– Mamy prawo decydować o własnym życiu! – usłyszałam od rodziców, gdy próbowałam
z nimi porozmawiać.
– Ale dlaczego przy okazji rujnujecie mi moje?! – wykrzyczałam im i wściekła wybiegłam z domu.
Dopiero na parkingu zdałam sobie sprawę z tego, że być może wybiegam z tego mieszkania ostatni raz… Ma przecież pójść na sprzedaż, bo rodzice postanowili wziąć rozwód. Nie potrafię zrozumieć, po co to robią. Różnica charakterów? To w tym wieku jeszcze człowiek się na coś takiego powołuje? Przecież spędzili ze sobą trzydzieści lat! I już dawno musieli się zorientować, że się różnią jak ogień i woda…
Wcześniej im to nie przeszkadzało!
Zawsze sądziłam, że małżeństwo moich rodziców, nawet jeśli nie jest idealne, to może uchodzić za pewien wzór. Nigdy się nie kłócili, w każdej sprawie potrafili dojść do porozumienia i byli sobie wierni. Żadne z nich nie miało romansu. Co ciekawe, to nie zdrada była powodem ich rozstania. Zatem co?
– Jesteśmy sobą zmęczeni – usłyszałam.
Ja rozumiem, że można być zmęczonym. Wtedy się bierze długi urlop. Tata jedzie na ryby, mama do swojego Sopotu i… po jakimś czasie mogą znowu zacząć za sobą tęsknić. Ale żeby się od razu rozwodzić?! To przecież przegięcie!
– Kiedy my już postanowiliśmy się rozstać – odpowiedzieli mi na ten argument. – Musisz pogodzić się z tym, że zamieszkamy osobno. Ale to ciebie nie dotyczy, nadal bardzo cię oboje kochamy…
Otóż dotyczy! I to nawet bardzo!
Czy oni są naprawdę tak ślepi, żeby tego nie widzieć? Nie jestem już dzieckiem i nie chodzi nawet o to, że będzie mi przykro. Ja liczyłam na pomoc z ich strony! Niedawno się wyprowadziłam. Pracuję i wynajmuję mieszkanie. No właśnie...
– Pomożemy ci, Justysiu, stanąć na nogi! Nam nikt nie pomógł, dziadkowie nie mieli własnościowych mieszkań, tylko komunalne. Tak się życie ułożyło, że ich nam nie mogli zostawić i musieliśmy sobie radzić sami. Ale tobie, dzięki nam, będzie już dużo łatwiej w życiu.
I co? Pięknie mi pomagają... Ich rozwód oznacza przecież sprzedaż trzypokojowego mieszkania i podział niewielkich wspólnych oszczędności, w sumie około pięćdziesięciu tysięcy złotych. A przy dzisiejszych cenach na rynku nieruchomości stare mieszkanie rodziców, w bloku z wielkiej płyty, warte jest niewiele. Najwyżej czterysta tysięcy. Każde z nich po rozstaniu dostanie więc z tego dwieście tysięcy i będzie musiało za to kupić sobie mniejsze mieszkanie.
Jak małe? Kawalerkę? Bo do dwupokojowego trzeba jeszcze trochę dołożyć. No i pewnie dołożą sobie oboje z tych oszczędności. W rezultacie oni zostaną bez pieniędzy, a ja bez wkładu własnego. Wkład własny to pieniądze, których wymaga bank, zanim udzieli pożyczki na zakup mieszkania.
Teraz, w czasach kryzysu, kiedy wielu ludzi nie spłaca zaciągniętych kredytów, banki się zabezpieczają się i nie chcą już pokrywać wartości całej inwestycji. Wiem, bo byłam u wielu doradców i pytałam o to samo: jakie są moje szanse na kredyt?
Mam nawet całkiem niezłą pensję, tak wszyscy zgodnie twierdzą, ale…
Tylko skąd ja je wezmę?
– Wie pani, dzisiaj jest praca, a jutro może jej nie być – mówią. – Nie udzielimy pani kredytu na całe mieszkanie, nawet jeśli to tylko kawalerka. Musi mieć pani na początek jakieś własne pieniądze.
Tylko skąd ja je wezmę? Jeszcze rok temu sądziłam, że rodzice mi pomogą. Przecież obiecali! Twierdzili, że oddadzą mi te pięćdziesiąt tysięcy oszczędności… Niestety, ich egoizm wziął górę nad rozsądkiem i, jak znam życie, żadnych pieniędzy na oczy nie zobaczę. I tyle mi przyjdzie z tych ich przyrzeczeń.
„Jesteśmy już sobą zmęczeni” – powiedzieli. I zamiast zamknąć się jedno w jednym, a drugie w drugim pokoju, postanowili roztrwonić wszystko, na co latami pracowali. A mnie zostawili na lodzie.
Czytaj także:
„Mąż od 25 lat jeździ na tirach, więc praktycznie nie ma go w domu. Myślę, że ma kogoś na boku, ale zawsze wraca do mnie”
„Macocha je sobie z dziubków z kochankiem, a ojciec udaje ślepego i obsypuje ją złotem. Nie pozwolę, by żmija zabrała to, co moje”
„Odkryłem, że wcale nie znam swojej żony. Sądziłem, że podbierała mi kasę, by zabawiać się z kochankiem. Prawda była dużo gorsza”