W dzieciństwie czymś oczywistym były dla mnie lekcje religii, niedzielne msze i częsta spowiedź. Mama od zawsze powtarzała mi, że wiara jest najważniejsza i tylko modlitwa oraz regularne chodzenie do kościoła uchronią nas przed złem tego świata. A jeśli przytrafi się nam jednak coś złego, to po prostu trzeba się pogodzić z tym, że taka była wola najwyższego. Z wielkim zapałem uczestniczyłam we wszelkiego typu grupach parafialnych, rekolekcjach i pielgrzymkach. I tak aż do liceum.
Kiedy po skończeniu gimnazjum, zdecydowałam się kontynuować naukę w większym mieście, powoli zaczynałam dostrzegać liczne ułomności swojej wiary. Kwestionowanie tego, co mówi ksiądz z ambony, nigdy nie było opcją. W końcu jednak miałam odwagę, by zadawać trudne pytania i nie podobały mi się uzyskiwane na nie odpowiedzi. Po jakimś czasie przestałam traktować opuszczenie niedzielnej mszy jak największą zbrodnię. A ostatecznie przestałam w ogóle chodzić do kościoła i zajmować się tym tematem.
Nie chcę żyć pod ich dyktando
Oczywiście na początku ukrywałam ten fakt przed rodziną, a kiedy pojawiałam się na weekendy w domu, po prostu udawałam. Wychodziłam na mszę, ale zamiast pójść do świątyni, odwiedzałam znajomych, spacerowałam lub spędzałam czas w kawiarni. Wszystko zmieniło się, gdy na studiach poznałam Olka i po roku randkowania, zdecydowaliśmy się razem zamieszkać.
Ten fakt również chciałam zataić przed bliskimi, ale mój chłopak namówił mnie, żebym w końcu uwolniła się z tej sieci kłamstw. Jak można się było domyślić, moja decyzja wzbudziła zdecydowany sprzeciw rodziców i była początkiem historii naszych złych relacji.
— Tak nie można, to grzech! Żaden ksiądz nie da ci rozgrzeszenia — oburzyła się moja mama.
— Nie mam zamiaru prosić o to żadnego księdza, mamo — mówiłam spokojnie.
— Jak to tak? Majka! Co ty opowiadasz? To ten twój kochaś namieszał ci w głowie? — mama była coraz bardziej przerażona.
— Olek nie ma z tym nic wspólnego. Prawda jest taka, że już od dawna mam problem z kościołem, ale nie chciałam sprawiać ci przykrości — wydusiłam z siebie.
— Mój Boże, Maja... Umówię cię na spotkanie z naszym księdzem, na pewno coś poradzi — przekonywała mama.
— Nie chcę się umawiać z żadnym księdzem, mamo. Chcę tylko, żebyś wiedziała, co się u mnie dzieje. Nadal jestem twoją córką, nie stałam się złym człowiekiem, po prostu nie po drodze mi z kościołem — próbowałam tłumaczyć.
— Nie wiem, co zrobiłam źle... Będę się za ciebie modlić z całych sił, na pewno w końcu zmądrzejesz! Przecież nie tak cię wychowaliśmy — mama nie dawała za wygraną.
Każda kolejna z naszych rozmów, prędzej czy później kończyła się sprzeczką na temat mojej wiary, a właściwie jej braku. Rodzice ciągle w jakiś sposób atakowali zarówno mnie, jak i Olka. Dlatego nasze wizyty w moim rodzinnym domu zdarzały się coraz rzadziej. Było mi naprawdę przykro, ale dzięki Olkowi i mojej terapeutce, nabierałam pewności, że moje zdrowie psychiczne jest najważniejsze.
Taki ślub jest nic niewart!
Choć moje relacje z rodziną pozostawały bardzo napięte, nadal byliśmy w stałym kontakcie. Pomagałam rodzicom, kiedy o to prosili i ja również mogłam się do nich zwrócić w potrzebie. Miałam więc nadzieję, że informacja o moich zaręczynach jednak ich ucieszy. Nie usłyszałam niestety żadnych gratulacji. Zamiast tego pierwszym pytaniem, jakie zadała mi mama, było to o ślub kościelny.
— Rozumiem, że weźmiecie normalny ślub? Będzie ciężko wszystko załatwić, ale nasz ksiądz jest wyrozumiały, to coś poradzi — wypaliła mama.
— Mamo, przecież wiesz doskonale, że nie chodzimy do kościoła — przypomniałam jej.
— No tak, ale jakoś to z tatą załatwimy. Pójdziecie do spowiedzi i na nauki, to ksiądz spojrzy przychylnym okiem — kontynuowała.
— Nigdzie nie będziemy chodzić mamo, bo nie planujemy ślubu kościelnego — odparłam coraz bardziej zdenerwowana.
— Jak to nie planujecie? To po co te całe zaręczyny?
— Weźmiemy tylko ślub cywilny, a potem pójdziemy na mały rodzinny obiad do jakiejś fajnej restauracji. Nie chcemy żadnej hucznej imprezy — wyjaśniłam.
— Czy wyście już całkiem oszaleli? Taki ślub jest nic niewart! Będziecie dalej żyć w grzechu! Tak nie można Majka! Nie można! — zaczęła histeryzować mama.
— Mamo zrozum, że my nie chcemy mieć nic wspólnego z kościołem i nie będziemy udawać, że jest inaczej, robiąc z naszego ślubu jakąś szopkę — próbowałam do niej dotrzeć.
— Tak nie można! — odpowiedziała i się rozłączyła.
Jak można się domyślić, nasze kontakty stały się jeszcze rzadsze i coraz bardziej wymuszone. Nie chciałam pod żadnym pozorem zrywać relacji z rodzicami, ale oni mieli klapki na oczach. Brak ślubu kościelnego traktowali jak ostateczną zdradę z mojej strony. W ich mniemaniu nie byłam już tą samą Majką, ale raczej opętaną przez złe moce dziewczyną, która przestała być ich córką. Bardzo mnie to bolało, ale nie miałam zamiaru uginać się i robić coś wbrew sobie.
Kiedy ustaliliśmy datę ślubu, ponownie zadzwoniłam, aby poinformować o tym rodziców. W odpowiedzi usłyszałam, że nie mają zamiaru uczestniczyć w tym cyrku. Dla nich taki ślub po prostu się nie liczy i nie chcą być tego świadkami, bo to by oznaczało, że popierają naszą decyzję.
Złamało mi to serce i nie wiedziałam, co mam z tym zrobić. Wydawało mi się to nierealne, że rodzice mogą w tak okrutny sposób odwrócić się od swojego dziecko. I to przez co? Przez głupi kościół? Byłam zdruzgotana i długo nie mogłam sobie tego wszystkiego poukładać w głowie. Cały czas liczyłam jednak na to, że mama zmieni zdanie. Dzień przed ślubem po raz kolejny zadzwoniłam do niej, prosząc, by pojawili się z tatą chociaż na ślubie.
— Pojawimy się na prawdziwym ślubie, jak kiedyś się opamiętacie — usłyszałam w odpowiedzi.
Nie mogę tak żyć
Ostatecznie moich rodziców nie było na ślubie. Miałam jednak przy sobie Olka oraz jego cudowną i wspierającą rodzinę, która przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Po uroczystości zjedliśmy wspólnie pyszny obiad, a wieczorem zorganizowaliśmy hucznego grilla dla przyjaciół. Bawiliśmy się doskonale, ale z tyłu głowy nieustannie kołatały mi się myśli o tym, jak potraktowali mnie rodzice.
Po tych wydarzeniach nie odzywaliśmy się do siebie przez kilka dobrych miesięcy. Widocznie nie byli ciekawi, co się ze mną dzieje, a ja uznałam, że nie powinnam się im dłużej naprzykrzać. Od znajomych z rodzinnych stron i dalszej rodziny dowiadywałam się, co się u nich dzieje. Złamałam się dopiero w święta, wysyłając im wiadomość z życzeniami. W odpowiedzi dostałam suche życzenia, powielone z jakiejś innej wiadomości, którą pewnie otrzymali od kogoś innego.
Ponad rok po ślubie dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Byłam tak szczęśliwa, że odruchowo chciałam natychmiast zadzwonić do mamy. Powstrzymałam się jednak i po ochłonięciu, napisałam do niej długą wiadomość. Oprócz informacji o ciąży napisałam też o tym, jak bardzo chciałabym, żeby wspierała mnie w tym szczególnym okresie oraz była później częścią życia naszego dziecko. Długo wahałam się, czy ją wysłać, ale w końcu to zrobiłam. Mama jednak po raz kolejny zraniła mnie do szpiku kości.
„Gratulacje. To ty wybrałaś życie w grzechu, więc nie oczekuj, że będziemy jego częścią”.
Pewnych rzeczy nie da się zmienić
To był ostatni raz, kiedy przez nią płakałam. Nie miałam zamiaru dłużej błagać ją o to, by przy mnie była. Wiedziałam, że zrobiłam wszystko, co mogłam, aby nie zrywać kontaktu z rodzicami. Nie mogłam przecież żyć, spełniając ciągle ich oczekiwania.
Już od dwóch lat się do mnie nie odzywają. Moja córeczka nie poznała jeszcze swoich dziadków i być może nigdy to nie nastąpi. Pewnych rzeczy nie da się zmienić i cieszę się jedynie, że w końcu udało mi się z tym pogodzić. Nie będę marnować swojej energii na rozdrapywanie przeszłości. Wolę się skupić na tym, co niesie dla mojej rodziny przyszłość.
Czytaj także:
„Konkubent jej nie pomagał, nie sprzątał, o zmianie pieluchy nie było mowy. Córka chyba też zapomniała o matce”
„Facet rzucił moją siostrę, bo miał dość jej lenistwa. Wyświadczył jej tym prawdziwą przysługę”
„Na starość zachciało mi się lepszego życia. Nowe mieszkanie, kochanka, a na karku choroba”