„Rodzice wygnali mnie z domu, bo zostałam sama z brzuchem. Nie chcieli mieć pod swoim dachem bękarta, bo to wstyd”

Rodzice wyrzucili mnie z domu, kiedy zaszłam w ciążę fot. Adobe Stock, motortion
„Mama z tatą od razu postawili sprawę jasno: nie chcą mnie z bękartem na wsi widzieć. Mój brat w seminarium, jakże by to wyglądało, jakby się okazało, że rodzona siostra przyszłego biskupa ma nieślubne dziecko?”.
/ 01.08.2022 13:15
Rodzice wyrzucili mnie z domu, kiedy zaszłam w ciążę fot. Adobe Stock, motortion

Z Martynką od zawsze miałam pod górkę. Najpierw, gdy zaszłam w ciążę… Ależ mi się wtedy w życiu namieszało. Trzeci rok studiów, sama w wielkim mieście, nie wiedziałam zupełnie, co robić. Marek, mój chłopak, zapewniał, że wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie, nie takie problemy ludzie mają i wychodzą z nich.

On wyszedł, ale mnie zostawił

Ledwo obronił magisterkę, zwinął żagle i wyjechał do wuja na Sardynię. Najpierw przysyłał mi jakieś grosze, ba, nawet utrzymywał mnie w przeświadczeniu, że wróci, potem po prostu przestał się odzywać, i tyle. Mama z tatą od razu postawili sprawę jasno: nie chcą mnie z bękartem na wsi widzieć. Mój brat w seminarium, jakże by to wyglądało, jakby się okazało, że rodzona siostra przyszłego biskupa ma nieślubne dziecko?

– Mówiłem, że studia dla dziewuchy to wyrzucanie pieniędzy w błoto – podsumował ojciec. – Po co było tyle kasy topić? Brzuch to jej mógł zrobić nawet Józek, co pod sklepem siedzi od rana do wieczora!

Mama martwiła się tylko, że będzie musiała jechać do obcej parafii się spowiadać, żeby się nie rozniosło. Trochę mnie to dotknęło, ale nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Znałam ich, byłabym głupia, gdybym roiła sobie inne rozwiązanie. Zastrzegłam więc: przez najbliższe trzy lata opłacają mi wynajem mieszkania w Toruniu, w zamian znikam z ich życia – chyba uczciwie, nie?

Mama się pojawiała czasem, w końcu Toruń to mekka nawiedzonych. Za każdym razem widziałam, jak jej oczy uciekają do wnuczki. Bękart nie bękart, ale dziecko było śliczne, oczyska czarne, ciemne loczki, trzeba mieć serce z kamienia, żeby pozwolić się zmarnować takiemu cukiereczkowi. Ale „wartości” zwyciężyły nad ludzkimi odruchami i jedyne, czego się doczekałyśmy z Martynką, były coroczne przelewy bankowe na święta, żeby nam na opłatek nie zabrakło. Fakt, że nie miałyśmy go z kim przełamać, był szczegółem niewartym wzmianki, a może karą za grzechy – nie dojdziesz.

Tacy święci, ale porzucili córkę i wnuczkę

Zresztą, to też się szybko skończyło, cóż się dziwić, rodzice mieli ważniejsze wydatki, trzeba było przecież zorganizować imprezę z okazji wyświęcenia Janka! Było ciężko, ale poradziłam sobie: skończyłam studia, znalazłam dobrą pracę. Otrzepałam do końca gnój z butów i stałam się w końcu „panią z miasta”, czyli kimś, kogo mój ojciec zawsze wykpiwał. Ale jak to mówią – ten się śmieje, kto się śmieje ostatni…

Kiedy rodzice odkryli, że synek ma ich gdzieś, a oni, zamiast młodnieć, jednak starzeją się jak wszyscy, nagle zapragnęli poznać wnuczkę lepiej. I wymyślili, żebym przysłała do nich Martynkę na ferie. Jacy byli oburzeni, gdy odmówiłam!

Moje dziecko to nie paczka – wyjaśniłam ojcu. – Chcecie, przyjedźcie sami, tylko proszę dać mi znać wcześniej, zarezerwuję miejsce w hotelu.

– Nawet nas nie przenocujesz?! – oburzył się.

Mówiąc szczerze, uważałam, że już opłacenie noclegu jest zbytnią łaską z mojej strony…

– Co? To ja mam babcię? – zdziwiła się Martynka na wieść, że moja matka zjawi się w Toruniu. – Prawdziwą?

„Jeśli prawdziwa jest taka, która 10 lat wcześniej dałaby ci sczeznąć i nawet powieka by jej nie drgnęła, to jak najbardziej” – pomyślałam, ale tylko wzruszyłam ramionami.

Niech każdy sam doświadcza życia, jego prawo. Spotkałyśmy się w weekend i byłam zdumiona, jak szybko mama znalazła wspólny język z małą. Chyba dopiero po latach włączył jej się instynkt macierzyński, bo za diabła nie pamiętam, by kiedykolwiek była taka dla mnie. Zawsze tylko: kurom nasyp, trawy królikom narwij, zetrzyj ze stołu… A tu cuda, nawet do kina Martynę zabrała.

Moja córa świata poza babcią nie widziała

I tak się toczyło, żyłyśmy same, poza kilkoma dniami w roku, gdy mama wpadała do Torunia. A nie, przepraszam, raz, gdy Martyna miała chyba 15 lat, babcia zabrała ją nad morze. Ojciec się okopał na wsi, nieużyty i zawzięty jak zawsze.

– Musi pilnować gospodarstwa – tłumaczyła mama.

Wielkie mi hektary. Odkąd przeszli na rentę, trzymali już tylko drób.

– A ty – zapytała mnie kiedyś. – Nie masz nikogo? Za mąż nie idziesz?

– A co, wasz proboszcz się dopytuje? – postawiłam ją do pionu.

Mówię wam, tak właśnie z tymi ludźmi ze wsi jest – dasz palec, a odgryzą ci rękę aż po ramię. Oczywiście, że miewałam mężczyzn, w końcu, w odróżnieniu od brata, nie miałam ciągot do zakonnego życia. Ale to moja sprawa. Może gdybym spotkała kogoś naprawdę wyjątkowego, dałabym się przekonać do ściślejszej symbiozy, ale los mi oszczędził podobnych dylematów. Kiedy ojciec zmarł, byłam akurat na dwutygodniowym szkoleniu w Belgii, więc uznałam, że problem pogrzebu sam się rozwiązał.

Wkurzyłam się, że Martyna pojechała bez mojej zgody, ale smarkula miała już 18 lat, zasłoniła się pełnoletnością, więc nie było sensu robić awantur, zwłaszcza po fakcie. Tyle że tak oto powstał precedens i odtąd córa przynajmniej dwa tygodnie wakacji spędzała na wsi u babci.

– Córcia, co za przyjemność marnować wolny czas w takiej dziurze? – próbowałam się dowiedzieć. – Ona ci płaci czy jak?

– Lubię wieś – młoda wzruszała ramionami. – Można chodzić na grzyby do lasu, popływać łódką. Poza tym babcia jest stara i nie radzi sobie ze wszystkim już tak dobrze jak kiedyś.

Zainwestowała w syna, niech jej pomaga!

Janek jednakowoż, jak donosiła Martyna, był na misji i pomagał biednym dzieciom. Strasznie musiał być zapracowany, skoro do matki nawet nie miał czasu zadzwonić, na pogrzeb ojca przyjechać. Do mnie nie odezwał się, odkąd zaszłam w ciążę.

– Przyganiał kocioł garnkowi – dogadała mi Martyna, w dodatku ulubionym przysłowiem mamy.

Bardziej dla celów wychowawczych niż z poczucia obowiązku, zaproponowałam matce, że opłacę jej opiekunkę, ale żachnęła się: nie jest jeszcze tak źle, żeby miał jej się ktoś obcy po obejściu kręcić. Dużo jej do szczęścia nie potrzeba, a z tym, co konieczne, na razie sama daje radę. I dodała, żebym jej życia nie układała, bo ona się nigdy w moje nie wtrącała. To tyle, jeśli idzie o sentymenty. Teraz się okazało, że zostawienie mnie na pastwę losu to nie była żadna zła wola i olanie rodzonej córki, tylko szlachetna zgoda na niezależność. Super.

Tymczasem Martyna skończyła studia i wyszła za mąż za chłopaka, z którym spotykała się od maturalnych czasów. Wynajęli mieszkanie niedaleko ode mnie, widywałyśmy się często, więc z ulgą skonstatowałam, że wybrała mądrzej ode mnie. Chociaż, kto to może wiedzieć, póki los nie powie „sprawdzam”? W każdym razie miałam nadzieję, że będzie szczęśliwa. I obiecałam sobie, że gdy już pojawią się na świecie moje wnuki, będę dla nich idealną babcią, zupełnie inną niż moja matka. Aż tu dziś Martyna zadzwoniła, że wpadnie wieczorem i już od progu mnie poinformowała, że razem z Kamilem przeprowadzają się na wieś.

Babcia im już dawno proponowała, żeby z nią zamieszkali, a dziś Kamil dostał telefon, że w gminie potrzebują kierownika referatu geodezyjnego…

To był taki wielki dom...

Jaka to będzie zmiana po klitce w bloku. I do tego tuż za miedzą las i rzeka – jak z marzeń.

– Czy ciebie, Martyna, porąbało? – zapytałam.– Zamierzasz wynieść się na takie zadupie?! Najbliższe kino – 20 kilometrów, teatr – 50, sklepy trzy na krzyż. Szkoły dla dzieci o beznadziejnym poziomie. W dodatku ten dom to ruina, sypał się już, gdy byłam mała.

– Wyremontujemy go – wzruszyła ramionami córka.

– A prawo własności już masz, czy będziesz tyrać na cudzym, a potem wielebny Jan wróci z Afryki i wywali was na zbity pysk?

Nic nie docierało do niej. Dwadzieścia parę lat, a naiwna jak dziecko. Kocha wieś, chce mieć ogród, pomoże babci. Sama zobaczę, jak będzie.

– O nie. Moja noga tam nie postanie. Za dużo mnie kosztowała ucieczka stamtąd, żebym miała wracać.

– To nas nie odwiedzisz?!

– Nie – powiedziałam. – Nienawidzę tego miejsca i ty też je znienawidzisz.

Zrobiłam wszystko, żeby jej zapewnić lepsze życie, a ona teraz wraca w bagno, z którego ledwo udało mi się wydostać? Ciągnie za sobą męża, uziemi moje przyszłe wnuki w tym syfie i marazmie? Może najwyższy czas powiedzieć jej ze szczegółami, jak moi rodzice nas potraktowali?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA