Któregoś dnia przyszła mi do głowy niewesoła myśl: powołali mnie na ten świat, bym mogła być dla nich darmową opiekunką na starość.
- Co robisz, Kasiu? – usłyszałam pytanie taty i z rozpaczą spojrzałam na piętrzący się przede mną stos dokumentów.
– Mam interesantów, tato – odpowiedziałam, odruchowo wzdychając. – Zadzwonię później, dobrze?
– Dobrze, dobrze, oczywiście – głos taty nie zmienił się nawet o jotę.
Nie musiałam widzieć jego pełnej entuzjazmu twarzy, żeby wiedzieć, że nie zamierza kończyć rozmowy. Westchnęłam po raz drugi. Czekał mnie długi wieczór w otoczeniu papierów.
– A co ty tak wzdychasz? Źle się czujesz? – zainteresował się natychmiast tata. – Nie ubierasz się ciepło i takie są skutki. Mówiliśmy ci tyle razy z mamą, że powinnaś zrezygnować z tradycyjnej medycyny. To konowały, które tylko naciągają ludzi. Mama od kilku lat leczy się u zielarzy i zobacz, jakie efekty. Wciąż wygląda jak nastolatka!
„Szkoda tylko, że również jak nastolatka się zachowuje” – pomyślałam, ale na głos nic nie powiedziałam.
Kiedy tata wpadał w swój słowotok, niełatwo było mu przerwać
– Mogłabyś przyjechać do nas w czwartek? – padło w końcu pytanie, na które podświadomie czekałam od początku rozmowy.
– A co się tym razem stało? – zjeżyłam się, bo taka prośba u rodziców, choć nierzadka, nigdy nie wróżyła niczego dobrego. – Potrzebujecie pieniędzy?
– Zaraz pieniędzy! – żachnął się tata. – Czy już naprawdę nie możemy po prostu zatęsknić za naszą jedynaczką? Pamiętaj, że mamy tylko ciebie. Ale jeśli to dla ciebie kłopot… – w głosie taty wyczułam dobrze znane nuty pełne urazy.
– Nie, to nie kłopot – z trudem stłumiłam westchnięcie.
Od początku byłam inna niż niefrasobliwi mama i tata. Dobrze wiedziałam, że tłumaczenie, że miałam na czwartek inne plany i że widzieliśmy się zaledwie dwa dni temu, nic nie da. Rodzice przyzwyczaili się, że jestem na każde ich wezwanie, i próby oduczenia ich tego od wielu lat spełzały na niczym, a mnie kosztowały tylko dużo nerwów.
O wiele łatwiej było zrezygnować ze swoich planów i kolejny raz biec, żeby „gasić pożar” w rodzinnym domu. Jestem jedynaczką. Jak to rodzice często podkreślają, „wyczekaną, wytęsknioną, ukochaną”.
Prawda jest taka, że kiedy się urodziłam, mama dobiegała czterdziestki
Legenda rodzinna mówi, że rodzice bardzo chcieli mieć potomstwo, ale wcześniej mamie nie udawało się zajść w ciążę. Ja jednak, znając ich najlepiej, podejrzewam, że prawda była zupełnie inna. Rodzice chcieli jak najwięcej użyć z życia, póki są młodzi – a dopiero gdy zegar biologiczny nie dawał o sobie zapomnieć, mama zaszła w ciążę i przyszłam na świat ja.
Nie da się ukryć, że od początku nie pasowałam do tej rodziny. Ja jestem poukładana, sumienna i odkąd pamiętam, wiedziałam, czego chcę. Tymczasem moi rodzice… Kocham ich nad życie, ale trudno ukryć, że odkąd pamiętam, na własne życzenie wpędzali się w kłopoty. Rodzice mieli w życiu dużo szczęścia.
Jeszcze nim ja przyszłam na świat, odziedziczyli po dalekiej krewnej duży dom z ogrodem. Wspaniale, prawda? Niestety. Rodzice nie zadbali o oficjalne rozwiązanie spraw spadkowych. Po prostu wprowadzili się do podarowanego domu. W efekcie ich niefrasobliwości kilka lat później zgłosili się do nich pominięci w testamencie krewnej kuzyni.
Z dzieciństwa pamiętam wieloletnią batalię w sądach – która w końcu skończyła się wygraną moich rodziców – ale której łatwo było uniknąć, gdyby tylko od początku, kiedy przyjęli spadek, porozumieli się z prawnikami i zadbali o stronę formalną.
Ale to nie było w ich stylu. Jak i wiele innych „dorosłych” działań
Pamiętam stosy rachunków piętrzących się na stole, telefony od windykatorów i wiecznie przydarzające się nam katastrofy. Przez długi czas żyłam w przekonaniu, że jesteśmy po prostu potwornie biedni i stąd wynikają nasze kłopoty.
Prawda była jednak zupełnie inna. Mama pracowała w domu aukcyjnym, tata był kowalem artystycznym i na brak zleceń też nie narzekał. Gdyby oboje dbali o finanse, jak robili to rodzice wielu moich koleżanek, skrupulatnie odkładali grosz do grosza, płacili na czas rachunki – moglibyśmy żyć wcale dostatnio. Niestety. Moi rodzice zarówno do pracy, jak i do pieniędzy, mieli dość swobodny stosunek.
Mama potrafiła w środku dnia wyjść z biura na zakupy, „bo akurat wypatrzyła piękny płaszcz”. Pensję przepuszczali w kilka dni. O rachunkach zapominali. Jednym słowem – chociaż na karku mieli kolejny krzyżyk, wciąż żyli jak niefrasobliwi nastolatkowie.
Nic dziwnego, że szybko zapragnęłam wyrwać się z takiego domu
Okazja nadarzyła się, kiedy dostałam się na studia do innego miasta. Zamieszkałam w akademiku i miałam nadzieję, że rodzice w końcu, gdy mnie nie będzie obok nich, przejmą odpowiedzialność za swoje życie. Niestety, nic takiego się nie stało. Już trzy dni po tym, jak zaczęłam zajęcia, mama zadzwoniła do mnie w środku dnia.
– Jestem na wykładzie, mamo, oddzwonię po południu – szepnęłam, zażenowana karcącym wzrokiem wykładowcy.
– Musisz nam natychmiast pomóc, córeczko! – załkała w odpowiedzi na to mama.
Co było robić. Przerażona, zwolniłam się z wykładów tego dnia i wsiadłam w najbliższy autobus do domu. Na miejscu zastałam prawdziwą katastrofę. Okazało się, że gromadząca się na posesji rodziców woda zalała drogę dojazdową i teraz miasto zdecydowało o obciążeniu ich kosztami naprawy drogi.
– A skąd my mogliśmy wiedzieć, że musimy naprawić system odprowadzania wody? – łkała mama.
– Może od kominiarza, który napisał wam to w raporcie z przeglądu? – warknęłam, ze złością przeglądając dokumenty domu.
– Córeczko, kto by to czytał! – machnęła ręką mama. – Kazali wpuścić jakąś tam kontrolę, to wpuściłam, ale później to już… niech się dzieje wola nieba! – zaśmiała się.
Nawet fakt, że wyszłam za mąż, nic dla nich nie znaczył
Oczywiście to na mnie spadło pisanie pism odwoławczych do urzędu, bieganie, wyjaśnianie, pożyczanie w imieniu rodziców pieniędzy… Straciłam na to prawie cały tydzień. Kiedy wróciłam na uczelnię, musiałam siedzieć przez wiele kolejnych nocy, żeby nadrobić stracony czas.
W głębi duszy miałam jednak nadzieję, że to jednorazowa sytuacja, lecz to była nadzieja zupełnie płonna. Mogę powiedzieć, że moi rodzice przyciągają katastrofy. Tacie zepsuł się samochód, a musi zawieźć mamę do kardiologa…
„Musisz przyjechać i pomóc, Kasiu!”. Mama dostała nagle niewyjaśnionych bólów głowy… Z czasem tak przyzwyczaiłam się do telefonów kilka razy w tygodniu, że kiedy rodzice nie dzwonili, czułam ukłucie niepokoju w sercu. Oddychałam z ulgą, kiedy znowu okazywało się, że jestem im niezbędna. Przez chwilę miałam nadzieję, że wzywanie mnie do rodzinnego domu skończy się, kiedy wyjdę za mąż.
Nic z tego. Moi rodzice wręcz pokochali Piotrka. Powtarzali, jaki to ich zięć jest zaradny, jaki odpowiedzialny – i szybko nauczyli się to wykorzystywać. Fakt, że mieszkamy prawie siedemdziesiąt kilometrów dalej, nigdy nie stanowił dla rodziców przeszkody.
– Mamy płacić obcemu? – pytał ojciec, gdy odważyłam się raz i dwa wyrazić wątpliwość, czy rzeczywiście wzywanie Piotrka do przybicia np. obrazków na ścianie jest najbardziej racjonalnym rozwiązaniem.
I tak to się utarło. Rodzice dzwonili, ja jeździłam
Mój mąż bardzo szybko się zbuntował.
– Musisz się postawić. Oni dawno powinni stanąć na nogi – powtarzał.
Wiedziałam, że ma rację, ale kiedy słyszałam kolejny raz pełen rozpaczy głos któregoś rodziców w słuchawce – ulegałam. Tym razem też miało tak być. Skoro tata „wyznaczył mi wizytę” na czwartek – wiedziałam, że muszę pojechać do rodzinnego domu.
Choć zdawałam sobie sprawę, że przekonanie męża do tego, że znowu mnie nie będzie, nie będzie łatwe. I to akurat tego dnia! Od dwóch lat staraliśmy się o dziecko, a upragniona ciąża wciąż się nie pojawiała. Akurat na czwartek mieliśmy wyznaczoną wizytę u specjalisty. No i oczywiście Piotrek się wkurzył.
– Chyba żartujesz! – krzyknął, kiedy usłyszał, że rodzice mnie potrzebują. – Przecież czekaliśmy na to spotkanie prawie pół roku!
– Może znajdzie się inny termin… – mruknęłam, unikając wzroku męża.
– Nie, tak nie może być! – Piotrek wyglądał, jakby coś w nim pękło. – Co tym razem się stało? Przyszedł zaległy rachunek i mama nie wie, jak go opłacić? Wywaliło im korki? Sąsiedzi piszą donosy? Co to za nagła sprawa, której dwoje dorosłych ludzi nie umie załatwić bez ciebie?
– Zepsuł im się piec gazowy – mruknęłam, spuszczając głowę.
– Ja rozumiem, że to jest kłopot! – nie przestawał krzyczeć Piotr. – Ale przecież ty nie jesteś monterem, dziewczyno! Od tego są specjaliści!
– Tata mówił, że nie wie, gdzie ich szukać… – powiedziałam, choć sama słyszałam, jak absurdalnie to brzmi. – Teraz wszystko jest w internecie, a oni nie umieją z niego korzystać.
– To niech się nauczą – warknął Piotrek. – Ja chcę w końcu odzyskać żonę! Nie pojedziesz tam w czwartek! Pojadę ja! W piątek oczywiście, bo w czwartek nam nie pasuje – spojrzał na mnie tak groźnie, że nie ośmieliłam się odezwać już ani jednym słowem. – I załatwię to raz na zawsze!
– Ale nie zrobisz nic głupiego? – powiedziałam cicho, z niepokojem.
– Przeciwnie – w oczach Piotra błyszczała determinacja – W końcu zrobię z tą całą sytuacją coś mądrego.
Przez kolejne dni Piotrek intensywnie wyszukiwał w komputerze jakichś informacji. W piątek wsiadł do samochodu z grubym plikiem papierów.
– Co to jest? – mruknęłam.
– Prezent dla teściów – roześmiał się Piotrek. – I jak znam ojczulka, to zaraz następnego dnia zadzwoni do ciebie, żeby pożalić się na nielitościwego zięcia. Ale błagam cię – jeśli chcesz ratować nasze małżeństwo, nie daj im się znowu zmanipulować – spojrzał na mnie poważnie.
Nie pozostawało mi nic innego, jak zaufać, że Piotr wie, co robi, choć w środku cała aż się trzęsłam. Nie czekałam długo, żeby dowiedzieć się, co takiego wymyślił mój mąż. Tata zadzwonił z samego rana następnego dnia po wizycie Piotrka.
– Nie wyobrażasz sobie, co zrobił twój mąż! – był wyraźnie zdenerwowany. – Poprosiliśmy was przecież tylko o drobiazg, o pomoc w naprawie piecyka, a tymczasem on nie tylko nam nie pomógł znaleźć fachowca, ale… wręczył nam gruby plik telefonów do różnych specjalistów i zaoferował się, że nauczy nas obsługi internetu! W naszym wieku! Co on sobie wyobraża! To już nie można zwrócić się do własnych dzieci o pomoc, to już takie czasy nastały?! – tata wyraźnie zamierzał uderzyć w żałosne tony.
Nie mogłam na to pozwolić.
Tym bardziej że serce mówiło mi, że Piotr zachował się wspaniale
Zamiast kolejny raz dawać rodzicom rybę – postanowił podać im wędkę. Nie mogłam zniwewczyć jego wysiłków.
– Ale te telefony to właśnie nasza pomoc, tato – odpowiedziałam spokojnie. – Piotrek ma rację. Rozmawialiśmy o tym. Jesteście dorosłymi ludźmi, my też. Mamy swoje życie. Chcemy wam pomagać, ale na miarę swoich możliwości. Mieszkamy kilkadziesiąt kilometrów od was, nie za rogiem. Wzywanie nas do każdej awarii nie jest racjonalne. Przecież nasz czas i benzyna też kosztują… Tata sapnął z oburzeniem.
– Trzeba było powiedzieć, że chodzi o pieniądze! – warknął. – Płacilibyśmy wam, skoro dla was to jest taki straszny problem…
– To nie chodzi tylko o pieniądze i dobrze o tym wiesz – przerwałam spokojnie, ale stanowczo.
Sama nie wiem, skąd w moim tonie wzięły się te stalowe nuty, ale w tamtym momencie czułam jak nigdy wcześniej, że rozmawiając z tatą tak otwarcie, postępuję słusznie.
– My mamy od dawna swoją rodzinę i chcemy ją rozwijać. Wy musicie nauczyć się funkcjonować beze mnie.
– Jak sobie chcesz! – krzyknął tata obrażony i rzucił słuchawką.
Przez chwilę zrobiło mi się przykro. Ale później, nie wiem skąd, przyszły do mnie słowa: Każda zmiana wymaga czasu”. Uśmiechnęłam się niepewnie do siebie, chcąc sobie dodać odwagi. Coś mi mówiło, że to nowe doświadczenie wyjdzie rodzicom na dobre. I rzeczywiście.
Nie pomyliłam się.
Po kilku dniach milczenia zobaczyłam numer mamy na wyświetlaczu
Odruchowo ścisnęłam mocno dłonie na telefonie, usiłując opanować nerwy.
– Co się stało? – rzuciłam.
– Nic się nie stało. Zaraz musiało się coś stać, Kasiu? – mama miała wyjątkowo radosny głos. – Chciałam ci tylko powiedzieć, że był ten fachowiec od piecyków. Wcale nie wziął dużo. Tak myśleliśmy z tatą, że może macie rację. Dawno powinniśmy dać wam żyć swoim życiem. Może byście…
– Nie – przerwałam szybko, bo spodziewałam się, co usłyszę po tych słowach. – Tym razem to my chcieliśmy was zaprosić do nas na obiad. Chcielibyśmy podzielić się z wami pewną nowiną – tajemniczo zawiesiłam głos.
– Nie wierzę! – krzyknęła mama. – Czy to jest to, co myślę?
– Przekonasz się, jak się zobaczymy – uśmiechnęłam się, odruchowo przyciskając ręce do brzucha.
Wiedziałam, że matczyna intuicja nie zawiodła mamy i ona wie, co chcemy im oznajmić, ale mimo to nie zamierzałam zdradzić się ani słowem. Byłam pewna, że oboje z tatą przekonali się, że niespodzianki bywają dobre.
Czytaj także:
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”