kiedy przywiozłem do rodziców Gosię i przedstawiłem jako swoją narzeczoną, widziałem, że nie byli zadowoleni, jak ze wszystkiego zresztą, co robiłem. Pewnie cały czas jeszcze wierzyli, że wrócę na wieś, że nawet, kiedy skończę prawo, wrócę na gospodarkę.
Małgorzata nie pasowała im do tego wizerunku, zupełnie nie pasowała. Studiowaliśmy na tym samym roku, jej ojciec był notariuszem, pochodziła z zupełnie innej bajki. Tym razem jednak nie było dyskusji ani prób przekonania mnie do zmiany zdania. Rodzice już zrozumieli, że to nic nie da.
Zaraz po studiach ożeniłem się z Gosią. Ona robiła aplikację notarialną u ojca, ja dostałem się na adwokacką do dużej kancelarii. Tak jak zawsze marzyłem. Dziś jestem już adwokatem. Niedawno kupiliśmy z żoną duży dom z ogrodem, ponieważ planujemy powiększenie rodziny. Rodzice nadal prowadzą swoje gospodarstwo, chociaż próbowałem ich namówić do sprzedaży. Przecież nie są już najmłodsi, nie mają tyle sił co kiedyś.
W odpowiedzi usłyszałem, że gospodarstwo nie jest na sprzedaż, przepiszą je kiedyś któremuś wnukowi… Wyraz twarzy mojej Małgosi, kiedy to usłyszała – bezcenny. No cóż, zawsze wiedziałem, że mój tata jest niereformowalny. Zresztą, kto to wie, co będą chciały robić moje dzieci, może któreś zapragnie osiedlić się na wsi.
Czytaj więcej:
„Na emeryturze czułam się niepotrzebna. A wtedy... zmarła moja synowa i musiałam zająć się 3 wnuków”
„Widuję wnuka tylko na zdjęciach. Córka nie zaprasza mnie nawet na jego urodziny. Wymazali mnie z życia”
„Po ślubie okazało się, że Rafał nie chce mieć dzieci. Nie mogłam postąpić inaczej, za bardzo chciałam zostać matką…”