Nie wiem, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym nie spotkała na swojej drodze Asi. To ona nauczyła mnie, jak wierzyć w siebie. Dorastałam w nieciekawej dzielnicy. Bieda, pijaństwo i kradzieże były na porządku dziennym. Gdy szłam ulicą, z niejednego okna dobiegały odgłosy awantur.
To samo miałam w domu
Wrzaski, wyzwiska, alkohol. Przyzwyczajałam się do tego wraz z rodzeństwem od małego. Co nie znaczy, że to lubiliśmy. O nie! W telewizji pokazywano piękne, duże mieszkania i ludzi mówiących językiem z książek. Wiedzieliśmy więc, że gdzieś indziej ludzie żyją inaczej, lepiej, spokojniej. Ale nie sądziłam, że mogłabym kiedyś do nich dołączyć. Ci wszyscy lekarze, prawnicy, inżynierowie – to była jakaś obca planeta. Ja nawet nie marzyłam o czymś takim. Mama zresztą, gdy miała dobry humor, mówiła mi: „Kinga, patrz, jak się ta Ewka pięknie urządziła u tych Niemców. Będziesz duża, skończysz zawodówkę, pojedziesz jak ona, znajdziesz dobry dom do sprzątania i będziesz żyła jak królowa”.
Ale rzadko trafiał jej się taki dobry dzień. Zazwyczaj wrzeszczała na nas, że jesteśmy nieroby i zmarnowała sobie z nami życie. Tata często stał pod sklepem z ojcami moich kolegów. A my, dzieciarnia, przesiadywaliśmy po szkole na ławkach pod blokami, póki się nie ściemniło, albo i dłużej. Paliliśmy papierosy, czasem ktoś zorganizował jakieś piwo. Ot, codzienność. Tak było również tamtego dnia. Miałam dwanaście lat, wróciłam niedawno ze szkoły po lekcjach i cieszyłam się na nadchodzące wakacje. Siedziałam z grupką moich przyjaciół: Patykiem, Jerrym i Andżelą. Nie rozmawialiśmy za wiele, tematy chwilowo się wyczerpały, więc gapiłam się bezmyślnie w chmury. Nagle wściekły głos Patyka:
– Wypad, nie jesteś stąd!
Odwróciłam się i zobaczyłam dziewczynę wyglądającą jak te aktorki z telewizji. Miała rude, kręcone włosy i okulary. Nosiła bluzkę i długą spódnicę, a do tego mnóstwo bransoletek, naszyjników i kolczyki z wysuszonej cytryny. Uśmiechała się miło i zrobiło mi się trochę wstyd za Patyka, ale dziewczyna nie sprawiała wrażenia obrażonej:
– Hej, spokojnie. Chcę wam tylko powiedzieć, że tu, w tym bloku, powstaje takie miejsce, gdzie można wpaść, posiedzieć i pogadać. Wypić herbatę, jak ktoś lubi.
Spojrzeliśmy na siebie
– Co to za miejsce? – spytał w końcu Jerry.
– Świetlica – odparła.
Zgodnie wybuchnęliśmy śmiechem.
– Idź sobie szukaj jakichś krasnali z pierwszej klasy! – prychnęła pogardliwie Andżela.
– Może jednak wejdziecie?
– Idź stąd, zjeżdżaj, won! – odwarknął Patyk, który ostatnio wciąż miał zły humor. – Nie chcę do żadnej świetlicy, stary dziś wychodzi z odsiadki…
Myślałam, że dziewczyna się przerazi, jak te dzieciaki z dobrych domów, ale nie. Wyglądała na tak samo wyluzowaną jak przed chwilą. Chyba właśnie wtedy ją polubiłam.
– Aha, wychodzi… – pokiwała głową. – Nie wyglądasz, jakbyś skakał ze szczęścia. Jak chcecie, o tym też możemy pogadać. O wszystkim możemy pogadać. Nie jest chyba fajnie mieć takiego starego, co?
– No… nie bardzo – przyznał Patyk.
Potem rozmowa jakoś sama się potoczyła. Na koniec dziewczyna podała nam adres tworzonej świetlicy i kazała pytać o „panią Asię”.
Trafiliśmy tam bez problemu
Największy kłopot był bowiem nie z dotarciem na miejsce, ale z przełamaniem się, by w ogóle tam zajrzeć. Wystarczył jednak jeden raz i nie wiedzieć kiedy, te kilka pokoi w bloku stało się „naszym miejscem”, a pani Asia kimś w rodzaju starszej siostry czy przyjaciółki. Słuchała nas, doradzała, śmiała się z nami i pomagała odrabiać lekcje. Podobnie zresztą jak parę innych osób, zatrudnionych przez fundację jako streetworkerzy pracujący z młodzieżą z trudnych środowisk. Ale to Asię pamiętam najlepiej. Naprawdę się nami przejmowała i to się czuło. Gdy Ela, moja koleżanka, dowiedziała się, że ją i jej szóstkę rodzeństwa chcą zabrać do domu dziecka, pierwsza osoba, do której zadzwoniła, to była właśnie Asia. Poszłam do gimnazjum, oczywiście do klasy rejonowej, bo z takimi ocenami jak moje na inną nie miałabym szans.
– Kinga, a czemu ty się nie uczysz, co? – zapytała mnie Asia któregoś dnia.
– A po co mi to? – burknęłam. – Bycie kujonem? Chodzą tacy u nas po szkole. W okularkach, z nosem w zeszytach, jak podstawisz takiemu nogę, to się wywali.
– Ja też mam okulary – przypomniała mi.
Na te słowa zawstydziłam się trochę, ale wzruszyłam ramionami.
– Głupoty. Skończę szkołę i wyjadę.
– Gdzie? – zainteresowała się.
– Do Niemiec. – Język musisz znać. – To do Anglii. Tam jest tylu Polaków, że to Anglicy muszą się uczyć polskiego.
– Może i tak. Ale języków warto się uczyć. Bo trzeba mieć coś w głowie, wiesz? Taka jesteś zadbana, włosy farbujesz, makijaż sobie robisz, paznokcie też, w byle łachu nie wyjdziesz, a głowa to co? Też wymaga ćwiczeń, starań, dbałości. Jak wszystko.
Nikt tak do mnie wcześniej nie mówił. W szkole nauczyciele zawodzili w kółko „uczycie się dla siebie”, ale kto by ich tam słuchał, kto by im wierzył. Zawsze myślałam, że to takie bla, bla, bla na odczepnego, zwykłe trucie, bo wypada, żeby nauczyciel tak gadał. Jednak słowa Asi jakąś tam klapkę w mojej głowi poruszyły, uchyliły, choć do konkretnej pracy nad sobą jeszcze się wtedy nie wzięłam. A dopiero, kiedy Asia przyniosła do świetlicy stertę jakichś czasopism. Wyglądały na dość stare.
– Co to jest? – zapytałam.
– „Filipinka”. Kiedyś wychodził taki magazyn – odparła z uśmiechem.
– Po co to?
– Dla ciebie. Przeczytasz to wszystko.
– Ja? Nie ma mowy! – wykrzyknęłam.
– Właśnie, że tak. Tu jest dużo artykułów o tym, co powinna wiedzieć dziewczyna. O miesiączce, antykoncepcji, miłości. Ale nie tylko o tym. Poczytasz sobie o opiekunkach do dzieci albo wolontariuszkach w Afryce. Ludzie robią różne ciekawe rzeczy. A potem jak już przeczytasz, zawołasz wszystkie nasze dziewczyny, Elę, Andżelę, Karolinę i zrobimy sobie babskie spotkanie. Opowiesz im, co przeczytałaś. Zgoda?
Kusiło mnie, ale to przecież nie było w moim stylu, więc wykrzyknęłam:
– Nie będę czytać tego pieprzenia!
Asia spojrzała na mnie uważnie i bez słowa wyszła. Magazyny zostawiła. Po pewnym czasie, chyba nie chcąc jej zawieść, zaczęłam czytać.
Wsiąkłam w te teksty!
Gdy wróciła, zapytałam:
– I ja mam o tym opowiadać?
– Tak jest. Siądziemy w kółku i opowiesz.
Spotkanie się odbyło. Pogadałyśmy sobie o babskich sprawach, o facetach i nie tylko, i poczułam, że coś się w moim życiu zmienia. Gdy skończyłyśmy, zwierzyłam się:
– Fajnie jest tak uczyć innych. Nawet nie myślałam. A można by uczyć ludzi o tym wszystkim, co dziewczyna powinna wiedzieć? Ale nie jak katechetka, tylko inaczej. No, wiesz, o co chodzi…
– Wiem. Możesz zostać nauczycielką. Albo lekarzem. Jak chcesz.
– Ja? Mogę? Poważnie? –
A dlaczego nie? Tylko nie ma przeproś: musisz się uczyć. Zdać egzamin gimnazjalny, potem maturę, później pójść na studia.
Wtedy po raz pierwszy uwierzyłam, że ten kolorowy świat z telewizji znajduje się nie tylko na ekranie. Że istnieją ludzie, którzy zarabiają na życie inaczej niż sprzątaczki. I ja też bym tak mogła. Rzeczywiście zaczęłam się uczyć, choć nie bardzo podobało się to moim rodzicom. Tata nie chciał, bym marnowała czas w liceum, a studia traktował jako czystą fanaberię. Wtedy wkroczyła Asia. Zaprosiła mamę i ojca na herbatę i długo im tłumaczyła, że jestem zdolna i należałoby wysupłać trochę pieniędzy na książki dla mnie. Dali się przekonać, choć tata nie był zachwycony.
Nie było mi lekko
Choć dostałam się do dobrego liceum, lata zaniedbań odbijały mi się czkawką non stop. A to nie znałam książki czy filmu, o których mówili wszyscy, a to okazywało się, że edukacja to też teatr, filharmonia, muzeum… czyli miejsca, w których nigdy nie byłam. Drogi moje i Asi stopniowo się rozchodziły. Najpierw ja nie miałam czasu, by przychodzić do świetlicy, potem Asia zmieniła pracę i wyjechała do innego miasta. Kontakt się urwał. Dopiero na studiach, dzięki Facebookowi, udało mi się go odnowić. Dowiedziałam się, że wyszła za mąż i urodziła synka. Korzystając z wolnej chwili, pojechałam wtedy do niej. Jak się ucieszyła na mój widok! Wyściskała mnie, wycałowała. Wypytywała o moje studia i o plany życiowe.
– Jeszcze nie wiem – zwierzałam się jak za dawnych czasów. – Tyle mam pomysłów…
– Na pewno sobie poradzisz, zawsze w ciebie wierzyłam – wyznała Asia, a ja wiedziałam, że mówi szczerze, bo to w końcu ona i jej wiara we mnie odmieniły moje życie.
– Nigdy ci porządnie nie podziękowałam.
– Nie trzeba. Po prostu jak trafi się okazja… przekaż dalej. Dobrze?
W drodze powrotnej myślałam nad jej słowami. Gdy wróciłam do domu, włączyłam internet i poszukałam numeru telefonu najbliższej świetlicy. Może akurat będą mieli wolne miejsca dla wolontariuszy…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”