Mój nowy chłopak był nie tylko starszy ode mnie, ale i miał spory bagaż życiowych doświadczeń. Mnie to nie przeszkadzało. Za to moi rodzice mieli inne zdanie. No i stanęłam przed wyborem – czy ulec ich woli, czy podążyć za głosem serca.
Odpowiedź była jedna
Wojtka poznałam u znajomych. Zachwyciły mnie jego nieoczywiste poczucie humoru i otwartość. Imponował mi też wiedzą o świecie. Z imprezy wyszliśmy zaprzyjaźnieni i wkrótce zaczęliśmy się umawiać. Na początku traktowałam go jako fajnego znajomego, jednak niebawem zrozumiałam, że chcę więcej. Wojtek też chciał. Pewien wieczór w moim mieszkaniu skończył się wyznaniem miłości i spędzoną wspólnie nocą. Rano obudziłam się oszołomiona.
Nigdy nie czułam się tak szczęśliwa, zakochana i chyba przestraszona, bo żaden mój chłopak nigdy nie był rozwodnikiem starszym ode mnie o osiemnaście lat, i nie wychowywał samotnie 15-letniej córki. A ten owszem. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie? Co ja zrobiłam? Jak zareagują znajomi? Co powiedzą rodzice? Ale jeden rzut oka na śpiącego Wojtka sprawił, że poczułam wielką siłę. Przez pierwsze miesiące miłość unosiła mnie nad ziemią, na świat patrzyłam przez różowe okulary. Bo i wszystko fajnie się układało. Z Julką, córką Wojtka, powoli się zaprzyjaźniałyśmy. Jego rodzina polubiła mnie od razu. Znajomi, trochę zdziwieni, szybko zaakceptowali nas jako parę.
Zostali jeszcze moi rodzice, ale to była zupełnie inna sprawa. Znałam ich ciężkie charaktery i twarde zasady moralne. Chłopak, absolutnie bez dzieci, owszem, może być ciut starszy, ale w granicach normy – nie więcej niż 5 lat. Ślub naturalnie kościelny.
Żadne tam związki na kocią łapę
Nie powinnam zawracać sobie głowy ich opinią – od 4 lat utrzymywałam się sama, choć w kupionym przez rodziców mieszkaniu. A jednak się bałam. Moje obawy starał się rozwiewać Wojtek. Tłumaczył, że martwię się na zapas i nie będzie tak źle. A jeśli nawet będzie, to i tak między nami nic się nie zmieni. Zależało mu tylko na jednej rzeczy.
– Pamiętaj, że im szybciej o nas powiesz, tym więcej będą mieli czasu, by przyzwyczaić się to tego, że jesteśmy parą. Będzie też lepiej, jeśli zrobisz to sama, nie czekając na „życzliwych” – mówił.
Oczywiście, miał rację. Ale, o ile czułam się pewnie przed furtką prowadzącą na rodzinną posesję, to tuż za nią, stawałam się małą, przestraszoną dziewczynką, trzęsącą się przy podniesionym głosie ojca i wrednych uwagach matki. Czas mijał, a ja nie potrafiłam wydusić z siebie słowa na ten temat. W końcu zostałam do tego zmuszona. Po jednym z niedzielnych obiadków, usłyszałam od mamy:
– Asiu, ty chyba jesteś zakochana.
– Aż tak widać? Naprawdę? – roześmiałam się nerwowo.
– Niee, Krysia mówiła, że widziała, jak idziesz z kimś za rękę. Kto to jest? Co robi? – zainteresowała się.
Uff, no to trzeba wyznać wszystko. Nie mam wyjścia.
– Jest fajny, przystojny, mądry – spojrzałam mamie w oczy. – Rozumiemy się bez słów – zawahałam się. – Jest informatykiem i eee… jest starszy ode mnie.
Boże, zabrakło mi odwagi, żeby powiedzieć całą prawdę.
– Starszy, cóż może to i lepiej, że jest dojrzały. Zawód też ma dobry, informatyk – pokiwała głową. – Myśli o tobie poważnie? Chcecie być razem?
– Tak, mamo, kocha mnie. Tylko nie wiem, czy się wam spodoba… – wydusiłam z siebie.
– Najważniejsze, że tobie się podoba! Bardzo się cieszę – oświadczyła.
Uczepiłam się tego zdania, jak tonący brzytwy.
Cudownie, najwyraźniej moi rodzice zmądrzeli
– Może zaproszę go do nas? Za tydzień? – wypaliłam, bojąc się, jeśli tego nie załatwię teraz, znowu zabraknie mi odwagi.
– Wspaniale! – stwierdziła mama.
Wojtek też się ucieszył, kiedy poinformowałam go o umówionej wizycie. O tym, jak wyglądała rozmowa z mamą, nie wspominałam, licząc, że jakoś to się ułoży.
– Niech się dzieje, co chce, nam nie może być źle! – zanucił. – Maleńka, damy radę!
Jego optymizm udzielił się i mnie. Tylko tydzień później, kiedy wysiadałam z auta przed rodzinnym domem, nogi latały jak galareta. Wojtek chwycił mnie za rękę.
– Kocham cię, nic się nie bój. Na pewno mnie polubią, jestem taki słodki, prawda? – wykrzywił śmiesznie twarz.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się blado.
Już miny rodziców, gdy ujrzeli mojego chłopaka, nie zwiastowały nic dobrego. Mimo to Wojtek przedstawił się, szarmancko pocałował mamę w rękę i podarował jej bukiet kwiatów. Tacie wręczył butelkę dobrego alkoholu. Panowie usiedli w salonie, a mama pociągnęła mnie za rękaw do kuchni.
– Aśka! Ten… Ten twój chłopak… On jest stary! Lekko łysy – wysyczała.
– Mówiłam, że jest starszy ode mnie – odszepnęłam.
– Ale aż tyle?
– Pamiętasz, jak mówiłaś, że najważniejsze, żeby mi się podobał? – przypomniałam jej słowa.
– No, mówiłam. Skąd miałam wiedzieć, że to taki dziad jest! – mama przewróciła oczami, wręczyła mi półmisek z parującymi ziemniakami i popchnęła do salonu.
Tu obaj panowie milczeli. Tata nerwowo stukał palcami w blat stołu, a Wojtek z napięciem wpatrywał się w rodzinne zdjęcia wiszące na ścianie za tatą.
– Proszę, jedzmy, póki ciepłe – zachęciła nienaturalnie miła mama.
Miałam ściśnięty żołądek, mimo to starałam się jeść, żeby mój mózg skoncentrował się na czymś innym niż na strachu przed tym, co nieuchronnie miało za chwilę nastąpić – przecież jeszcze paru rzeczy rodzice nie wiedzieli. Wojtek próbował ocieplać lodową atmosferę, chwaląc mamine sznycle i porównując do tych, które jadł kiedyś w Wiedniu. Mama zdawkowo dziękowała i proponowała dokładkę. W pewnej chwili tata wstał, wyciągnął z szafki kryształowe kieliszki, butelkę wódki.
Nalał wszystkim, sam wypił bez słowa
Czynność powtórzył dwa razy, po czym odezwał się:
– Ile ma pan lat?
– Mam 44 lata… – Wojtek na chwilę zawiesił głos – i jak państwu Asia powiedziała, jestem rozwodnikiem – wypił pół szklanki wody – i wychowuję 15-letnią córkę, moja była żona mieszka za granicą.
W tym momencie mama upuściła widelec, a twarz ojca spurpurowiała.
– Asiu, z rozwodnikiem się związałaś!? Taki wstyd! – zaszlochała mama.
– Nie powiedziałaś im? – spojrzał na mnie Wojtek.
Pokręciłam głową. Wojtek westchnął i kontynuował.
– Kocham państwa córkę do całym sercem i chcę z nią być.
Ojciec wypił jeszcze kieliszek wódki i odezwał się:
– Asia ma tylko 26 lat i jest dla pana za młoda. Pan za to jest… stary, na dodatek rozwodnik! Z dzieckiem! Ten kłopot nie jest dla Asi potrzebny! Nie życzę sobie takiego zięcia! – uderzył pięścią w stół.
Zadrżałam. Przypomniały mi się wszystkie ciężkie słowa rodziców, domowe awantury. Nie chciałam, aby sprawy zaszły za daleko.
– Szkoda, że nikt nie pyta mnie o zdanie – wtrąciłam się. – Jestem dorosła, kocham Wojtka i będę z nim, chcecie tego, czy nie. A teraz wychodzimy – zerwałam się z krzesła.
– Proszę bardzo! Dopóki z nim jesteś, nie waż mi się pokazywać w domu! Nie mam córki! – ryknął.
– Brawo, tato, brawo! – rzuciłam.
– Nie pyskuj, gówniaro! Albo go zostawisz, albo masz się wyprowadzić! – zawołał na pożegnanie.
W aucie siedziałam jak skamieniała, nie mogłam mówić. Wojtek tylko spojrzał na mnie i smutno zapytał:
– Dlaczego im nie powiedziałaś?
– Bałam się – szepnęłam.
Całą drogę milczeliśmy
Miałam wrażenie, jakby walec po mnie przejechał. Wojtek chyba się obraził. Ojciec wyklął mnie, jak w kiepskiej telenoweli, a matka umierała ze wstydu przed sąsiadami. Aha, musiałam się wyprowadzić z ich mieszkania, bo z Wojtka nie zamierzałam rezygnować. No, chyba że on ze mnie zrezygnuje. Boże, co za koszmar! Bez słowa rozstaliśmy się pod blokiem. Na pożegnanie dostałam tylko całusa. W domu ledwie zdjęłam buty, usłyszałam dźwięk telefonu.
Na wyświetlaczu aparatu pojawił się napis „Mama”. Chcą mnie przeprosić? Zreflektowali się, że źle postąpili? Wstąpiła we mnie jakaś głupia nadzieja.
– Ojca zabrali do szpitala. Miał zawał. To przez ciebie – rzuciła jadowicie. – Trzeba tam jechać…
Wsiadłam do swojego auta, błyskawicznie przejechałam na drugi koniec miasta. Mama już czekała.
– Zaraz jak wyszliście, źle się poczuł, przyjechało pogotowie. Nie sądziłam, że dożyję takiej chwili, kiedy będę żałować, że jesteś moją córką – wycedziła.
Miałam łzy w oczach, lecz nie odezwałam się ani słowem. W szpitalu szybko odnalazłyśmy oddział, gdzie przewieziono tatę. Mama pobiegła do niego, a ja zaczęłam szukać dyżurnego lekarza, chcąc zasięgnąć informacji.
– Hmm… – lekarz zamyślił się. – Nie wiem jeszcze nic. Jest podejrzenie zawału, robimy badania, trzeba wszystko dokładnie sprawdzić.
Poszłam do mamy, siedziała na korytarzu. Próbowałam się do niej przytulić, ale odepchnęła mnie gwałtownie. Zrozumiałam, że jakiekolwiek moje wyjaśnienia nic tu nie pomogą.
– Nie wpuścili mnie do ojca. To wszystko przez ciebie i tego twojego chłopaka. Nie, gacha! – prawie krzyczała. – Jak mogłaś się z nim związać? Stary, rozwodnik, z dzieckiem. Życie sobie przy nim zmarnujesz! Rzuć go w diabły!
Potem mówiła i mówiła. W tym jej monologu „wstyd” i „złe dziecko” powtarzały się najczęściej. Aż mnie dopadło poczucie winy. Łzy leciały ciurkiem. Wszystkich zawiodłam. Wojtka, ojca, matkę.
Jestem okropnym człowiekiem
Z pewnością „złym dzieckiem”! W tej chwili niespodziewanie ktoś dotknął mojego ramienia.
– Co się dzieje? Chce pani coś na uspokojenie? – zapytała pielęgniarka.
– Nie, dziękuję. Dam sobie radę, nie trzeba – wystękałam.
– Trzeba, proszę pani.
Pielęgniarka zabrała mnie do gabinetu zabiegowego, posadziła na kozetce.
– Proszę, po tym poczuje się pani lepiej – podała małą pigułkę i plastikowy kubeczek z wodą.
Zapytała, jak nazywa się mój ojciec i wyszła. Dość długo jej nie było. A kiedy wróciła, poklepała mnie po ramieniu.
– Pani ojcu nic nie jest, są pierwsze wyniki badań. Pewnie się po prostu zdenerwował, trochę wypił i zasłabł… Odpocznie i jutro, po jutrze wróci do domu.
– To przeze mnie, wszystko przeze mnie… – wystękałam.
– Nie, drogie dziecko. Nie. Przepraszam, ale niechcący słyszałam, co mówiła twoja mama… Nikt nie kazał twojemu ojcu się tak denerwować, zresztą pewnie to nie pierwszy raz, co? On sam odpowiada za siebie. Nie daj sobą manipulować. Zapamiętaj, to nie twoja wina!
A właśnie moja! Moja wielka wina – myślałam, wychodząc z gabinetu.
Postanowiłam wrócić do mamy i ją przeprosić, a nawet obiecać, że zerwę z Wojtkiem.
– O, jest moja głupia córka – wycedziła. – Niszczysz nam życie, jak zawsze! – rzuciła, gdy stałam obok niej.
Skuliłam się, jakbym dostała pięścią w brzuch. Przez głowę przeleciały wszystkie złe słowa, które od nich usłyszałam. Po chwili gwałtownie wyprostowałam się i uniosłam rękę, jakbym zamierzała ją uderzyć. Ukarać za wszelkie poniżenia, obelgi… Zamachnęłam się i opuściłam dłoń. Boże, przecież nie jestem taka, jaką chcą mnie widzieć. Nie.
Nie chcę tak żyć, walczyć z nimi
Jedyne, co mogę zrobić, to natychmiast się od nich odciąć. Wyprowadzić z mieszkania, które miało być dla mnie, i zerwać wszelkie kontakty. Nie pozwalać się dłużej dręczyć. Otrząsnąć się ze strachu przed nimi. Przed tym, co pomyślą.
– Jadę do domu. Wrócisz pieszo albo taksówką, do widzenia – rzuciłam, odwracając się na pięcie.
– Tak, oczywiście, zostaw mnie samą, wyrodne dziecko…
Nawet na nią nie spojrzałam. Ze szpitalnego parkingu zadzwoniłam do Wojtka, prosząc, by przyjechał do mnie do domu. Tutaj, gdy się spotkaliśmy, dokładnie zrelacjonowałam, co się wydarzyło i co usłyszałam od matki.
– Jutro przeprowadzisz się do mnie – oświadczył, delikatnie gładząc po dłoni.
– To za wcześnie. Potrzebujemy więcej czasu, żeby zbudować zdrową relację z twoją córką. Na razie zamieszkam u przyjaciółki, a potem zobaczymy.
Następnego dnia zadzwoniłam do szpitala. Lekarz, z którym rozmawiałam, potwierdził, że tacie nic nie dolega. Najbardziej potrzebuje zdrowej diety i gimnastyki. Odetchnęłam z ulgą. W następnej kolejności skontaktowałam się z mamą.
– Co, pewnie chcesz mnie przeprosić? – usłyszałam na powitanie.
– Raczej nie… Chcę powiedzieć coś innego. Nie obarczaj mnie winą za zdrowie ojca ani za swoje. Zresztą ojcu nic nie jest… Ale wyprowadzam się z waszego mieszkania. Za kilka dni oddam klucze. Nic od was nie chcę, nic prócz tego, żebyście dali mi i Wojtkowi spokój.
Jakaś dziecięca naiwność kazała mi wierzyć, że mama poprosi mnie, abym przemyślała swoją decyzję. Powiedziała absolutnie coś innego.
– I bardzo dobrze! Zawsze byłaś zakałą rodziny. Ale pamiętaj, kiedy wrócisz z podkulonym ogonem, nie przyjmiemy cię z powrotem – rzuciła słuchawką.
Od 2 lat nie miałam kontaktu z rodzicami. Wiem od kibicujących mi kuzynek, że są zdrowi, zajmują się ogrodem, wzięli psa. O mnie nie wspominają. Tak, jakbym nie istniała. A ja? Mieszkam z Wojtkiem i z jego córką. Owszem, bywają trudne sytuacje, gorsze dni, jednak kochamy się i planujemy się pobrać. Może nawet w kościele? Z poprzednią żoną Wojtek miał ślub cywilny. Ciekawe, czy w kościele na ślubie zjawią się moi rodzice? Zobaczymy.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”