Ledwo przywykłam do myśli, że moja młodsza siostra wyszła za mąż, a już na tapetę wypłynęły chrzciny… Trzeba przyznać, że Wiola z Radziem mają niezłe tempo – nie dość, że najwyraźniej z obydwiema imprezami uwiną się w jeden rok kalendarzowy, to jeszcze zmajstrowali bliźniaki.
– Cóż się dziwić, dziewczyna musi działać za dwie – westchnęła mama, patrząc na mnie znacząco. To miał być dowcip czy wyrzut?
– Daj Bożence spokój – ostudził ją tata; byłam mu wdzięczna, przynajmniej dopóki nie dokończył myśli, mrucząc coś o czasie potrzebnym każdemu na spotkanie tego właściwego człowieka.
– Halo, ja tutaj jestem i wciąż mam słuch jak nietoperz – przypomniałam wreszcie rodzicom.
– Szkoda, że tylko słuch – ojciec wzruszył ramionami, zabrał termos z herbatą i podreptał do garażu. Mama uniosła brwi i rozłożyła ręce:
– Wcale się tacie nie dziwię, kochanie. Wcale!
Bardzo, kurde, zabawne… Będą mi do śmierci wypominać weselną kłótnię z moim Marcelem?
Najpierw chłopaka poją alkoholem, choć uprzedzałam, że ma słabą głowę, a potem wielkie zdziwko, że dochodzi do burdy! Dość mam krytykowania wszystkich moich wyborów, prawda jest bowiem okrutna: cokolwiek uczynię lub nie i tak Madzia będzie zawsze ich oczkiem w głowie. Mogę sobie pisać doktorat, kogo obchodzi jakieś filmoznawstwo, skoro siostrzyczka każdego dnia w pocie czoła ratuje ludzkie życie jako pielęgniarka? Wyszła za prostego elektryka i od pierwszego dnia hołubili go bardziej niż Marcela kiedykolwiek, choć doskonale wiedzą, jak wysoko mój facet jest ceniony w informatycznej branży.
A teraz jeszcze uczyniła ich podwójnymi dziadkami, no i nie mam absolutnie żadnych szans! Chyba żeby Nobel… Ale nie, nie sądzę. Zatem na tapecie są chrzciny Madzinych bliźniąt i krążą słuchy, że mam być ich chrzestną. Prawdę mówiąc, średnio mi się podoba ten pomysł. Tyle się słyszy teraz o horrendalnych kosztach prezentów, a jeszcze za każdym razem miałabym wyskakiwać z kasy podwójnie…
– Jeśli cię poproszą, to nie możesz odmówić, Bożena – oburzyła się mama, gdy zdecydowała się uchylić rąbka tajemnicy, a ja zareagowałam bez spodziewanego entuzjazmu.
– Niby czemu? – zdziwiłam się.
– Bo myszy ci wszystko zjedzą! – prychnęła. – Po prostu się nie odmawia. To zaszczyt!
A w ogóle, dodała, jeszcze nic nie wiadomo, bo Radek chciałby wziąć swoją siostrę przyrodnią. Na razie nawet nie zdecydowali, czy będzie dwoje chrzestnych dla parki, czy dla każdego dzieciaka osobni. W środę spotkałam się z siostrą w przychodni, bo akurat przypadła moja kwartalna wizyta u endokrynologa, a ona była z młodymi na badaniu kontrolnym. Niesamowicie szybko rosną takie małe dzieci, niemal w oczach, naprawdę!
– Prawda? – roześmiała się, gdy to powiedziałam. – Muszę ochrzcić tych ancymonów jak najszybciej, bo będzie obciach.
Jak dla mnie, to już obciach – kto widział dawać dzieciom takie imiona? Oliwia i Brajan. Tyle dobrego, że jednak nie będę chrzestną. Strasznie się Madzia krygowała, pytała sto razy, czy się nie gniewam, tłumaczyła, że Radek chciał uczcić siostrę…
– Daj spokój – przerwałam jej. – To w końcu coś, jakby zapasowi rodzice, nie? Pomyśl sama, jaka ze mnie byłaby matka? Chciałabyś tego?
Dwoje dzieci, to i bibka musi być podwójnie wielka
Trochę się spłoszyła, w sumie chyba dotarło do niej, że nie chciałaby, i że ja o tym wiem. Już się wystraszyłam, że znowu zacznie przepraszać, ale zamiast tego poinformowała, że zaproszenia będzie wysyłać w przyszłym tygodniu, bo jest już termin i zarezerwowana sala.
– Sala? – zdziwiłam się. – Drugie wesele się szykuje czy jak?
– Oby nie – wzdrygnęła się i miałam wrażenie, że chciała coś dodać, ale właśnie wezwano mnie do gabinetu; gdy wyszłam, siostry już nie było.
Jakiś czas potem przyszły zaproszenia i jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do mnie mama. Krążyła ogródkami, czy rozmawiałam z Magdą, czy się wybieramy na te całe chrzciny, aż nagle wypaliła:
– Bo my byśmy wszyscy sobie życzyli, żebyś jednak przyszła bez Marcela.
– To po diabła go zapraszaliście? – zapytałam, gdy odzyskałam głos.
– Bo tak wypada – wyjaśniła, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem. – W końcu mieszkacie razem. Ale załatw jakoś, Bożenko, żeby go nie było, dobrze? Nie chcielibyśmy na chrzcinach takich ekscesów jak na weselu.
– Jakich ekscesów? – zapytałam zimno. – Polewaliście bez umiaru, potem wsiedliście na chłopaka, kiedy będzie się oświadczał. Te tak zwane ekscesy to głównie wasza zasługa!
– Dajże spokój – żachnęła się. – Przecież prawie pobił tatusia! Nikt nie będzie pilnował, żeby nie pił, a po wódce mu odbija!
– Zaraz, zaraz… To na chrzcie będą procenty? Na imprezie dla dzieci?
– Na sali, nie w kościele – wyjaśniła mama. – Oj, przestań, dziewczyno! Jakbyś nie była moją córką, tobym pomyślała, że się pod kamieniem chowałaś. Będzie nasza rodzina, Radkowa, sąsiedzi Magdy. Nie codziennie rodzą się bliźniaki, jest co świętować.
– Rozumiem, że mam powiedzieć Marcelowi, że go nie chcecie na imprezie, tak? – upewniłam się.
– Ależ, broń Boże, co by sobie o nas pomyślał – przeraziła się mama całkiem na serio. – Coś wymyśl po prostu. Chyba to nie jest za trudne dla doktorantki, prawda?
– Za trudne – przyznałam. – Nic nie przychodzi mi do głowy… Może dosypię mu arszeniku do kawy albo niby przypadkiem obleję wrzątkiem?
– Bożena!
– Wiesz co, mamo? Czuję, że i mnie puszczają nerwy. Tylko pomyśl, co będzie, gdy ja wypiję…
– Oj, córuś, będzie tylu gości… Może poznasz kogoś?
Po prostu się rozłączyłam, bo jeszcze chwila i pewnie bym się rozbeczała albo wyzwała rodzoną matkę od najgorszych. Teraz to mnie końmi na tę imprezę nie zaciągną, nie ma mowy. Jak w ogóle można zaproponować własnemu dziecku coś takiego? Co za cholerne świństwo!
Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem