„Rodzice wybrali mi narzeczonego, gdy jeszcze byłam w pieluszce. Ja miałam kasę, a on pozycję, brakowało nam tylko miłości”

Zakochana para fot. Adobe Stock, IVASHstudio
„Rodzice szaleli, planowali uroczystość, dysponowali majątkiem, a my biernie się temu poddaliśmy. Bo właściwie co mieliśmy do stracenia? Omówiliśmy już wszystko. Rzeczywiście, jego nazwisko otwierało mi drogę do kariery, mój posag pozwalał mu stanąć na nogi. A przecież i tak byliśmy sami, i się lubiliśmy. I świetnie się dogadywaliśmy, więc tak naprawdę, poddaliśmy się biegowi wydarzeń”.
/ 29.11.2022 10:30
Zakochana para fot. Adobe Stock, IVASHstudio

Może to śmieszne w XXI wieku, ale nasze małżeństwo było ustawione jak przed wiekami, gdy ludzie pobierali się dla tytułu albo majątku. Ale nam to odpowiadało i dobrze wiedzieliśmy, co robimy i dlaczego właśnie tak. Oczywiście na początku oboje mieliśmy obawy, czy to na pewno mądre posunięcie. A jednak zagłuszyliśmy je wszystkie w imię wyższego celu.

Pawła znam niemal od urodzenia. Jest synem znajomych moich rodziców i często razem wyjeżdżaliśmy na wczasy i spotykaliśmy się w weekendy. Jako dzieci bardzo się lubiliśmy. Ja zawsze byłam raczej typem chłopczycy i od lalek wolałam samochodziki i piłkę. Dlatego kiedy Paweł do nas przychodził, robiliśmy w domu demolkę jak para łobuziaków albo wychodziliśmy na boisko, by po jakimś czasie wrócić z poobijanymi kolanami.

Potem, gdy podrośliśmy, nasze kontakty nieco się rozluźniły. Ja pod koniec podstawówki miałam swojego pierwszego chłopaka, Paweł unikał dziewczyn, ze mną włącznie. Kiedy byliśmy w liceum, nasi rodzice zaczęli nas ze sobą swatać, co mocno nas krępowało. I rzecz jasna, widywaliśmy się jeszcze rzadziej.

– Ja cię naprawdę nie rozumiem… Dlaczego ty chodzisz z tym Markiem, kiedy masz Pawła pod ręką? – utyskiwała moja mama, której żaden z moich chłopaków nie przypadł do gustu. – Przystojny, z porządnej rodziny i przecież się lubicie.

– Lubiliśmy – prostowałam zawsze. – Mamo, proszę cię, nie układaj mi życia. Paweł to fajny kumpel z dzieciństwa, ale to nie znaczy, że go kocham. Ani że mi się podoba. Zresztą, on też jakoś za bardzo do mnie nie wydzwania? Naprawdę, daj sobie z tym spokój.

Nie dawała, i takie rozmowy odbywały się co jakiś czas. Na szczęście, Paweł swoich rodziców stopował identycznie jak ja swoich, więc wiedziałam, że i on zupełnie nic do mnie nie czuje. Cóż, nie było między nami chemii i tyle. Rodzice w końcu to zrozumieli i przestali nas nagabywać.

Byłam dobra, ale widoki na pracę i tak miałam słabe

Ale czas mijał, sytuacja się zmieniała. Dorośliśmy i na wiele spraw zaczęliśmy patrzeć inaczej. I ja i Paweł pochodzimy rzeczywiście z tak zwanych porządnych rodzin. Jego ojciec jest prawnikiem, ma własną kancelarię. Mama prowadzi prywatny gabinet stomatologiczny i chociaż na jego rozkręcenie musiała wziąć kredyt, to nieźle sobie poradziła. Moi rodzice z kolei są bogaci. Zwyczajnie, odziedziczyli majątek po przodkach, trochę musieli się co prawda procesować, żeby oddano nam dobra odebrane przez komunistów, ale teraz większość dawnych włości do nas wróciło. Tata jest architektem, mama nigdy nie pracowała.

Jak odzyskaliśmy majątek, tata zrobił studia podyplomowe i zajął się prowadzeniem gospodarstwa. Na odległość, to znaczy ludzi miał na miejscu, a sam tylko jeździł, doglądał, wydawał dyspozycje. I sprawdzał, jak rosną cyfry na koncie…

W każdym razie byłam przyzwyczajona do pewnego poziomu życia, zarówno finansowego, jak i intelektualnego. Paweł też. Ja poszłam na prawo, on wybrał inżynierię. Nawet spotkaliśmy się kilka razy na wspólnych imprezach studenckich i muszę przyznać, że znów odrodziła się pomiędzy nami więź z dzieciństwa. Ale nadal mi się nie podobał i ja jemu raczej też nie. Zresztą, zawsze przychodził z jakąś dziewczyną, zazwyczaj brunetką. Ja jestem blondynką…

Studia skończyliśmy w terminie – i wtedy się zaczęło. Najpierw okazało się, że nawet jako jedna z najlepszych studentek prawa widoki na pracę mam słabe. Oczywiście chciałam robić aplikację, ale szybko się zorientowałam, że jeżeli chcę poważnie myśleć o wykonywaniu zawodu prawnika, to powinnam poszukać znajomej kancelarii. Od razu pomyślałam o ojcu Pawła.

– Na pewno ci pomoże – mama bardzo się ucieszyła, gdy poprosiłam ją o pomoc w zorganizowaniu spotkania. – Wszyscy się spotkamy, pogadamy, Pawła też zaproszę…

– Mamo, Paweł nie jest prawnikiem – zaoponowałam od razu.

– Ale chętnie go zobaczę – ucięła dyskusję, a ja już wiedziałam, że znowu chodzą jej po głowie myśli o swataniu mnie z synem znajomych.

Jednak Paweł na to spotkanie nie przyszedł. Ja rozmawiałam z jego ojcem, a mamy razem plotkowały i dopiero po wyjściu gości dowiedziałam się, dlaczego go nie było.

– Paweł przeżywa załamanie nerwowe – mama wydawała się bardzo przejęta. – Jego ostatnia dziewczyna zrobiła mu straszne świństwo. Wystawiła go do wiatru. Byli już zaręczeni… No, w każdym razie, martwią się o niego. W dodatku Jarek i Magda mają też kłopoty finansowe.

Magda i Jarek to rodzice Pawła. Zdziwiłam się, bo zawsze bardzo dobrze im się wiodło. 

Byli niemal tak samo bogaci jak my

– No, oczywiście, biedy nie klepią, ale mogłoby być lepiej – mama pokręciła głową. – Jarka kancelaria świetnie prosperuje, zmienił nawet lokal, kupił mieszkanie w kamienicy w centrum. No i właśnie wtedy Magdzie powinęła się noga. Wspólnik, z którym miała gabinet, zrobił jakiś szwindel czy coś, w każdym razie, musieli zapłacić odszkodowanie.

No i teraz wyszli prawie na zero. Trochę się przejęłam, ale nie za bardzo. Wiedziałam, że zaraz i tak się odkują, a przecież do biednych nie należą. Ale muszę przyznać, że nie mogłam przestać myśleć o Pawle. I któregoś dnia po prostu do niego zadzwoniłam. Pretekstem był fakt, że zaczęłam pracować u jego taty.

Ucieszył się, że u mnie wszystko w porządku, ale głos miał okropny. Przy drinku opowiedział mi o swojej dziewczynie. Rzeczywiście, wywinęła mu numer stulecia, bo na kilka tygodni przed ślubem zostawiła go dla… właściciela sali weselnej, w której miało się odbywać ich przyjęcie. Wcale się nie dziwię, że Paweł nie chciał patrzeć na żadne kobiety. I że przestał wierzyć w miłość. Współczułam mu, ale też trochę nakrzyczałam na niego, że musi się pozbierać. Gdy się rozstawaliśmy, był już w lepszym humorze. Mama wiedziała, że się z nim umówiłam i natychmiast wróciła do swojego ulubionego tematu.

– Sama jesteś, a lata lecą – narzekała. – Paweł też jest sam…

– Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu – fuknęłam. – Mówiłam ci już tyle razy, że mnie i Pawła nie łączy nic poza sentymentem z dzieciństwa. I to się nie zmieni.

– A szkoda – skwitowała. – Jego nazwisko pomogłoby ci w karierze. A ty część majątku dostaniesz w posagu, to Paweł mógłby otworzyć to swoje wymarzone laboratorium czy co on tam chce otwierać.

– No to pożyczcie mu pieniądze, w czym problem? – prychnęłam.

Muszę jednak przyznać, że martwiłam się o Pawła. Bo faktycznie, ta ostatnia dziewczyna strasznie mu dopiekła. Chłopak zamknął się w sobie. Znalazł jakąś pracę, ale dużo poniżej swoich możliwości i wykształcenia, i jakoś nie szukał nic ambitniejszego. Co gorsza, zaczął unikać ludzi. Nie spotykał się z kolegami, całymi dniami siedział w domu i grał na komputerze. Dlatego co jakiś czas dzwoniłam do niego w ramach starej znajomości, wyciągałam go do kina czy do knajpy na piwo.

Nie mam pojęcia, kiedy pojawił się ten temat…

Tym bardziej że ja też zostałam sama. W szale nauki i walki o prawniczą karierę, jakoś nie zauważyłam, że wokół mnie było coraz mniej singli. Znajomi pozakładali rodziny, na świecie pojawiały się pierwsze dzieci. Nie było już imprez i spontanicznych wypadów za miasto. Tak naprawdę po dwóch latach okazało się, że nawet nie za bardzo mam z kim iść na kawę!

Facetów też wokół mnie jakoś nie zauważyłam. Tak się składa, że w kancelarii pana Jarka pracowali sami starsi ludzi, ja byłam najmłodsza i jedyna samotna. A że spędzałam większość czasu w pracy, to nie miałam okazji kogokolwiek poznać.

Zaczęło do mnie docierać, że w jednym moja mama miała rację. Protekcja pana Jarka dawała mi duże możliwości, ale nie otwierała wszystkich drzwi. Prawniczy światek w naszym kraju to bardzo hermetyczne środowisko. Tu liczyły się koneksje, przede wszystkim rodzinne. Odpowiednie nazwisko dawałoby mi dużo większą możliwość rozwoju…

Co prawda, wtedy jeszcze nie przyszło mi do głowy, żeby w jakiś sposób sugerować to Pawłowi. Ale zauważyłam, że nasze spotkania i jemu coś dają. Powoli zaczął odżywać. Kiedyś nawet powiedział, że musi wreszcie poszukać roboty, która dałaby mu satysfakcję. I opowiedział mi o swoich marzeniach. O jakimś warsztacie czy raczej laboratorium, w którym mógłby pracować nad unowocześnieniem silników hybrydowych.

– Nawet nie trzeba aż tak wiele kasy, bo próby i tak musiałbym robić w profesjonalnym laboratorium – tłumaczył mi, chociaż ja niewiele z tego rozumiałam. – Ale wiesz, odpowiednie komputery też kosztują. Jak znajdę lepszą pracę, to wezmę kredyt. Niezbyt mi się to uśmiecha, ale muszę wreszcie zacząć działać.

Zresztą, może to rodzice zaczęli? 

Nie wiem, w którym momencie, ani które z nas pierwsze zaczęło przebąkiwać o ślubie. Oboje jesteśmy praktyczni i mamy zdroworozsądkowe podejście do życia, więc taka rozmowa ani mnie ani jego nie oburzyła. Zresztą, może to rodzice zaczęli? Moi albo jego? W każdym razie, w którymś momencie otwartym tekstem padła propozycja zawarcia małżeństwa. Z rozsądku. I dopiero wtedy się przestraszyłam. Paweł chyba zresztą też, bo zaraz następnego dnia po tych dziwnych „oświadczynach” zadzwonił do mnie i zaproponował spotkanie.

– Słuchaj, nie wiem, jak to się stało, co ty o tym sądzisz? – zapytał, patrząc na mnie z niepokojem.

– No właśnie też nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Zdaje się, że rodzice dopięli swego, wyswatali nas. Ale nie wiem, czy to źle. I nie wiem, czy dobrze. Przecież tak naprawdę nie jesteśmy nawet parą…

– No właśnie – przytaknął z westchnieniem, ale potem spojrzał na mnie rozbawiony. – Chociaż muszę przyznać, że zawsze cię lubiłem…

Rozładował sytuację. Rodzice szaleli, planowali uroczystość, dysponowali majątkiem, a my biernie się temu poddaliśmy. Bo właściwie co mieliśmy do stracenia? Omówiliśmy już wszystko. Rzeczywiście, jego nazwisko otwierało mi drogę do kariery, mój posag pozwalał mu stanąć na nogi. A przecież i tak byliśmy sami, i się lubiliśmy. I świetnie się dogadywaliśmy, więc tak naprawdę, poddaliśmy się biegowi wydarzeń.

Największa przeszkoda została w końcu pokonana

Ale była jedna rzecz, która mnie niepokoiła, i jak się później okazało, Pawła również. Seks. Oboje unikaliśmy tego tematu jak ognia, ale w końcu trzeba było się z nim zmierzyć. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak do tego podejść… Jedyne, co nam przyszło do głowy, to urządzić… opijanie zaręczyn. I gdy wlaliśmy w siebie odpowiednią ilość alkoholu, poszliśmy do łóżka. Nie nastąpiło wielkie „bum” ani nic z tych rzeczy. Z tego co pamiętam, to było nawet przyjemne. W każdym razie nasz „pierwszy raz” nie zostawił niesmaku, a tego baliśmy się najbardziej. Największa przeszkoda została pokonana!

Ślub wzięliśmy w pewien piękny czerwcowy dzień, pięć lat temu. Potem pojechaliśmy na Ibizę i wróciliśmy do naszego nowego, kupionego przez moich rodziców domku. Urządzić go na szczęście mogliśmy już sami. Był więc mój gabinet, pracownia Pawła, jadalnia, kuchnia i dwie sypialnie na piętrze. Dzieci nie planowaliśmy w ogóle…

Pomimo początkowych obaw, dobrze nam się żyło. Pewnie, że kłóciliśmy się o drobiazgi: rozrzucone papiery czy brudne kubki na blacie, ale większych spięć nie było. Śmialiśmy się nawet, że przynajmniej nie grożą nam kłótnie i zazdrość, bo między kumplami tego nie ma. A my byliśmy dobrymi kumplami. Przecież znaliśmy się jak łyse konie, od urodzenia, co mogło nas zaskoczyć?

A jednak zaskoczyło. Nie wiem, czy to fakt, że mieszkaliśmy razem, czy to, że widocznie jednak pasowaliśmy do siebie, ale z czasem zauważyłam pewną zmianę w naszym zachowaniu. Po pierwsze, gdy Paweł jechał do laboratorium i wracał późno w nocy, ja za nim tęskniłam. Na początku myślałam, że to przyzwyczajenie, bo zawsze wieczorem siedzieliśmy razem, oglądaliśmy filmy albo wygłupialiśmy się. Ale nie, to było coś innego. A kiedy ja pewnego dnia wróciłam później, bo poszłam z kolegą z pracy na kolację z klientem, Paweł okazywał… zazdrość. A mnie, o dziwo, bardzo się to spodobało!

Mimo wszystko zaczęłam obawiać się tego, co dzieje się między nami. A właściwie, co dzieje się ze mną. Kilka razy w życiu byłam już zakochana i dobrze wiedziałam, jakie są tego objawy. A przecież nie miałam pewności, czy Paweł czuje do mnie to samo. Nigdy nie próbował mnie pocałować, właściwie się nie kochaliśmy. Zaczęłam się bać. Bo najgorsze, co mogłoby mnie spotkać, to gdybym ja go pokochała, a on mnie nie.

On też się zmienił. Częściej był teraz smutny, jakby nieobecny. Kilka razy przyłapałam go, jak mi się uważnie przyglądał. A może kogoś poznał? Może zastanawiał się, jak rozwiązać tę sytuację, jak poprosić mnie o rozwód? Po głowie chodziło mi tysiące różnych myśli, i nie wiedziałam, co mam z tym zrobić.

Czy to możliwe? Tyle szczęścia na raz!

Pomógł przypadek. Pewnego dnia wróciłam do domu później niż zwykle, bo utknęłam w potężnym korku. Nie mogłam zawiadomić Pawła, bo rozładował mi się telefon, a ładowarkę zostawiłam na komodzie w przedpokoju. I jak tylko weszłam do domu, on prawie rzucił się na mnie.

– Nic ci nie jest? – zawołał, przyglądając mi się uważnie.

– Nie, utknęłam w korku, a telefon rozładowany – powiedziałam, czując, jak serce ucieka mi w pięty.

– Korek był, bo zdarzył się wypadek – powiedział. – Na twojej trasie, pokazywali w telewizji. A ty nie
odbierałaś telefonów…

Przytulił mnie, a ja przylgnęłam do niego z całych sił. I pozwoliłam, by mnie tulił, całował, rozbierał.
Wtedy po raz pierwszy kochaliśmy się spontanicznie, bez alkoholu. Było cudownie. I jest za każdym razem.

Ostatnio przypomniała mi się książka, w której bohaterka zostaje zmuszona do małżeństwa, a jej mama mówi, że z czasem pokocha swojego męża. Mnie się udało. I kto wie, może zdarzy się coś jeszcze? Na teście pokazały się bowiem dwie kreski. Ale zanim powiem Pawłowi, zrobię jeszcze jeden test… Czy to możliwe? Tyle szczęścia na raz!

Czytaj także:
„Koleżanka siostry z małej dziewczynki wyrosła na piękną kobietę. Zakochałem się, ale smarkula potraktowała mnie jak zabawkę”
„Moja mama niczego nie wyrzuca, bo wszystko się może przydać. Tak zagraciła mieszkanie, że nie widać już skrawka podłogi”
„Były nie dość że jest zdrajcą i babiarzem, to uczy kłamstwa córkę. Nie pozwolę, by patrzyła, jak obściskuje się z kochanką”

Redakcja poleca

REKLAMA