– Zobaczycie, nasz Pawełek już wkrótce zawojuje świat. Z jego głową i ambicjami zajdzie na sam szczyt – wychwalała go mama przed znajomymi i rodziną, wierząc, że brat ma przed sobą świetlaną przyszłość.
– Tak, tak… I zapewni nam godne życie na starość. Już dziś nam to obiecuje, choć dopiero kończy szkołę. Chłopak wie, czego chce – dodawał z dumą ojciec.
Wysłuchiwałem takich peanów na cześć brata przez całe dzieciństwo i wczesną młodość.
Bolało mnie to, ale cóż mogłem zrobić?
Choć bardzo się starałem, jakoś nie potrafiłem przekonać rodziców, że ja też mogę coś w życiu osiągnąć. Może dlatego, że byłem nieśmiały i nie robiłem wokół siebie tyle hałasu co Paweł? A może dlatego, że byłem dzieckiem z wpadki i przeze mnie nie zrealizowali jakichś swoich marzeń? I mieli o to do mnie po cichu pretensję? Sam nie wiem… W każdym razie, kiedy próbowałem opowiedzieć im o swoich planach na przyszłość, szybko kończyli rozmowę.
– Będziemy zadowoleni, jeśli skończysz jakieś studia, znajdziesz pracę. A jak ci się nie uda, to trudno. Brat na pewno ci pomoże – mówiła mama i wychodziła do kuchni.
– Tak, tak, trzymaj się Pawła. Przy nim na pewno nie zginiesz – dodawał ojciec i wsadzał nos w telewizor.
Dorastałem więc w przekonaniu, że nikt w rodzinie niczego wielkiego się po mnie nie spodziewa. Z jednej strony, było mi przykro, że wszyscy tak nisko mnie cenią, ale z drugiej nawet się cieszyłem. To Paweł stał w świetle rodzinnych jupiterów i musiał sprostać oczekiwaniom. Mną nikt się nie interesował. Brat nie zawiódł rodziców. Szedł przez życie jak burza. Jeszcze na studiach założył własny biznes. Co prawda, nie wiedzieli, czym się ta jego firma zajmuje, ale się tym nie przejmowali. Dla nich najważniejsze było to, że Paweł, tak jak przewidywali, bogacił się i błyszczał w towarzystwie. Przed trzydziestką miał już przepiękny apartament w najlepszej dzielnicy, bardzo drogi samochód, jacht motorowy, ustosunkowanych przyjaciół… Wszyscy ważni ludzie w rodzinnym mieście go znali, zapraszali na przyjęcia, chcieli się z nim przyjaźnić.
Mama i ojciec pękali z dumy
Tymczasem ja po maturze poszedłem na weterynarię. Tam poznałem Agnieszkę, cudowną dziewczynę z niewielkiej wsi na Podlasiu. Od pierwszego dnia patrzyła na mnie jak na mężczyznę, na którym można się oprzeć, a nie niedorajdę. I nie imponowały jej sukcesy i pieniądze mojego brata. Zakochałem się w niej jak wariat. Z wzajemnością. Gdy byłem na ostatnim roku, postanowiliśmy wziąć ślub. Ustaliliśmy, że zamieszkamy w jej rodzinnych stronach. Nic nie mówiłem rodzicom, bo czułem, że nie będę zachwyceni. A oni na szczęście nie pytali, bo byli zajęci śledzeniem sukcesów Pawła. Gdy jednak ustaliliśmy już datę ślubu, nie miałem wyjścia. Tak, jak się spodziewałem, wpadli w panikę.
– Matko Boska, Piotrek, chcesz się wyprowadzić na wieś? Zwariowałeś? Zostańcie w mieście, otwórzcie własną lecznicę… Paweł na pewno da wam na to pieniądze – zdenerwowała się mama.
– Nie potrzebujemy jego pieniędzy – przerwałem jej. – Poradzimy sobie. Rodzice Agi mają lokal z pięterkiem w miasteczku. Urządzimy w nim gabinet i małe mieszkanko. A w okolicy nie ma żadnego weterynarza. Jak będziemy ciężko pracować, to wyjdziemy na swoje.
– A tam, bzdury opowiadasz… Nie wiesz nawet, na co się porywasz… Zobaczysz, za kilka lat wrócisz do domu z podkulonym ogonem – wtrącił się ojciec.
– Nie wrócę. A w ogóle to nie rozumiem, czemu się tak pieklicie? Przecież i tak niczego dobrego się po mnie nie spodziewaliście! Więc macie to, co sobie założyliście! – wrzasnąłem.
Spojrzeli po sobie znacząco.
– W porządku, rób, jak chcesz. To twoje życie. Chcesz je sobie zmarnować, to marnuj. Dobrze, że Paweł jest mądry i rozsądny. W nim cała nadzieja – odezwała się mama.
– I trzymajcie się jej! Bo na mnie liczyć nie możecie! – wrzasnąłem.
Tak się wkurzyłem, że nie zaprosiłem ich nawet na ślub. Mimo to przyjechali. Oczywiście z moim bratem. Gdy wyszliśmy z kościoła, Paweł wręczył nam na oczach wszystkich gości kluczyki do nowiutkiej terenówki, którą zaparkował przed bramą.
– Przyda wam się takie auto na tutejsze bezdroża – uśmiechnął się.
– Nie musiałeś… Mamy czym jeździć… Nie trzeba było… – zaczerwieniłem się.
– Nie gadaj, tylko bierz… Jesteś przecież moim młodszym bratem. Muszę o ciebie zadbać – poklepał mnie protekcjonalnie po ramieniu.
Ukradkiem rozejrzałem się wokół
Wszyscy zgromadzeni spoglądali na mojego brata z zachwytem i podziwem. Zrobiło mi się przykro.
– Zobacz, nawet na moim ślubie gra pierwsze skrzypce – szepnąłem do Agnieszki.
– Nie przejmuj się. Zobaczysz, nadejdzie dzień, w którym to ty będziesz górą – uśmiechnęła się do mnie.
Byłem jej wdzięczny za to, że tak we mnie wierzy, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek uda mi się choćby dorównać bratu. A o byciu górą to już w ogóle nie mogło być mowy. Minęły miesiące, potem lata. Nasz gabinet weterynaryjny prosperował coraz lepiej. Najpierw prowadziłem go z Agnieszką, potem, gdy na świat przyszedł nasz synek, Maksio, głównie sam, bo żona zajęła się maluchem. Harowałem od świtu do nocy, a czasem nawet i w nocy, ale niczego nam nie brakowało. Rozpoczęliśmy nawet budowę własnego domu. Niestety, na moich rodzicach nie robiło to żadnego wrażenia. Gdy do nich dzwoniłem, opowiadali tylko o Pawle. Że kupił im elegancki apartament, zafundował wakacje na Dominikanie, płaci za nich rachunki i tak dalej, i tak dalej…
Początkowo słuchałem tego ze względnym spokojem, ale w środku aż się gotowałem. Ile można słuchać tej samej śpiewki? Żeby chociaż raz zapytali najpierw o Agnieszkę czy wnuka. Ale nie. Tylko Paweł i Paweł.
Miałem tego serdecznie dość
Kiedy więc któregoś razu mama swoim zwyczajem zaczęła opowiadać o kolejnych drogich prezentach i inwestycjach brata, nie wytrzymałem.
– Przepraszam, ale czy możemy zmienić temat? – wrzasnąłem do słuchawki.
– O co ci chodzi? – w głosie mamy wyczułem ledwie hamowaną złość.
– O to, że potraficie z ojcem gadać tylko o Pawle. To zaczyna być nudne!
– No wiesz? Jak możesz? Zamiast cieszyć się z sukcesów brata, stroisz fochy…
– Cieszę się. Nawet bardzo. Liczyłem jednak, że zainteresujecie się także moimi osiągnięciami. Ale z tego co widzę, nie ma na to najmniejszych szans… – zawiesiłem głos.
Miałem nadzieję, że mama choć raz zapyta, co u mnie. Nic z tego.
– A jakie ty tam możesz mieć osiągnięcia w tej zabitej dechami wsi? Żadne! Paweł to co innego… Paweł… – zmieniła ton na cieplejszy.
Tego było już za wiele!
– W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. Do widzenia. I nie będę do was więcej dzwonił. Szkoda czasu. I waszego, i mojego! – warknąłem do słuchawki i się rozłączyłem.
Od tamtej pory bardzo rzadko kontaktowałem się z rodzicami. Dzwoniłem do nich właściwie tylko przed świętami. Im chyba to specjalnie nie przeszkadzało. Nie tęsknili ani za mną, ani za Agnieszką, ani nawet za Maksiem.
Mieli przecież ukochanego Pawełka!
To wokół niego kręcił się ich świat. Byłem przekonany, że nic już tego nie zmieni. Aż do tego pamiętanego poranka, przed niespełna miesiącem. To było wieczorem. Właśnie zamknąłem gabinet i szedłem do mieszkania na górę, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. Byłem pewien, że to spóźniony pacjent, więc otworzyłem, nie pytając nawet, kto to. W progu stali rodzice. Wyglądali tak, jakby cały świat zwalił się im na głowę.
– Rany boskie, co się stało? – przeraziłem się nie na żarty.
– Możemy porozmawiać w środku? Nie chcemy, żeby ktoś usłyszał – wyszeptała mama i rozejrzała się lękliwie wokół siebie, choć na ulicy nie było już żywego ducha.
Bez słowa zaprowadziłem ich na górę i posadziłem na kanapie. Aga dyplomatycznie wyszła położyć Maksia.
– A więc… Czemu zawdzięczam waszą wizytę? – patrzyłem na nich wyczekująco.
– Wyobraź sobie, że Pawełek siedzi w areszcie. Zamknęli go najpierw na trzy miesiące temu, ale teraz przedłużyli na kolejne trzy. Co za nieszczęście, co za nieszczęście… – zaczęła niemal płakać.
– Zamknęli? Za co? – zwróciłem się do ojca, bo czułem, że matka na razie nie wykrztusi z siebie niczego sensownego.
– Dokładnie nie wiem. Tyle tylko co od adwokata. Podobno Paweł był w jakiejś zorganizowanej grupie przestępczej wyłudzającej VAT… Naraził budżet państwa na wielomilionowe straty… I że są na to niezbite dowody… – ojciec spuścił głowę.
– Poważnie? No, to teraz już wiadomo, jakim cudem dorobił się tak szybko wielkich pieniędzy. Jest po prostu zwykłym złodziejem! – krzyknąłem.
Ojciec aż podskoczył na te słowa.
– No wiesz, jak możesz tak mówić?! Twój brat jest najuczciwszym człowiekiem pod słońcem! To na pewno jakaś koszmarna pomyłka! – nastroszył się.
– Tak, tak! Zazdroszczą mu, bydlaki, sukcesu i pieniędzy, i szukają dziury w całym! Ale nic na niego nie znajdą. Śledztwo wykaże, że jest niewinny! – zawtórowała mu równie oburzona matka.
– Ale przecież ojciec przed chwilą powiedział, że mają niezbite dowody jego przestępczej działalności… – przypomniałem.
– Na pewno sfałszowane! Zobaczysz, wszystko się wyjaśni. Będą musieli przeprosić Pawła i jeszcze odszkodowanie zapłacić za nieuzasadnione przetrzymywanie w areszcie. Dlatego nie waż się obrażać i szkalować brata! To złoty człowiek! – matka aż poczerwieniała.
– W porządku, nie będę. I naprawdę bardzo współczuję Pawłowi. Nie rozumiem jednak, po co do mnie przyjechaliście? Jestem tylko wiejskim weterynarzem. Nie mogę mu pomóc – rozłożyłem ręce.
Rodzice przez dłuższą chwilę milczeli.
– Jemu nie. Ale nam tak – odezwał się w końcu ojciec.
– Naprawdę? W jaki sposób?
– Jak Pawła aresztowali, to sąd od razu zabezpieczył jego majątek… Na poczet przyszłych kar. Wszystko komornik zajął… Nawet ten dom, który nam kupił. Bo to podobno z przestępczej działalności…
– Czyli nie macie gdzie mieszkać? – wpadłem mu w słowo. – No właśnie. Myśleliśmy, żeby coś wynająć, ale nas na to nie stać. Ceny są teraz takie… A Paweł nie zostawił żadnych pieniędzy…. No więc pomyśleliśmy, że może u ciebie na trochę się zatrzymamy… Kilka tygodni, góra miesięcy. Dopóki twój brat nie wyjdzie na wolność… Nie układało się między nami najlepiej, ale przecież jesteśmy rodziną… – zająknął się.
Widać było, że trudno mu prosić mnie o cokolwiek. Udałem, że się zastanawiam, żeby potrzymać trochę rodziców w niepewności.
– No dobrze. Możecie się u nas zatrzymać. Agnieszki nie muszę pytać. Na pewno się zgodzi – powiedziałem w końcu.
– Naprawdę? To wspaniale. Tylko jak my się tu wszyscy pomieścimy? Ciasno tutaj… – rozejrzał się.
– Trzy niewielkie pokoje i kuchnia. Dla was chyba wystarczy?
– Oczywiście, oczywiście… A wy… gdzie będziecie mieszkać?
– W nowym domu. Właśnie skończyliśmy budowę i się przeprowadzamy.
– Wybudowaliście dom? – włączyła się do rozmowy matka.
– Owszem. Może to nie pałac, bo ma tylko sto sześćdziesiąt metrów, ale komornik na pewno nam go nie zabierze – odparłem, nie kryjąc satysfakcji.
Przypomniało mi się nagle, jak to w dniu ślubu żona powiedziała mi, że Paweł nie zawsze będzie na pierwszym miejscu, że kiedyś ja będę górą. Wtedy nie wierzyłem, że to możliwe. A jednak się nie pomyliła. Rodzice wprowadzili się do mieszkania nad gabinetem tydzień później. Nie rozpakowują do końca rzeczy, bo święcie wierzą, że brat już wkrótce wyjdzie na wolność a oni wrócą do dawnego życia. Coś mi się wydaje, że to niemożliwe, ale milczę, bo wiem, że czego bym nie powiedział, i tak będą go bronić. Paweł ciągle jest ich całym światem. Czy jest mi z tego powodu przykro? Tak, ale już nie tak bardzo, jak wcześniej.
Przecież brat jest za kratkami i pewnie zostanie tam przez kilka, jeśli nie kilkanaście lat. Nawet mu współczuję, ale bardziej moim rodzicom, którzy jeszcze niewiele zrozumieli z tej życiowej lekcji. Najważniejsze, że ja mam kochającą żonę, wspaniałego syna i pracę, którą uwielbiam…
Czytaj też:
Małgorzata Socha ukrywa swojego męża przed mediami? „Nie jest osobą publiczną i nie chce się pokazywać”
Sandra Kubicka o zerwanych zaręczynach. Wyznała, dlaczego odwołała ślub miesiąc przed ceremonią
Katarzyna Figura o relacji z Dodą: „Bywało różnie”