„Rodzice wybrali mi męża. Woleli, żebym żyła z beztroskim dzieciakiem, niż z facetem marzeń, którego nie trawią”

załamana kobieta fot. iStock, AscentXmedia
„Może faktycznie stara miłość nie rdzewieje, a może zakochałam się na nowo – w każdym razie nie miałam już cienia wątpliwości, co czuję do Marcina. I po raz pierwszy nie przejmowałam się opinią rodziców. Jedyne, co się liczyło, to uczucia – moje i Marcina”.
/ 22.06.2023 18:30
załamana kobieta fot. iStock, AscentXmedia

Choć jestem jedynaczką, w młodości nigdy mi to nie przeszkadzało. Rodzice kochali mnie, ale nie zatruwali mi życia swoimi obawami czy lękami. Dawali mi dużo swobody i raczej liczyli się z moim zdaniem. Raczej… Bo w jednym uparli się, żeby postawić na swoim.

Nie spodobał im się mój pierwszy chłopak. Poznałam go w drugiej klasie liceum. Fakt, że był drugoroczny, na pewno nie wpłynął dobrze na ich opinię o nim.
Poza tym był punkiem, co tej opinii nie polepszyło. Chociaż wówczas wszyscy (może oprócz mnie i kilku dziewczyn) byli punkami, metalowcami albo hippisami.
W dodatku Marcin nawet nie wyglądał na punka.

Owszem, nosił się na czarno, miał trochę nastroszone włosy, ale to wszystko. Naprawdę, zdarzało mi się przyprowadzać do domu znacznie oryginalniejsze indywidua, a rodzice nie interweniowali. Do Marcina jednak od razu zapałali niechęcią. I o ile nie mogli mi zabraniać go widywać w szkole, o tyle na wieczorne wyjścia z nim miałam szlaban.

Ich zdaniem miał na mnie fatalny wpływ

Oczywiście za wszystkie moje niepowodzenia czy wpadki bez namysłu obwiniali Marcina. Dostałam dwóję? To dlatego, że on odciąga mnie od nauki. Zaczęłam palić? Bo on pali. Poczuli ode mnie alkohol? Na pewno to też sprawka tego punka! Choć ja akurat na kosztowanie wina umówiłam się z kumpelkami z klasy. Nie odrobiłam lekcji? Bo on mi przeszkadzał…

Słowem – moi staruszkowie robili, co mogli, żeby nas do siebie zniechęcić. Wreszcie w trzeciej klasie ich modlitwy najwyraźniej zostały wysłuchane, bo Marcin znowu oblał. Właściwie nawet nie wiem dlaczego. Należał do inteligentnych, oczytanych chłopaków, lecz chyba nie umiał sobie zjednać nauczycieli.

Czwartą klasę zaczął więc w innej szkole i nie mogliśmy już spotykać się podczas przerw czy tuż po lekcjach. Obchodziłam te zakazy, jak tylko mogłam. Kłamałam przed rodzicami, że idę do koleżanki, a biegłam do mojego chłopaka. Jednak nie na wiele to się zdało.

Marcin zadecydował o rozstaniu. Nie chciał, żebym przez niego miała kłopoty. Wolał odejść, chociaż go błagałam, by został… Ale on był nieprzejednany. Odtąd spotykaliśmy się tylko na imprezach. Mniej więcej w tym czasie zaprzyjaźniłam się z Jarkiem. Znaliśmy się od dawna, ale ja byłam dziewczyną Marcina, a on chodził z Dorotą. Po moim burzliwym rozstaniu Jarek zaczął się mną bardziej interesować i szybko zakończył tamten związek. Zostaliśmy parą.

W przeciwieństwie do Marcina, moi rodzice zaakceptowali Jarka od razu. Nie wiem czemu, bo ani nie miał wielkich perspektyw przed sobą, ani nie uczył się zbyt dobrze. Ale polubili go do tego stopnia, że gdy nie widziałam się z nim przez kilka dni, dopytywali, czy aby się nie pokłóciliśmy. Mogłam z nim spędzać dowolną ilość czasu i wracać później z imprez. Oczywiście ta swoboda źle się skończyła – nieplanowaną ciążą, w dodatku przed maturą. Wpadłam w panikę…

Nie tak wyobrażałam sobie swoje życie

Oczywiście nie wykluczałam dziecka, ale nie teraz! Po szkole chciałam studiować, rozwijać się… Niestety, na razie mogłam o tym zapomnieć. Udało mi się dobrze zdać maturę, Jarek i ja wzięliśmy ślub, a potem okazało się, że muszę leżeć aż do porodu, bo ciąża jest zagrożona. Szczęśliwie Justynka urodziła się zdrowa.

Szczerze mówiąc, pierwsze lata mojego małżeństwa były chyba jedynymi naprawdę udanymi. Kochałam Jarka, on mnie też. Justysia rosła zdrowo. Udało mi się dostać pracę w pobliskiej bibliotece. Mąż został zatrudniony jako barman,
o czym marzył. W dodatku pieniędzy nam nie brakowało, więc zdecydowaliśmy się na drugie dziecko. A kiedy na świat przyszedł zdrowy i śliczny Staś, pomyślałam, że naprawdę mamy szczęście.

Chyba jednak właśnie wtedy zaczęło się zmieniać w naszym związku. Jarek coraz częściej wracał do domu pijany. Wiem, że praca barmana do łatwych nie należy i że czasem po prostu musiał wypić. Sam zresztą martwił się, zanim się tam zatrudnił, czy nie wpadnie w alkoholizm. Lecz kiedy teraz sama zaczęłam mu mówić, jak bardzo jestem zaniepokojona, reagował złością. Nasze rozmowy coraz częściej zamieniały się w awantury.

Mniej więcej w tym czasie natknęłam się na Marcina. Okazało się, że jego syn chodzi do tego samego przedszkola, do którego zapisałam naszego Stasia.
Poszliśmy razem po Justynkę do szkoły, a potem zabraliśmy dzieci na plac zabaw. One szalały na huśtawkach, a my rozmawialiśmy, siedząc obok na ławce.

Mimo upływu lat tak jakby nic się nie zmieniło… Nadal rozumieliśmy się
w pół słowa, mogliśmy sobie powiedzieć wszystko i ani na chwilę nie zapadła krępująca cisza. Ja opowiedziałam mu o Jarku i swoich problemach. On mi wyznał, że jest po rozwodzie, bo jego małżeństwo okazało się niewypałem. Właśnie kogoś poznał, ale boi się zaangażować.

– Nie najlepiej wspominam moje życie z Joanną – westchnął. – Z drugiej strony, przede mną całe życie… – tu na chwilę zapatrzył się w dal. – A ty co planujesz
w związku z Jarkiem?

– Nie wiem – westchnęłam. – Sama nie dam sobie rady.

– A myślałaś o studiach? Chciałaś iść na uniwerek. Twoja córka chodzi do szkoły, synek też nie jest mały…

Zabawne, że to właśnie on poddał mi tę myśl! Sam przecież ledwie skończył wieczorowo liceum…

Uwierzyłam, że sobie poradzę

Niestety, w moim domu tylko ja zapaliłam się do tego pomysłu, bo mąż był zdecydowanie przeciwny.

– Jak ty to sobie wyobrażasz? – skrzywił się. – Pracuję nawet w weekendy, kto zajmie się dziećmi? I w ogóle po co ci to?

– Przecież wiesz, że zawsze chciałam studiować – zdziwiłam się. – Lepsze wykształcenie to lepsza praca.

Moi rodzice również nie kryli wątpliwości, jednak tym razem ich nie posłuchałam. Postawiłam na swoim. Zrobiłam to ze strachu. Po prostu przestraszyłam się, że pewnego dnia mąż wyleci z roboty, a wtedy ja nie utrzymam rodziny z pensji bibliotekarki. Nikomu nie zdradziłam tych obaw.

Rodzice nie po raz pierwszy mnie zawiedli. Nieraz zdarzało się, że gdy kłóciłam się z Jarkiem, stawali po jego stronie. Twierdzili, że ma ciężką pracę, a musi się napić, bo inaczej zostałby wykluczony z grona kolegów. Jakoś w ogóle nie zauważali mojego cierpienia, tęsknoty dzieci. Ich podejście jeszcze bardziej utwierdzało Jarka w przekonaniu, że ma rację.

Nie wiem, jak bym sobie poradziła ze studiami (uparłam się na zaoczną ekonomię), gdyby nie Marcin. Spotykaliśmy się co dzień, odbierając dzieci z przedszkola. Oczywiście Jarek nic o tym nie wiedział. Co prawda dzieciaki mu czasem opowiadały, że byliśmy z wujkiem na placu zabaw, ale na szczęście nie kojarzył, o jakim wujku mówiły. Pewnie myślał, że to ojciec jakiegoś kumpla Stasia. Jeśli tak faktycznie myślał, w sumie… miał rację.

Tylko Marcin popierał moje studia, chwalił za osiągnięcia i martwił się, gdy po raz kolejny przekładałam terminy egzaminów. Dzięki niemu robiłam postępy i mogłam chociaż na chwilę oderwać się od swojej codziennej beznadziei.

– Nie myślisz o rozwodzie? – zapytał, gdy opowiedziałam mu o kolejnej karczemnej awanturze z Jarkiem. Tym razem mąż nawet mnie popchnął.

– Nie chce dzieciom zabierać ojca… – chlipnęłam. – A ty jakie masz plany?

– Żenię się! – uśmiechnął się dziwnie.

– A jednak się zdecydowałeś! Brawo!

– Ania jest w ciąży – westchnął.

Poczułam ukłucie w sercu, ale nie dałam tego po sobie poznać. Przyzwyczaiłam się do naszych spotkań i do tego, że mam Marcina blisko siebie. Wiedziałam, że jako mąż i tata maleństwa będzie miał dla mnie mniej czasu. Tym bardziej że nasi synkowie za rok kończyli przedszkole i mieli pójść do różnych szkół. Wprawdzie wymieniliśmy się numerami telefonów, ale nie chciałam mu się narzucać, gdy teraz zaczynał nowe życie.

Tymczasem w moim małżeństwie zaczęło się dziać naprawdę źle. Jarek już nie tylko krzyczał… Coraz częściej popychał mnie i szarpał. Zdruzgotana zaczęłam zastanawiać się nad rozwodem. Oczywiście rodzice starali się wybić mi to z głowy. Tłumaczyli, że jesteśmy małżeństwem, powinniśmy się wzajemnie wspierać, a Jarek potrzebuje mojej pomocy.

– A ja? Czy ja nie jestem ważna? – spytałam ich kiedyś, powstrzymując łzy.

– Jesteś – przytaknęli – i coś trzeba z tym zrobić. Porozmawiamy z Jarkiem. Może namówimy go na terapię?

Uwierzyłam – i znowu się zawiodłam

Gdybym wówczas od niego odeszła, na pewno bym dobrze zrobiła. Ale zdecydowałam się na ten krok dopiero po dwóch latach upokorzeń i coraz większej biedy. Całe szczęście, że udało mi się skończyć studia i dostałam pracę w banku. To mnie umocniło. Dlatego pewnego dnia, po kolejnej awanturze, poszłam do prawnika i zażądałam od Jarka rozwodu.

Nie było łatwe ani przyjemne doświadczenie, podobnie jak podział majątku, który nastąpił później. Jarek co prawda nie sprzeciwiał się, żeby dzieci zostały ze mną, ale za to rozliczył mnie co do grosza. I nieważne, że większość pieniędzy na zakup mieszkania otrzymaliśmy od moich rodziców. Zostałam więc z dwójką dzieci i marnymi groszami, za które nie mogłam kupić nawet kawalerki.

Dopiero wtedy moim rodzicom otworzyły się oczy i zrozumieli, jakim człowiekiem jest mój eksmąż. Nie miałam wyjścia, musiałam wprowadzić się do nich i teraz mieszkaliśmy w piątkę na 50 metrach kwadratowych. A takie życie nie służy nikomu. Wkrótce mama zaczęła utyskiwać, że za długo czekałam z rozwodem, bo powinnam odejść od Jarka kilka lat wcześniej.

Wkrótce nie mogłam słuchać tych jej tyrad pełnych wyrzutów, lecz w sumie byłam wdzięczna rodzicom, że nas przygarnęli. Dzięki temu mogłam na spokojnie poszukać jakiegoś mieszkania i zorientować się, czy mnie stać na jakikolwiek kredyt. A nie było to łatwe. I wtedy los po raz kolejny postawił na mojej drodze Marcina. Spotkałam go wczesną wiosną, wychodząc z pracy. Właśnie w naszym banku starał się załatwić kredyt mieszkaniowy. Oboje ucieszyliśmy się ze spotkania.

– Kupujecie większe? – zapytałam, gdy usiedliśmy potem przy kawie.

– Przeciwnie – zaprzeczył z westchnieniem. – Rozstaliśmy się, jestem w trakcie rozwodu. W dodatku musiałem się zająć synem, bo pierwsza żona tak jakby nie wykazuje uczuć macierzyńskich. Nie chcę narzekać, bo kocham Bartka, ale nie o takim życiu dla niego marzyłem. Córeczkę wolno mi widywać tylko w co drugi weekend. Jednym słowem, niezbyt to wszystko wesołe.

– Przykro mi. Wiem, jak boli rozwód – powiedziałam, dotykając jego dłoni.

Było mi go naprawdę żal

Siedzieliśmy w kawiarni i rozmawialiśmy jak kiedyś, aż przerwał nam telefon od mojej mamy. Okazało się, że Justysia ma gorączkę. Musiałam lecieć, ale umówiłam się z Marcinem na telefon. Potem w nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżąc na kanapie w gościnnym pokoju rodziców, rozmyślałam o mojej dziwnej znajomości z Marcinem.

O chwilach spędzonych razem na placu zabaw, gdy dodawał mi wiary w siebie, i o dzisiejszej rozmowie. Czy to nie dziwne, że spotkaliśmy się w takiej chwili, gdy oboje, chociaż poranieni, byliśmy wolni?

Przyznaję, nie mogłam doczekać się kolejnego spotkania, bo oczywiście był ciąg dalszy. I za każdym razem coraz wyraźniej widziałam, że jemu też zależy na tym, żeby mnie widywać. Może faktycznie stara miłość nie rdzewieje, a może zakochałam się na nowo – w każdym razie nie miałam już cienia wątpliwości, co czuję do Marcina. I po raz pierwszy nie przejmowałam się opinią rodziców. Jedyne, co się liczyło, to uczucia – moje i Marcina.

– Czuję się tak, jakbym cię oszukiwał, więc odważę się wreszcie i wyznam ci prawdę – zaczął w Wielki Piątek. – Nie bój się, to nic strasznego – dodał z uśmiechem, widząc, że zesztywniałam. – Kocham cię. Myślę, że tak naprawdę nigdy nie przestałem cię kochać, Moniko.

Przytuliłam się do niego i wszystko stało się jasne. Tego samego dnia postanowiliśmy, że wynajmiemy mieszkanie, a potem poszukamy jakiegoś przytulnego lokum dla naszej barwnej, patchworkowej rodziny. Moi rodzice oczywiście kręcili nosami, lecz tym razem zignorowałam ich dąsy.

– To moje życie i moje decyzje, może to wreszcie przyjmiecie do wiadomości! Za długo was słuchałam – powiedziałam im, pakując dzieci. – Jestem dorosła i naprawdę wiem, co robię. Może Jarek wam się podobał, ale to Marcin jest mi przeznaczony. I będę o tę miłość walczyć ze wszystkich sił!

Od tamtej pory minęły dwa lata. Nasi synowie świetnie się dogadują. Uważają, że są braćmi. Justysia zaakceptowała Marcina, a gdy odwiedza nas jego córeczka, to głównie ona zajmuje się małą.

A my? Nie powinniśmy byli się rozstawać. Zauważyli to nawet moi rodzice. A co najważniejsze, w Wielkanoc bierzemy ślub, a potem wraz z dziećmi przeprowadzamy się do naszego własnego mieszkania. I nic nas już nie rozdzieli!

Czytaj także:
„Zakochałam się na wakacjach z dzieckiem. Od teraz każdej koleżance polecam podryw na dzieciaka - najlepiej cudzego”
„W Maryni zakochałem się, gdy była zaręczona z innym. Chcieliśmy razem uciec, ale plany pokrzyżowała nam... ciąża”
„Na wakacjach zakochałam się w cudownym facecie. Myślałam, że czeka nas świetlana przyszłość, ale los zdecydował inaczej”

Redakcja poleca

REKLAMA